Caryca nie marnowała czasu na odpowiedź listowną. Natychmiast przysłała do Daniny młodszego z dwóch lekarzy carewicza. Starszy, sędziwy doktor Botkin, sam właśnie zmagał się z atakiem łagodnej influency. Ale doktor Nikołaj Obrażenski, którego Danina poznała latem w Liwadii, już na długo przed kolacją pojawił się w szkole baletowej, pytając o madame Markową. Jego widok sprawił jej wielką ulgę. Z napięciem wymamrotała coś o łaskawości jej cesarskiej mości, która go tutaj skierowała. Była wciąż tak zatrwożona stanem Daniny, że ledwo do strzegła, jaki podobny z urody jest lekarz do cara, co prawda w nieco młodszym wydaniu.
– Jak ona się czuje? – zapytał doktor grzecznie. Z rozpaczy madame Markowa mógł wywnioskować, że młoda baletnica nie czuje się najlepiej. Nawet on jednak, chociaż w szpitalu widział wiele przypadków influency, nie spodziewał się, że tancerka jest aż tak chora, a właściwie aż tak zżarta przez chorobę. Po dwóch dniach organizm wydawał się kompletnie zniszczony. Była odwodniona, nieprzytomna, a kiedy zmierzył jej temperaturę, nie mógł uwierzyć, że jest aż tak wysoka, jak wskazuje termometr, zmierzył ją więc jeszcze raz. Nie miał po tym mierzeniu wielkich nadziei na jej ocalenie. Po sumiennym badaniu obrócił się ku Madame z posępnym wyrazem twarzy.
– Obawiam się, że wie już pani, co mam do powiedzenia. – Spojrzał na nią ze współczuciem.
Z jej oczu mógł wyczytać, jak bardzo Madame kocha Daninę. Dziewczyna była dla niej jak córka.
– Panie doktorze… Nie mogę się z tym pogodzić… Przełożona ukryła twarz w dłoniach, zbyt osłabiona, zbyt wyczerpana, żeby znieść cios, który właśnie miał jej zadać.
– Jest taka młoda… taka zdolna… ma tylko dziewiętnaście lat… ona nie może umrzeć. Nie może pan na to pozwolić – wyrzucała z siebie zawzięcie, znowu wpatrując się w niego, pragnąc uzyskać coś, czego nie mógł jej dać. Nadzieję, jeśli nie pewność.
– Nie mogę jej pomóc – przyznał doktor uczciwie. – Nie przeżyłaby nawet drogi do szpitala. Jeżeli za parę dni będzie jeszcze wśród nas, może wtedy ją przewieziemy.
Madame wiedziała, że lekarz nie uważa tego za prawdopodobne.
– Może pani jedynie próbować ochładzania jej, żeby zbić gorączkę. Proszę owijać ją mokrymi prześcieradłami i zmuszać do picia, ile się tylko da. Reszta jest w ręku Boga. Madame. Może On potrzebuje jej jeszcze bardziej niż my.
Przemawiał życzliwie, nie mógł jednak jej okłamywać. Zdumiewało go tylko, że chora tak długo to znosi. Wiedział, że niektórzy umierają już pierwszego dnia po ataku tej strasznej influency. A ta dziewczyna była chora już od dwóch dni.
– Uczyni pani dla niej, ile zdoła, Madame, ale proszę pamiętać, że nie zdziała pani cudów. Możemy teraz tylko się modlić i ufać, że Bóg nas wysłucha.
Doktor Obrażenski przemawiał ze smutkiem. Nie zostawiał Daninie nadziei.
– Rozumiem – odparła z przygnębieniem przełożona. Lekarz przysiadł na chwilę koło nich i raz jeszcze zmierzył temperaturę chorej. Wzrosła nieco. Madame od razu więc zastosowała zimne okłady z prześcieradeł, które zalecił. Uczennice przynosiły prześcieradła, dbając, żeby były mokre i zimne, nie pozwalała im jednak pozostać w pokoju w obawie, że się zarażą. Pięć dziewcząt, które na co dzień dzieliły pokój z Daniną, odesłano do ogólnej sypialni internatu. Tam miały spać wśród innych na dziecinnych łóżkach lub na materacach. Wstępu do własnego pokoju im wzbroniono.
– Jak teraz się czuje? – spytała Madame niespokojnie po godzinie okładania piersi, ramion i twarzy Daniny mokrymi prześcieradłami. Chora była zupełnie nieświadoma ich obecności i zabiegów, leżała śmiertelnie blada, wstrząsana dreszczami, z twarzą białą jak pościel na łóżku.
– Mniej więcej tak samo – odparł doktor po ponownym mierzeniu temperatury. Nie chciał powiedzieć Madame, że gorączka chyba jeszcze wzrosła. – Nie poprawi się tak od razu.
Wątpił, czy w ogóle. I jego jednak uderzyło, jak śliczna jest Danina, nawet teraz, kiedy leży niemal bez życia. Była uderzająco piękna, o subtelnych rysach, ciele filigranowym i niewiarygodnie zgrabnym. Długie, ciemne włosy rozsypały się na poduszce. Miała jednak wygląd umierającej, który znał aż za dobrze. Pewien był, że dziewczyna nie dożyje rana.
– Czy nic już więcej nie możemy zrobić? – Madame była zrozpaczona.
– Proszę się modlić – odparł Obrażenski i dodał z po wagą: – Czy wezwała pani jej rodziców?
– Ma ojca i czterech braci. O ile wiem, wszyscy są na froncie. Tak mi mówiła.
Wojna wybuchła dopiero parę miesięcy temu, a ich pułk wyruszył jako jeden z pierwszych. Danina była z nich bardzo dumna i często o tym wspominała.
– Nic więc pani nie pozostało do zrobienia. Musimy czekać i obserwować.
Rzucił okiem na zegarek. Był przy Daninie już od trzech godzin. Wiedział, że musi wracać do Carskiego Sioła, żeby być w pobliżu carewicza Aleksego, a droga tam zabierze mu godzinę.
– Wrócę rano – obiecał.
Obawiał się jednak, że do tego czasu Pan Bóg weźmie sprawę w swoje ręce.
– Proszę dać mi znać, jeżeli uzna pani, że jestem potrzebny.
Podał jej swój adres domowy, gdyby musiała kogoś do niego posłać. Zanim jednak zdążyłby przybyć z wysłaną po niego osobą, byłoby już po Daninie. Z żoną i dwojgiem dzieci mieszkał poza Carskim Siołem. Był jeszcze młody. nie miał czterdziestki, a wyjątkowej odpowiedzialności, zdolnościom i oddaniu zawdzięczał to, że powierzono mu opiekę nad następcą tronu. Z urody zaś był dziwnie podobny do ojca chłopca. Te same rysy twarzy, ten sam wzrost i broda, zadbana i przycięta dokładnie tak jak u cara. Nawet bez brody doktor przypominał go do złudzenia, tyle że włosy miał ciemniejsze, prawie takie jak Danina.
– Dziękuję, że pan przyszedł, panie doktorze. – Madame uprzejmie odprowadziła go do drzwi.
Ta długa droga oddalała ją od podopiecznej, ale spacer przez chłodne korytarze dawał wytchnienie, a kiedy otworzyła ciężkie drzwi frontowe, podmuch zimnego powietrza zaskoczył ją i orzeźwił zarazem.
– Gdybym mógł więcej zrobić dla niej… i dla pani – odparł życzliwie. – Trudno nie zauważyć, jaka to dla pani zgryzota.
– Traktuję ją jak własne dziecko. – Łzy napłynęły do oczu Madame, on zaś na widok jej bólu łagodnie ujął ją pod ramię. Poczuł się całkiem bezradny.
– Może Bóg okaże się miłosierny i oszczędzi ją. Mogła tylko skinąć głową. Wzruszenie odebrało jej mowę.
– Wrócę jutro jak najwcześniej rano.
– Codziennie zaczyna rozgrzewkę o piątej albo wpół do szóstej – powiedziała przełożona, jakby to miało jeszcze jakieś znaczenie. – Musi bardzo ciężko pracować. Jest znakomitą tancerką – rzekł lekarz z podziwem.
Nie wierzył, by któreś z nich miało jeszcze zobaczyć jej taniec, cieszył się jednak, że sam go przynajmniej raz widział. Myśl o tym dzisiaj graniczyła z tragedią.
– Widział pan, jak tańczy? – Madame miała rozpacz w oczach.
– Tylko raz. W Giselle. To było przepiękne – odparł łagodnie.
Wiedział, jakie to wszystko trudne dla Madame. Nie sposób było nie zauważyć.
– Jest jeszcze lepsza w Jeziorze łabędzim i w Śpiącej królewnie. – Uśmiechnęła się smutno.
– Będę o tym pamiętał – powiedział uprzejmie, ukłonił się i wyszedł. Zamknęła za nim ciężkie drzwi i przez korytarze ruszyła spiesznie z powrotem do Daniny.