— Widzisz więc — ciągnął dalej — że rozdwojenie jest nieszczęściem wyjątkowego kalibru. Tak więc obie strony muszą otrzymać stosowną rekompensatę.
— Hmm — mruknął Bairthre, intensywnie myśląc. Często się zdarza takie rozdwojenie?
— Dotychczas zdarzyło się mniej niż dziesięć razy. Istnieją pewne zabezpieczenia, jak omijanie punktów osobistych i przestrzegania limitu tysiąca lat.
— Cofnąłeś się poza tę granicę — zauważył Bairthre. — Zaryzykowałem i wygrałem.
— Słuchaj, skoro za rozdwojenie dostaje się tyle pieniędzy, dlaczego inni tego nie próbowali?
Barthold uśmiechnął się z przymusem.
— To nie takie łatwe do zrobienia. Opowiem ci kiedyś o tym. Ale wróćmy do rzeczy. Przyłączasz się do mnie? — Z takim majątkiem mógłbym zostać baronem — rzekł Bairthre z rozmarzeniem. — Może nawet królem Irlandii! Zgadzam się.
— Świetnie. Podpisz tu.
— Co to jest? — spytał Bairthre, patrząc z ukosa na oficjalnie wyglądający dokument, który podsunął mu Barthold.
— To po prostu oświadczenie, że po otrzymaniu stosownego odszkodowania od Inter-Temporal Corporation z własnej woli odejdziesz w przeszłość i tam pozostaniesz, zrzekając się wszelkich praw do Teraźniejszości. Podpisz to jako Everett Barthold. Datę wstawię później.
— Ale podpis… — Bairthre chciał zaprotestować, zawahał się jednak i roześmiał. — Dzięki hipnozie! Wiem wszystko o hipnozie i jej możliwościach, łącznie z tym, że nie musisz mi odpowiadać na moje pytania. Gdy tylko je zadaję, od razu znam odpowiedź. O lustrzanej szczelinie również; przy okazji — to dlatego zahipnotyzowałeś mnie tak, bym stał się leworęcznym. I oczywiście przeszczepione odciski palców są lustrzanym odbiciem twoich. — Zgadza się — rzekł Barthold. — Masz jeszcze pytania? — Nic mi nie przychodzi do głowy. Nie muszę nawet porównywać naszych podpisów. Wiem, że będą identyczne, z tym, że… — znów przerwał i spojrzał ze złością. — To świństwo! Będę pisał od prawej do lewej!
Barthold roześmiał się.
— Naturalnie. Jakże inaczej mógłbyś być moim lusrzanym odbiciem? A jeśli moja epoka spodoba ci się bardziej niż twoja i spróbujesz mnie wysłać z powrotem, pamiętaj o środkach ostrożności, które przedsięwziąłem. Wystarczą, by wysłać cię do końca twoich dni na Więzienną Planetę.
Wręczył dokument Bairthre’owi.
— Niczego nie zaniedbałeś, prawda? — spytał Bairthre, podpisując. — Staram się przewidzieć wszystkie ewentualności. To do mojego domu i do mojej Teraźniejszości się udajemy i mam zamiar zachować tam wszystko. Chodź. Powinieneś się ostrzyc i doprowadzić do porządku.
Obaj identycznie wyglądający mężczyźni ramię w ramię weszli do flippera.
Mavis Barthold nie musiała się zmuszać do gwałtownych reakcji. Dwóch Everettów Bartholdów, odzianych w identyczne stroje i z tym samym wyrazem nerwowego zażenowania, stanęło przed frontowymi drzwiami i dwóch Everettów Bartholdów powiedziało:
— Eee, Mavis, to wymaga małych wyjaśnień…
Było tego dla niej stanowczo za wiele. Nieważne, że wiedziała o tym wcześniej. Krzyknęła, uniosła ręce do góry i zemdlała.
Później, kiedy obaj mężowie ocucili ją, opanowała się nieco.
— Udało się, Everett — rzekła. — Everett?
— To ja — powiedział Barthold. — Poznaj mojego krewniaka, Connora Lough Mac Bairthre.
— Nie do wiary! — wykrzyknęła pani Barthold.
— Więc jesteśmy podobni? — spytał jej mąż.
— Identyczni. Wprost identyczni!
— Od tej chwili — rzekł Barthold — każdego z nas traktuj jak Everetta Bartholda. Detektywi towarzystwa ubezpieczeniowego będą cię obserwować. Pamiętaj — każdy z nas może być twoim mężem. Traktuj nas identycznie.
— Jak sobie życzysz, kochanie — skromnie rzekła Mavis. — Oczywiście z wyjątkiem… to znaczy poza sferą… no, do diabła, Mavis, czy naprawdę nie wiesz, który z nas jest mną?
— Pewnie, że wiem, kochanie — powiedziała Mavis. Żona zawsze pozna swego męża. — I rzuciła przelotne spojrzenie Bairthre’owi, które on odwzajemnił z zainteresowaniem.
— Cieszę się, że to słyszę — rzekł Barthold. — Teraz muszę zawiadomić towarzystwo ubezpieczeniowe. Pośpiesznie przeszedł do sąsiedniego pokoju.
— Więc pan jest krewnym mojego męża? — spytała Bairthre’a Mavis. — Jacy jesteście podobni!
— W rzeczywistości jestem zupełnie inny — zapewnił ją Bairthre.
— Naprawdę? Wygląda pan zupełnie jak on! Zastanawiam się, czy rzeczywiście jest pan kimś innym.
— Udowodnię to pani.
— Jak?
— Zaśpiewam staroirlandzką balladę — powiedział Bairthre i zaraz zaczął nucić miłym, wysokim tenorem.
Z sąsiedniego pokoju Mavis słyszała głos Bartholda.
— Halo, Inter-Temporal Corporation? Proszę z panem Grynsem! Pan Gryns? Mówi Everett Barthold. Zdarzył się dość nieszczęśliwy wypadek…
W biurach Inter-Temporal Corporation zapanowała konsternacja, przerażenie i szybka wymiana telefonów, gdy weszło dwóch Everettów Bartholdów z identycznymi nerwowymi uśmieszkami.
— Pierwszy taki wypadek od piętnastu lat! — wykrzyknął pan Gryns. — O Boże! Poddacie się, oczywiście, panowie badaniom.
— Oczywiście — powiedział Barthold. — Oczywiście — powiedział Barthold.
Lekarze opukali ich i osłuchali. Odkryli różnice, które starannie wypisali i ponazywali łacińskimi nazwami. Ale wszystkie różnice mieściły się w zakresie dopuszczalnych odchyleń i żadne biurokratyczne sztuczki nie mogły tego zmienić. Potem przejęli ich psychiatrzy.
Obaj mężczyźni odpowiadali na wszystkie pytania powoli i rozważnie. Bairthre nie był głupi i miał mocne nerwy. Z pomocą hipnotycznej wiedzy Bartholda odpowiadał na pytania powoli, ale poprawnie; dokładnie tak samo jak Barthold.
Inżynierowie z lnter-Temporal zbadali zegar flippera. Rozłożyli go na części i ponownie złożyli. Sprawdzili namiary przyrządów, które pokazywały Teraźniejszość, 1912, 1869, 1676 i 1595. Rok 662 też był zanotowany wbrew przepisom — ale zegar wskazywał, że ten namiar nie był uruchomiony. Barthold wyjaśnił, że wcisnął klawisz przypadkowo i sądził, że najlepiej będzie zostawić to w spokoju.
Sprawa była podejrzana, ale nie stanowiła jeszcze żadnego dowodu.
Inżynierowie zwrócili też uwagę, że zużyto dużo energii. Ale zegar pokazywał tylko podróż do roku 1595. Zabrali zegar do laboratorium w celu wykonania dalszych badań.
Inżynierowie przejrzeli wnętrze flippera cal po calu, ale nie mogli znaleźć nic podejrzanego. Barthold dla pewności wrzucił brązową walizeczkę do kanału La Manche, zanim opuścił rok 662.
Pan Gryns zaproponował rozwiązanie polubowne, ale obaj Bartholdowie je odrzucili. Zaproponował dwa inne rozwiązania — również zostały odrzucone. W końcu musiał się poddać.
Ostatnia rozmowa odbyła się w biurze Grynsa. Bartholdowie siedzieli po obu stronach biurka Grynsa i wyglądali na znudzonych całą tą sprawą. Gryns zaś wyglądał na człowieka, któremu uporządkowany świat nagle zawalił się.
— Nie mogę tego wprost zrozumieć — rzekł. W epoce, w której panowie podróżowaliście, szansa natknięcia się na lustrzaną szczelinę wynosi jedna do miliona.
— Sądzę, że jesteśmy tym jednym — powiedział Barthold, a Barthold potaknął.
— Jak by to jednak nie wyglądało… cóż, co się stało, to się nie odstanie. Czy postanowiliście już coś, panowie, w sprawie waszego współistnienia?
Barthold wręczył Grynsowi dokument podpisany przez Bairthre’a w roku 662.