– Jak się czujesz? Jak długo to już u ciebie trwa? O mało nie oszalał z niepokoju. Czekano, by powiedział, czy chce ją zabrać do szpitala, czy potrzebny jest ambulans. Nie był jeszcze pewien, coraz bardziej natomiast przerażał go jej wygląd.
– Od jak dawna tak się czujesz? – zapytał znowu. Nie było z nią tak źle, kiedy widział ją poprzednio, chociaż nie wyglądała dobrze, a nawet przyznała się, że ostatnio czuje się nie najlepiej. – Miesiąc… dwa miesiące – odpowiedziała zanikającym głosem.
– Od tak dawna wymiotujesz? – Był przerażony. Od jak dawna dziewczyna pozbawiona jest właściwego żywienia? Jak długo zdoła to przetrwać? Dzięki Bogu madame Markowa ostatecznie go wezwała. Nie śmiałaby tego nie zrobić z uwagi na związki Daniny z monarchą. Bez względu na gniew, jaki przez ostatni rok budziła w niej Danina, Madame właściwie ją kochała, toteż i ona przerażona była tym, co widzi.
– Danino… mów do mnie… Kiedy to się zaczęło? Dokładnie. Spróbuj sobie przypomnieć.
Nikołaj nalegał, aż Danina otworzyła oczy i spróbowała sobie uprzytomnić, od jak dawna jest chora. Wydawało się jej, że całą wieczność.
– Styczeń. Kiedy wróciłam po świętach. To prawie dwa miesiące. Ale teraz chce tylko spać i żeby on przestał do niej mówić.
– Czy coś cię boli?
Delikatnie badał całe jej ciało, ale na nic się nie skarżyła. Była po prostu rozpaczliwie słaba i niedożywiona. Dosłownie zagłodzona. Pomyślał o wyrostku robaczkowym, nie było jednak żadnych śladów zapalenia, potem o krwawiącym wrzodzie, kiedy ją jednak zapytał, zapewniła, że wcale nie wymiotowała krwią ani niczym złowieszczo ciemnym. Żadnych objawów z wyjątkiem ustawicznych wymiotów, a teraz zamroczenia i obezwładniającego osłabienia. Nie śmiał nawet przenieść jej do szpitala, póki nie dowie się czegoś więcej. Nie podejrzewał ani gruźlicy, ani tyfusu, chociaż ten ostatni nie był niemożliwy. W takim wypadku byłaby już w agonalnym stadium choroby. Tak jednak nie uważał.
Osłuchiwał jej płuca, serce. Tętno było słabo wyczuwalne, wciąż jednak nie mógł zrozumieć, o co chodzi. Zadał jej pytanie, o którym wiedział, że zabrzmi niedelikatnie. Był jednak nie tylko jej kochankiem, był lekarzem, musiał więc wiedzieć. Ale i odpowiedź na to pytanie go nie za skoczyła. Jej organizm był tak wyniszczony, tańczyła tak dużo, tak długo, tak ciężko, że nie było niczym niezwykłym zaburzenie funkcji kobiecych. A potem nagle przyszło mu do głowy coś innego. Zawsze byli ostrożni… zawsze… z wyjątkiem nocy wigilijnej. Tylko raz. Albo dwa razy.
Znów zbadał ją starannie i ze ściśniętym sercem odgadł prawdę. Delikatnie przesunął dłonią w dół jej brzucha i do tknął małej, ledwie wyczuwalnej wypukłości. Była jednak na tyle duża, by podpowiedzieć coś, co wcześniej nawet mu przez myśl nie przeszło. Niemal na pewno Danina jest od dwóch miesięcy brzemienna, a traktując siebie samą tak brutalnie, czując się tak źle, pracując tak ciężko, mogła po prostu umrzeć. Jeżeli zaś jest w ciąży, w obecnym stanie cudem tylko mogłaby nie stracić dziecka.
– Danino – wyszeptał, kiedy znowu się ocknęła i spojrzała nań pytająco. – Myślę, że jesteś w ciąży.
Powiedział to tak cicho, by nikt go nie usłyszał. Danina. zaskoczona, szeroko otworzyła oczy. Przyszło jej to przedtem do głowy parę razy, odpędziła jednak tę myśl. To niemożliwe. Nie wolno jej tak myśleć. Skoro jednak on to powiedział, musi to być prawda. Zamknęła oczy, a spod powieki spłynęła jej łza.
– Co my teraz zrobimy? – szepnęła, patrząc na niego z rozpaczą. To już naprawdę zniszczy życie ich obojga, a Marie nigdy nie zwróci mu wolności, choćby przez zemstę.
– Musisz pojechać ze mną. Możesz zamieszkać w pawilonie, dopóki się nie wzmocnisz.
To jednak było tylko tymczasowe rozwiązanie. Wiedzieli o tym oboje. Czekały ich znacznie większe kłopoty.
– A co potem? – zapytała smutnie Danina. – Nie mogę zamieszkać z tobą… nie możesz się ze mną ożenić… car pozbawi cię stanowiska… nie stać nas jeszcze na dom… a jeśli masz rację, nie mogę też dłużej tańczyć.
A że on ma rację, już wiedziała. Były wcześniej takie dziewczęta, które tańczyły, jak długo się dało, ale po paru miesiącach rzecz wychodziła na jaw i wypędzano je. Nie które straciły dziecko po długich godzinach wyczerpujących ćwiczeń. Wiedziała o tym. Nic teraz nie będzie dla niej proste.
– Poradzimy sobie z tym oboje – powiedział Nikołaj, pełen trwogi o nią. Nie zdołał nawet zapewnić jej dachu nad głową, jednego, jedynego miejsca, w którym mogłaby powić ich dziecko. Nic jednak nie wydawało mu się piękniejsze niż myśl o dziecku, zrodzonym z ich miłości. A jednak nie mają domu ani nadziei, że go zdobędą. Jak mieliby się utrzymać, gdyby ona przestała tańczyć? Ich oszczędności są żałośnie małe, jej zaś bardziej teraz po trzeba modlitwy niż pieniędzy. Marie i chłopcy wydają co do grosza wszystko, co on zarobi.
– Pomyślimy o czymś – powiedział łagodnie. Potrząsnęła tylko głową i rozpłakała się cicho, kiedy ją objął. Rozpacz ostatecznie odebrała jej siły.
– Pozwól, że cię stąd zabiorę – rzekł z niepokojem. – Nikt tutaj nie musi wiedzieć, dlaczego jesteś chora. Musimy o tym pomówić.
Ona jednak wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, że nie ma o czym mówić i że nie ma nadziei. Wszystkie ich marzenia są nadal sprawą odległej przyszłości, a urzeczywistnić ich nie ma jak.
– Muszę zostać tutaj – powiedziała, na samą myśl o wyjeździe czując się gorzej. Tym razem nie może z nim wyjechać.
Ale on nie zgadzał się jej opuścić, zwłaszcza teraz, wiedząc, co narobił.
Pozostał przy niej do późnej nocy. Powiadomił Madame, że obawia się, czy to nie groźny wrzód. Dodał, że jego zdaniem chora powinna wrócić do pawilonu przy pałacu, aż wydobrzeje. Danina wszakże stawiła opór. Powiedziała Madame, że nie chce słyszeć o wyjeździe, że czuje się zbyt chora i że tutaj może wydobrzeć równie szybko jak w Carskim Siole, co zresztą było oczywistą nieprawdą. Madame jednak była zadowolona, że dziewczyna nie chce wyjechać z doktorem. Uznała to za pokrzepiającą oznakę dogasania romansu. Po raz pierwszy przecież Danina oparła się jego słowom.
– Jesteśmy w stanie zapewnić jej tu doskonałą opiekę, panie doktorze, choć nie w tak luksusowych warunkach jak w Carskim Siole – z odcieniem sarkazmu oświadczyła dyrektorka Nikołajowi, oszołomionemu odwagą Daniny. Spierał się z nią bez końca, kiedy Madame wyszła.
– Chcę cię mieć koło siebie. Chcę się tobą opiekować, Danino. Musisz wyjechać.
– Na jak długo? Na miesiąc? Dwa? A co potem? – zapytała z przygnębieniem.
Wiedziała, że jest tylko jedno rozwiązanie, ale nie wspomniała mu o tym. Znała dziewczęta z baletu, które to zrobiły i przeżyły. O niczym tak nie marzyła, jak o tym dziecku, ale nie było nadziei, że będą je mieli. Może później, ale nie w obecnych okolicznościach. Muszą spojrzeć prawdzie w oczy. Nie miała jednak pewności, czy Nikołaj jest gotów się z tym pogodzić. A właściwie była przekonana. że nie. Za bardzo się o nią niepokoił.
– Musisz mnie tu zostawić, Nikołaju – powiedziała. – Możesz wrócić za parę dni.
– Wrócę jutro – zapewnił i wyszedł pełen trwogi o nią, przerażony położeniem, w jakim się znalazła. Tylko raz czy dwa nie uważali, ale to, co się stało, zupełnie go zaskoczyło. Musi jej pomóc znaleźć jakieś rozwiązanie. Jest winien, wie o tym, znacznie bardziej niż ona. Dręczyła go myśl, że Danina płaci za to cenę wyższą niż on.
Kiedy jednak wrócił nazajutrz, żadne z nich nadal nie widziało prostego wyjścia. Nie mieli za co utrzymać dziecka ani zapewnić mu opieki. Nie stać ich było nawet na mieszkanie. Danina wiedziała, że to wszystko jest po prostu nierealne, chociaż on zapewniał, że to nieprawda. Nie wdawała się w spór. Leżała w przygnębieniu, cicho płacząc, nadal dręczona nudnościami i wymiotami. Doktor zmuszał ją teraz do jedzenia i do przyjmowania jak największej ilości płynów. Wydawała mu się nieco mocniejsza, ona jednak, rozbita chorobą, czuła się bodaj jeszcze gorzej. Znowu łzy zakręciły mu się w oczach, kiedy usiadł bezradnie i zapatrzył się w nią. Wiedział, że dziewczyna po czuje się lepiej za parę miesięcy. Tymczasem jednak czekają ją męczarnie.