Najlepszy w tym sezonie występ miała w wigilię Bożego Narodzenia. Jej bracia i ojciec walczyli na froncie, car i caryca byli jednak tutaj, oszołomieni pięknem jej tańca. Odwiedziła ich w loży cesarskiej i zaraz spytała o Aleksego. Poprosiła jego matkę o przekazanie mu jednej z róż, które otrzymała, a kiedy wróciła za kulisy, Madame zauważyła, że wygląda na bardziej niż zwykle zmęczoną. Był to długi, porywający wieczór, więc chociaż Danina nie zamierzała się do tego przyznać, czuła się wyczerpana.
Nazajutrz wstała o piątej, nie bacząc na Boże Narodzenie, a o pół do szóstej już robiła rozgrzewkę w sali. Przed południem tego dnia nie było zajęć, nie mogła jednak znieść myśli, że straci całe rano. Zawsze się bała, że zmarnowanie kilku godzin, ba, choćby minuty, może ją kosztować utratę jakiejś części jej wprawy. Nawet w Boże Narodzenie.
Madame zastała ją w sali o siódmej. Po krótkiej chwili coś w ćwiczeniach Daniny wydało się jej dziwne – jakaś niewłaściwa jej sztywność, ociężałość przy wykonywaniu arabesek. Nagle bardzo powoli, jak gdyby w zwolnionym tempie, zaczęła osuwać się na podłogę. Jej ruchy były tak pełne gracji, że mogło się wydawać, iż z absolutną precyzją ćwiczy upadanie. Dopiero kiedy się okazało, że leży bez władnie, po chwili długiej jak wieczność Madame i dwie inne uczennice nagle zdały sobie sprawę, że straciła przytomność. Przypadły do niej, próbowały ją cucić, a Madame uklękła przy niej na ziemi. Ręce jej drżały, kiedy dotykała twarzy i pleców Daniny, czując suche gorąco jej rozpalonego ciała. Kiedy zaś Danina otworzyła niewidzące oczy, preceptorka od razu dostrzegła, że błyszczą gorączką. Przez noc dziewczyna zapadła na jakąś zagadkową chorobę.
– Dziecko, dlaczego tańczysz, skoro jesteś chora? Madame wpatrywała się w nią z rozpaczą. Wszyscy słyszeli o influency szalejącej w odległej Moskwie, ale w Petersburgu choroba na razie nie dawała o sobie znać.
– Nie powinnaś była tego robić – skarciła ją Madame delikatnie, obawiając się najgorszego.
Po raz pierwszy jednak Danina wydawała się jej nie słuchać.
– Musiałam… musiałam…
Utrata choćby jednej chwili, pojedynczego ćwiczenia, lekcji czy próby była czymś ponad siły dziewczyny.
– Muszę wstać… muszę…
Jej głos przeszedł w bełkot maligny. Jeden z młodzieńców, od dziesięciu lat jej partner w tańcu, uniósł ją z ziemi jak piórko i poprzedzany przez Madame zaniósł po schodach na górę do łóżka. Przed rokiem wreszcie opuściła wielką salę internatu, w której przemieszkała jedenaście lat. Teraz sypiała w pokoju, w którym stało tylko sześć łóżek. Tu także była lodownia, a warunki równie spartańskie, skromne jak w internacie, wyglądało to jednak troszeczkę przytulniej. Teraz zbiegli się pozostali tancerze i niepewnie wpatrywali w nią od progu. Wiadomość o jej omdleniu rozeszła się już wszędzie, po wszystkich korytarzach szkoły baletowej.
– Czy ona dobrze się czuje… co się stało… ona jest taka blada, Madame… co to będzie… trzeba wezwać doktora…
Sama Danina była zbyt zmęczona, żeby coś im tłumaczyć, zbyt oszołomiona, żeby rozpoznać którąś twarz. W oddali majaczyła tylko wysoka, szczupła postać Madame, jej drugiej matki, która stała, pełna niepokoju, w nogach łóżka. Danina była jednak zbyt zmęczona, żeby słuchać, co Madame do niej mówi.
Madame z obawy przed chorobą zakaźną wyprosiła wszystkich z pokoju, a jednej z nauczycielek kazała przynieść herbatę dla Daniny. Kiedy jednak przytknęła filiżankę do warg dziewczyny, ta nie mogła upić ani łyczka. Była bardzo chora i bardzo słaba. Nawet tak, siedząc tylko, podparta mocnym ramieniem Madame, niemal traciła przytomność. Nigdy w życiu nie czuła się tak chora, ale to już nie wydawało się jej ważne. Po południu, kiedy przyszedł doktor, była już pewna, że umrze, ale nie przejmowała się tym. W każdym skrawku ciała czuła ból, łamanie w kościach, jakby ją żywcem ćwiartowano. Każde dotknięcie, każdy ruch, każde muśnięcie szorstkiej pościeli parzyło ogniem. Wszystko, na co było ją stać, kiedy tak leżała w zawieszeniu między maligną a bólem, to myśl, że jeśli natychmiast nie wykona ćwiczenia, nie wróci do lekcji i prób, to zaraz umrze.
Przybyły doktor potwierdził wcześniejsze obawy Madame i nie potrafił rozproszyć jej przerażenia. Rzeczywiście była to influenca. Dodał uczciwie, że nie na wiele może się tu przydać. W Moskwie ludzie marli jak muchy. Madame rozpłakała się, słysząc to wszystko. Próbowała zachęcać Daninę, żeby się trzymała, ale Danina zaczęła rozumieć, że nie wygra tej bitwy. Preceptorkę wprawiło to w jeszcze większą trwogę.
– Czy tak jak mama… czy mam tyfus? – wyszeptała dziewczyna, nazbyt osłabiona, żeby mówić głośniej czy choćby dotknąć Madame, która stała tuż obok.
– Oczywiście nie, moje dziecko. To głupstwo – skłamała przełożona. – Za ciężko pracowałaś i to wszystko. Musisz odpocząć przez parę dni, a odzyskasz siły.
Słowa Madame nie mogłyby jednak oszukać nikogo, a już najmniej chorą, która półprzytomnie rozumiała, jak bardzo jest z nią źle, jak beznadziejny jest jej stan.
– Umieram – powiedziała późną nocą spokojnie i z takim chłodnym przekonaniem w głosie, że nauczycielka, która siedziała przy niej, pobiegła po Madame. Obie kobiety wróciły z płaczem, ale Madame otarła oczy, zanim na powrót przysiadła przy łóżku Daniny. Przytknęła szklankę z wodą do ust chorej, ale nie zdołała jej nakłonić do wypicia. Danina nie czuła ani pragnienia, ani siły, żeby pić. Gorączka nie opadała, oczy płonęły jej chorobliwie.
– Umieram, prawda? – wyszeptała do swojej starej przyjaciółki.
– Nie pozwolę ci na to – odparła spokojnie Madame. – Nie tańczyłaś jeszcze w Rajmundzie. Planowałam to na ten sezon. Wstyd byłoby umrzeć, kiedy się tego nie spróbowało.
Danina usiłowała się uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło. Za bardzo była rozbita chorobą, żeby odpowiedzieć.
– Nie mogę jutro stracić próby – wyrzęziła w chwilę później do czuwającej przy niej nocą Madame. Jakby nie tańcząc, miała zaraz umrzeć. Balet dawał jej siłę do życia.
Doktor ponownie zajrzał do niej rano, zaaplikował jakieś okłady i podał do wypicia jakieś gorzkie w smaku krople, bez widocznego rezultatu. Późnym popołudniem stan chorej znacznie się pogorszył. Wieczorem zapadła w malignę, wołała coś i mamrotała niezrozumiale, a potem śmiała się z kogoś, kto się jej zwidywał, albo z czegoś, czego nikt poza nią nie słyszał. Wszystkim się wydawało, że ta noc nigdy się nie skończy. Rano widać było po Daninie, ile ją kosztowała. Gorączka była bardzo wysoka. Nie mieściło się w głowie, że dziewczyna tak długo się jej opiera. Trudno jednak było mieć nadzieję, że to przetrzyma.
– Musimy coś zrobić. – Madame wyglądała na oszołomioną.
Doktor powtarzał, że nic więcej nie może zrobić. Wierzyła mu, ale może inny lekarz wymyśliłby coś, na co ten nie wpadł? Z rozpaczą skreśliła po południu pospieszny liścik do cesarzowej. Przedstawiła położenie, ośmielając się zapytać, czy jej cesarska mość nie ma jakichś sugestii lub nie zna kogoś, kogo można byłoby wezwać do Daniny. Madame wiedziała, jak każdy, że w części pałacu Jekatierińskiego w Carskim Siole urządzono szpital, w którym caryca i wielkie księżniczki opiekowały się rannymi żołnierzami. Może tam znalazłby się ktoś, kto by umiał pomóc Daninie. Madame w rozpaczy chwytała się każdej szansy ocalenia chorej. Niektórych szalejąca w Moskwie influeca pozostawiała przy życiu, ale wydawało się to bardziej sprawą szczęścia niż wiedzy medycznej.