– Czy chcesz mi wmówić, że jako tancerka musisz być mniszką?
Coś podobnego usłyszał po raz pierwszy, chociaż wiedział, że nigdy nie kochała ani nie wiązała się z mężczyznami. Opowiadała mu o tym w którejś z ich wielu rozmów.
– Madame mówi. że życie nieczyste, życie z mężczyzną, rozprasza. Nie można być wielką tancerką, jeżeli chce się być ladacznicą.
Wypaliła to bez obsłonek. Wyglądał na zaskoczonego.
– Nawet mi w głowie nie postało proponować ci rolę ladacznicy, Danino. Mówiłem, że cię kocham i chcę poślubić, jeżeli Marie da mi rozwód.
– A ja ci mówię, że nie mogę tego zrobić. Należę do baletu. To jest moje życie, wszystko, co znam, do tego się urodziłam. I nie chcę, żebyś burzył dla mnie swoje własne życie.
– Urodziłaś się, żeby kochać i być kochaną, jak wszyscy, żeby mieć koło siebie męża i dzieci, które cię kochają. a nie żeby tańczyć w salach pełnych przeciągów, nadwyrężać kręgosłup i ryzykować życie, aż umrzesz albo będziesz zbyt stara i kaleka, żeby dalej tańczyć. Zasługujesz na coś więcej i to właśnie chcę ci ofiarować.
– Ale nie możesz. – W jej słowach znów brzmiała rozpacz. – Sam nie masz tego, co chcesz mi dać. A jeżeli Marie nie zgodzi się na rozwód?
– Będzie szczęśliwa, że może wrócić do Anglii. Chętnie okupi wolność, godząc się na rozwód.
– A skandal? Nie będziesz już miał wstępu na dwór. Byłbyś odepchnięty, zhańbiony. Nie chcę do tego dopuścić. Musisz o mnie zapomnieć.
Łzy toczyły się jej po twarzy, kiedy to mówiła.
– Zapomnę, o czym dziś rozmawiamy – wydusił z trudem -jeżeli obiecasz, że zostaniesz tutaj. Nigdy ani słówkiem o tym nie wspomnę. Daję ci słowo honoru.
Omal go ten honor nie zabił.
– Dobrze. – Westchnęła głęboko i odwróciła się do niego plecami. Zwiesiła głowę, a on, patrząc na dziewczynę, miał ochotę ogarnąć ją ramieniem, wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Wyglądała na rozpaczliwie nieszczęśliwą, bez porównania jednak mniej nieszczęśliwą niż on.
– Pomyślę o pozostaniu. – Tyle tylko powiedziała, nie oglądając się na niego. Nie mogła. Nadal płakała. – Teraz musisz już iść.
Nie mógł widzieć jej twarzy, tylko dumnie wyprostowany młody kark, dumnie odrzuconą w tył głowę i kaskadę lśniących, ciemnych włosów spadających jej na ramiona. Marzył, by jej dotknąć, objąć ją.
– Dobranoc, Danino – rzekł ze skruchą i tęsknotą w głosie, a w chwilę później usłyszała, jak zamykają się za nim drzwi. Obejrzała się na nie, szlochając.
Nie mogła uwierzyć w to, co zrobili, w to, co powiedział, najgorsza zaś była myśl, że ona też go kocha. A to przecież żonaty mężczyzna, ona więc nie może dopuścić, żeby zburzył swoje życie, stracił pracę lub dzieci z jej powodu. Za bardzo go kocha, żeby mogła do tego dopuścić. Poza tym ma przecież swoje obowiązki w balecie. Aż nadto dobrze pamięta wszystkie surowe przestrogi udzielane przez Madame. Madame tłumaczyła jej zawsze, że jest inna, że nie potrzebuje mężczyzny, że musi pozostać czysta, że musi żyć dla sztuki i dojrzewać w sztuce, że taniec musi być dla niej rzeczą w życiu najważniejszą, i tak też dotąd było. A teraz nagle rozmowa z Nikołajem uprzytomniła jej, że może być całkiem inaczej. Życie z nim byłoby wiecznym szczęściem, ale przecież nie za cenę wszystkiego, co dla niego ważne. Nie wolno jej do tego dopuścić.
Wiedziała, że powinna wrócić do Petersburga, nie zniosłaby jednak teraz rozstania z nim. Nie mogła nawet myśleć o tym, że nie będzie widywać go codziennie, podobnie jak on nie mógłby się wyrzec widywania jej. Mogli teraz jedynie udawać, że nic między nimi nie zaszło, a nie było to wcale proste. Tak sobie jednak postanowiła. Kiedy weszła do swojego pokoju i zaczęła się rozbierać, kolana pod nią się zatrzęsły. Musiała usiąść; nie była w stanie myśleć o niczym, tylko o dotyku jego warg i o tym, co czuła, kiedy ją całował. Bez względu na swoje do niego uczucia, w głębi serca wiedziała jednak, że nigdy go nie będzie miała. W każdym razie, jeżeli tu pozostanie, będą się mogli widywać. Siedziała, patrząc na swoje odbicie w lustrze, myśląc o nim i zastanawiając się, jak by to mieli robić. Tak czy owak. nie będzie to łatwe.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nikołaj ani nie zajrzał do niej przez następne dwa dni, ani nie przybył do pałacu. W końcu jednak przysłał jej dwie nowe książki z wiadomością, że złapało go paskudne przeziębienie, a nie chce przywlec do niej choroby. Zobaczy się z nią, kiedy tylko nie będzie to groziło zarażeniem. Nie miała pojęcia, czy jest to prawda, ale jeśli tak, jeśli nie chodziło o nic innego, jego nieobecność była co najmniej wygodna. Dawało to im obojgu czas, by mogli od zyskać panowanie nad sobą i spróbować zapomnieć o tym, co się zdarzyło.
Odczuwała jednak brak jego wizyt i nie umiała sobie znaleźć miejsca w małym domku; próbowała zasnąć i odkrywała, że nie potrafi, pod koniec pierwszego dnia dostała potwornego bólu głowy, ale nie chciała wziąć na to żadnego lekarstwa. Pielęgniarkom wydała się nienaturalnie pobudliwa i rozdrażniona, setki razy przepraszała je za swój zły humor i winiła o to swoją migrenę. Pod koniec drugiego dnia popadła w przygnębienie. Zastanawiała się, czy on aby się na nią nie obraził, czy nie pożałował tego, co powiedział i zrobił, czy przypadkiem nie był pijany, a ona o tym nie wiedziała, i czy nigdy go już nie zobaczy. Mogła znieść ukrywanie, przemilczanie tego, co zaszło, w całej jaskrawości zdała sobie jednak sprawę, że nie może znieść jego nieobecności.
Pojawił się wreszcie, kiedy akurat z okna małego saloniku patrzyła na śnieżycę w parku. Nie słyszała, jak wszedł. Odwróciła się, zalana łzami, bo myślała właśnie o nim, a na jego widok bez zastanowienia frunęła przez pokój prosto w jego ramiona i zaczęła mu opowiadać, jak bardzo za nim tęskniła. Z początku nie był pewien, co to znaczy, czy może zmieniła zdanie i chce się z nim związać, czy też po prostu mówi, że brakowało jej jego towarzystwa.
– Mnie też ciebie brakowało – powiedział zachrypniętym głosem. Zrozumiała, że jego tłumaczenia były szczere, i to jej ulżyło.
– Bardzo – dodał po chwili, uśmiechając się do niej. Nie był jednak tak niemądry, żeby ją pocałować. Trzymał się jej postanowienia sprzed dwóch dni i nie zamierzał znów przekraczać tej granicy, chyba że sama by go do tego zachęciła. A ona żadnym gestem nie zdradziła chęci pocałunku. Podeszła prosto do samowara, nalała i podała Mikołajowi szklankę herbaty. Ręka jej przy tym drżała, lecz twarz była rozpromieniona.
– Tak się cieszę, że byłeś chory… och… to znaczy… to brzmi okropnie…
Roześmiała się po raz pierwszy od dwóch dni, a on też się zaśmiał, siadając koło niej w małym, przytulnym saloniku pawilonu.
– Bałam się, że nie chcesz mnie widzieć.
– Wiesz, że to nieprawda. – Jego oczy powiedziały jej to, co pragnęła usłyszeć, ale czego nie pozwoliłaby mu nigdy raz jeszcze powtórzyć. Była nieprzytomnie szczęśliwa, że go widzi.
– Nie chciałem cię zarazić po tym wszystkim, co przeszłaś. Czuję się już jednak znacznie lepiej.
– Miło to słyszeć. – Była przy nim trochę skrępowana, ale wpatrywała się w niego z natężeniem. Wydawał się jej teraz nawet przystojniejszy, wyższy i mocniejszy. W pewien osobliwy sposób należał teraz do niej, wiedziała o tym, a przez to był jej jeszcze droższy, nawet gdyby nigdy nie mieli się poważyć na to, czego oboje pragnęli. – Czy byłeś poważnie chory? – Wzruszyła go tym troskliwym pytaniem. W różowej wełnianej sukience wyglądała prześlicznie i nawet młodziej, niż ją zapamiętał. Przed wczoraj wieczorem w sukni z niebieskiego aksamitu wydawała się dostojna i bardzo dorosła, teraz zaś była to młoda dziewczyna, którą jeszcze bardziej niż zwykle miał ochotę pocałować. Wiedział jednak, że tym razem nie może.