Na tydzień przed Bożym Narodzeniem rodzinę dotknęła tragedia. Najmłodszy i ukochany brat Daniny poległ w bitwie pod Mołodecznem. Na swój ostatni występ przyszła w grubej żałobie. Kiedy Nikołaj przybył, żeby ją zabrać do pawilonu gościnnego w Carskim Siole, była smutna, do głębi przygnębiona utratą brata. Cierpiała bardzo, świadoma, że nigdy już go nie zobaczy. Nawet Aleksy, który odwiedził Daninę po jej przybyciu, uznał, że jest bardzo smutna i dużo cichsza niż zwykle, o czym nie omieszkał donieść rodzicom.
Boże Narodzenie w ich gronie miało jednak w sobie baśniowy czar, a pociechę znajdowała też w towarzystwie Mikołaja, w cichych z nim rozmowach i, jak dawniej, w lekturze pożyczanych od niego książek. Podobnie jak latem w Liwadii, nie krył się z tym, że zostaje u niej na noc. Mówili dużo o swojej wzajemnej miłości i o radości wspólnie spędzanych chwil, niewiele jednak rozmawiali teraz o przyszłości. Marie obwarowała się na swojej tyleż nierozsądnej, ile niewzruszonej pozycji. Nikołaj zaczął się mimo wszystko rozglądać za jakimś małym domkiem dla niej. Postanowił wreszcie zebrać pieniądze na kupno jednego, w którym mogłaby zamieszkać z nim po odejściu z baletu. Oboje jednak wiedzieli, że upłynie sporo czasu, zanim będą mogli sobie na to pozwolić. Danina przyrzekła sobie i jemu tańczyć jeszcze przez cały sezon wiosenny, może nawet do końca roku.
Kiedy jednak wróciła do baletu, poczuła się źle. Jadała nawet mniej niż dotąd. Kiedy Nikołaj ujrzał ją pod koniec stycznia, był po prostu przerażony jej wyglądem i bladością.
– Pracujesz za ciężko. – Tym razem zwykłe wyrzuty czynił jej znacznie dobitniej. – Danino, jeżeli nie przestaniesz, oni cię zabiją.
– Nie można umrzeć za taniec.
Uśmiechnęła się, za żadne skarby nie chcąc się przyznać, jak źle się czuje. Nie chciała go martwić, aż nadto miał kłopotów z Marie i chorobą następcy tronu. W ciągu tego dnia miała jednak coraz silniejsze zawroty głowy, dwa razy omal nie zemdlała w czasie ćwiczeń. Nic nie powiedziała nikomu i nikt bodaj nie zauważył, w jak fatalnym jest stanie. W lutym czuła się tak źle, że pewnego ranka po prostu nie miała sił zwlec się z łóżka.
Mimo wszystko zmusiła się do tańca tego popołudnia, kiedy jednak Madame ją ujrzała, Danina z zamkniętymi oczami, szara na twarzy, siedziała na ławce.
– Znowu jesteś chora? – zapytała dyrektorka oskarżycielskim tonem, nadal nie chcąc i nie będąc w stanie wybaczyć jej przedłużającego się romansu z młodym lekarzem. Nie kryła, że uważa to za hańbę, i traktowała Daninę na dystans.
– Nie, czuję się dobrze – słabym głosem odpowiedziała dziewczyna.
Madame mimo wszystko wodziła za nią zatroskanym spojrzeniem, a kiedy po paru dniach Danina znów o mało nie zemdlała na próbie późnym wieczorem, przełożona zauważyła to natychmiast i podbiegła, by jej pomóc.
– Czy mam wezwać doktora? – Tym razem jej głos brzmiał łagodniej.
Prawdę mówiąc. Danina oddała baletowi w ofierze wszystko, co miała, a nawet więcej, ale w pojęciu Madame nie równoważyło to już długu, jaki dziewczyna u nich zaciągnęła. Madame nie miała dla niej litości, widząc jednak, jak poważnie chora jest Danina, i ona zmiękła.
– Czy chcesz, żebym posłała po doktora Obrażenskiego? – zapytała ku wielkiej konsternacji Daniny.
Dziewczyna o niczym tak nie marzyła, jak o pretekście do spotkania z Nikołajem, nie chciała go jednak straszyć, a była pewna, że jest bardzo chora. Najpoważniej od roku, od czasu influency. Przez dziesięć miesięcy po powrocie do baletu niemiłosiernie się jednak forsowała. Nabrała teraz przekonania, że podkopała własne zdrowie, przed czym przestrzegał ją Nikołaj. W głowie ciągle się jej kręciło, nie mogła przełknąć ani kęsa bez gwałtownego przypływu mdłości, była wyczerpana. Z trudem udało się jej ustawić jedną stopę przed drugą, a przecież tańczyła od szesnastu do osiemnastu godzin dziennie. Co wieczór, kiedy kładła się do łóżka, myślała, że już z niego nie wstanie. Może jednak Nikołaj miał rację, pomyślała którejś nocy, nie mając dość sił, żeby wstać i zwymiotować. Może ten balet po prostu ją zabija.
W pięć dni później nie była w stanie podnieść się z łóżka, a czuła się tak okropnie, że nie obchodziło jej, co Madame z nią zrobi ani kogo do niej wezwie. Chciała tylko tak leżeć, aż umrze. Żal jej było jedynie, że nie zobaczy już Nikołaja i zastanawiała się, kto go zawiadomi, kiedy jej już nie będzie.
Leżała z zamkniętymi oczami, pomału tracąc poczucie rzeczywistości, a kiedy chwilami uchylała powieki, pokój zaczynał z wolna kołować, a jej się roiło, że widzi go, stojącego obok łóżka. Wiedziała, że nie może go tu być, zastanawiała się więc, czy to znowu maligna jak podczas influency. Słyszała nawet, że mówi coś do niej, woła ją po imieniu, a potem odwraca się do Madame i pyta, dla czego nie wezwała go wcześniej.
– Nie chciała, żebym pana wezwała – odpowiada widmo Madame. Danina słyszy to i znowu uchyla powieki, żeby go zobaczyć. Nawet jeżeli ta zjawa nie jest prawdziwa, myśli, wygląda całkiem jak Nikołaj. Poczuła jego rękę na swojej, kiedy mierzył jej tętno, a potem pochylił się nisko nad nią i zapytał, czy go słyszy. Mogła tylko potwierdzić ruchem głowy; czuła się zbyt chora, żeby wykrztusić słowo.
– Musimy ją zabrać do szpitala – przemawia zjawa bardzo wyraźnie. Tym razem jednak Danina nie miała gorączki.
Doktor nie wiedział jeszcze, co jej dolega poza tym, że jest poważnie chora i niezdolna podnieść cokolwiek do ust od tylu dni, że właściwie wydaje się umierająca. Na płacz mu się zbierało, kiedy na nią patrzył.
– Pani dosłownie zagoniła ją na śmierć, Madame – wydusił z ledwie hamowaną furią. – Jeżeli ona umrze, odpowie pani za to przede mną. I przed carem – dorzucił dla wywołania większego wrażenia.
Danina, słuchając tych słów, uprzytomniła sobie, że tym razem nie majaczy, że to naprawdę on. To naprawdę Nikołaj.
– Nikołaj? – zapytała słabym głosem, kiedy znowu ujął jej rękę i pochylił się nad nią.
– Nic nie mów, kochanie, spróbuj odpocząć. Jestem przy tobie.
Stał przy niej i rozmawiał z Madame o szpitalach i o ambulansie, a Danina próbowała mu powiedzieć, że tego wszystkiego nie trzeba. To za wiele kłopotu. Po prostu chce leżeć w łóżku, aż umrze, i żeby Nikołaj był przy niej i trzymał ją za rękę.
Wyprosił wszystkich z pokoju i zbadał ją uważnie, z tęsknotą przypominając sobie jej zgrabne ciało. Nie był z nią od dwóch miesięcy, a przecież nic się nie zmieniło. Kochał ją jak przedtem, ale ona nadal była własnością baletu, jak on własnością Marie. Podobnie jak Danina, ostatnio zaczynał się zastanawiać, czy kiedykolwiek będą razem, czy też wszystko na zawsze pozostanie tak jak teraz.
– Co się z tobą stało? Czy potrafisz mi powiedzieć, Danino?
– Nie wiem… ciągle mnie mdli – wymamrotała, w pół zdania zapadając w sen i budząc się na powrót, czując się nieuleczalnie chora i osłabiona nudnościami. Żołądek jednak od dawna miała pusty. Nie miała już nawet żółci. Tylko mdłości bez wymiotów – i tak od wielu już dni. Łatwiej było wcale nie jeść i nie pić, niż zrzucać wszystko co chwila. A przecież tańczyła przy tym po szesnaście godzin dziennie, zmuszając się do tego, aż zabrakło jej sił.
– Danino, mów do mnie – nalegał, ciągle ją budząc. Zaczął się martwić, czy nie zapadnie w śpiączkę z powodu wygłodzenia, odwodnienia i zwykłego wyczerpania. Do słownie zagonili ją na śmierć. Jej organizm załamał się pod ustawiczną presją, nie znajdując w niczym oparcia.