Выбрать главу

— On ma zamiar odejść, jak tylko otrzyma odszkodowanie.

— Czy zgadza się pan na to? — spytał Bairthre’a Gryns. — Oczywiście — rzekł Bairthre. — Jednak mi się tu nie podoba.

— Słucham?

— To znaczy — pośpiesznie wyjaśnił Bairthre — ja zawsze chciałem stąd uciec, wie pan, takie ciche marzenia, by znaleźć się w jakimś miejscu, wśród prostych ludzi…

— Rozumiem — podejrzliwie powiedział Gryns. A pan czuje to samo? — spytał, zwracając się do Bartholda. — Naturalnie — zapewnił Barthold. — Mam takie same ciche marzenia. Ale jeden z nas musi tu zostać rozumie pan, poczucie obowiązku — i ja się zgodziłem.

— Rozumiem — rzekł Gryns, ale z jego twarzy widać było, że nic nie rozumie. — Dobrze. Wasze czeki, panowie, niedługo będą gotowe. Trochę zwykłej biurokracji. Można je będzie odebrać jutro rano… zakładając, że nie wpłyną do nas żadne dowody oszustwa.

Atmosfera stała się nagle lodowata. Obaj Bartholdowie pożegnali się z panem Grynsem i szybko wyszli.

W milczeniu zjechali windą. Na zewnątrz budynku Bairthre powiedział:

— Przepraszam za to przejęzyczenie.

— Zamknij się!

— Co?

Barthold złapał Bairthre’a za rękę i wciągnął go do automatycznej heli-taxi, pilnie bacząc, by nie wejść 30 pierwszej wolnej.

Wcisnął Westchester, po czym obejrzał się, czy ktoś za nimi nie leci. Kiedy się upewnił, że nie, przeszukał wnętrze heli-taxi w poszukiwaniu kamer lub aparatów podsłuchowych. W końcu odezwał się do Bairthre’a:

— Ty skończony idioto! To przejęzyczenie mogło nas kosztować majątek!

— Robiłem, co mogłem — markotnie powiedział Bairthre. — Coś jest nie tak? Aha, sądzisz, że nas podejrzewaj ą.

— To właśnie jest nie tak! Gryns z pewnością kazał nas śledzić. Jeśli coś znajdą, co podważy nasze roszczenia, trafimy na Więzienną Planetę.

— Musimy uważać na każdym kroku — trzeźwo zauważył Bairthre.

— Cieszę się, że to zrozumiałeś — rzekł Barthold.

W restauracji w Westchester w milczeniu zjedli obiad i wypili odrobinę. Wprawiło ich to w lepszy nastrój. Czuli się niemal szczęśliwi, gdy wrócili do domu Bartholda i odesłali heli-taxi do miasta.

— Dziś wieczorem pogramy trochę w karty — powiedział Barthold — pogawędzimy, wypijemy kawę i będziemy się zachowywać, jakbyśmy obaj byli Bartholdami. Rano odbierzemy nasze czeki.

— Może być — zgodził się Bairthre. — Z przyjemnością wrócę do siebie. Nie rozumiem, jak możesz wytrzymać na tej żelazno-kamiennej pustyni. Irlandia, człowieku! Być królem Irlandii, to będzie to!

— Na razie nie mów o tym. — Barthold otworzył drzwi i weszli do domu.

— Dobry wieczór, kochanie — powiedziała Mavis, patrząc pomiędzy nich.

— Myślałem, że potrafisz mnie rozpoznać — kwaśno skomentował to Barthold.

— Oczywiście, że potrafię, kochanie — rzekła Mavis, zwracając się do niego z promiennym uśmiechem. — Po prostu nie chciałem urazić biednego pana Bairthre’a.

— Dziękuję pani za uprzejmość — odparł Bairthre. Może później zaśpiewam pani następną staroirlandzką pieśń.

— To byłoby cudowne — powiedziała Mavis. — Jakiś człowiek dzwonił do ciebie, kochanie. Wpadnie później. Złotko, oglądałam reklamy futer ze skartów. Polarne marsjańskie skarty są troszkę droższe niż zwyczajne kanałowe skarty, ale…

— Ktoś dzwonił? — spytał Barthold. — Kto?

— Nie przedstawił się. W każdym razie nosi się je wygodniej, a ich futro ma taki opalizujący połysk, że…

— Mevis! Czego on chciał?

— Mówił coś o odszkodowaniu za rozdwojenie powiedziała. — Ale już wszystko załatwione, prawda?

— Nie jest załatwione, póki nie będę miał czeku w garści — zwrócił się do niej Barthold. — Powiedz mi dokładnie, co mówił.

— Powiedział, że dzwoni w sprawie twoich naciąganych roszczeń wobec Inter-Temporal Corporation…

— Naciąganych roszczeń? Tak powiedział?

— Użył dokładnie tych słów. Naciągane roszczenia wobec Inter-Temporal Corporation. Powiedział, że musi natychmiast porozmawiać z tobą, koniecznie przed jutrzejszym rankiem.

Twarz Bartholda poszarzała.

— Czy mówił, że zadzwoni?

— Powiedział, że wpadnie osobiście.

— Co to znaczy? — spytał Bairthre. — Oczywiście… detektyw towarzystwa ubezpieczeniowego!

— To prawda — rzekł Barthold. — Musiał coś odkryć.

— Ale co?

— Skąd mogę wiedzieć? Niech pomyślę!

W tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Bartholdowie popatrzyli na siebie w osłupieniu.

Dzwonek znów zabrzmiał.

— Otwieraj, Barthold! — zawołał jakiś głos. — Nie próbuj się wymigać!

— Może go zabić? — spytał Bairthre.

— To zbyt skomplikowane — powiedział Barthold po krótkim zastanowieniu. — Chodźmy! Przez tylne wyjście!

— Po co?

— Flipper jest tam zaparkowany. Uciekniemy w przeszłość! Nie rozumiesz? Gdyby miał dowód, powiadomiłby już towarzystwo. Więc tylko coś podejrzewa. Pewnie sądzi, że zdoła nas złapać na jakieś podchwytliwe pytania. Jeśli do rana nie pozwolimy mu się do nas zbliżyć, jesteśmy bezpieczni!

— A co ze mną? — powiedziała drżącym głosem Mavis. — Odwróć jego uwagę — rzekł Barthold, ciągnąc Bairthre’a przez tylne drzwi w stronę flippera. Dzwonek u drzwi brzęczał natarczywie, gdy Barthold zatrzasnął drzwiczki flippera i odwrócił się do pulpitu.

Nagle zdał sobie sprawę, że inżynierowie z Inter-Temporal nie zwrócili mu zegara.

Był zgubiony. Bez zegara nie mógł flippera skierować donikąd.

Na chwilę opanowała go zupełna panika. Potem odzyskał panowanie nad sobą i spróbował się zastanowić. Przyrządy były nastawione na Teraźniejszość, 1912, 1869, 1676, 1565 i 662. Tak więc nawet bez zegara mógł ręcznie wybrać jedną z tych dat. Latanie bez zegara było poważnym przestępstwem, ale do diabła z tym.

Szybko wcisnął rok 1912 i złapał sterownicę. Z zewnątrz posłyszał krzyk żony. Ciężkie kroki dudniły po jego domu. — Stój! Zatrzymaj się! — wołał mężczyzna.

I wtedy mglista, nieskończona szarość otoczyła Bartholda, a flipper popędził poprzez lata.

Barthold zaparkował flippera na Bowary. Weszli z Bairthre’em do baru, zamówili po piwie i zabrali się za lunch. — Cholerny, wścibski szpicel — mruknął Barthold.

To go trochę otrzeźwi. Zapłacę słoną karę za jazdę flipperem bez zegara. Ale będzie mnie stać na to.

— To wszystko dzieje się za szybko dla mnie — rzekł Bairthre, pociągając wielki łyk piwa. — Właśnie chciałem cię spytać, jak nasza podróż w przeszłość pomoże nam odebrać jutro rano czeki w twojej Teraźniejszości. Ale uświadomiłem sobie, że znam odpowiedź.

— Oczywiście. Liczy się czas upływający. Jeśli zdołamy pozostać w przeszłości przez jakieś dwanaście godzin, powrócimy do mojej epoki o dwanaście godzin później, niż ją opuściliśmy. To zapobiega różnym wypadkom, jak choćby powrót w tym samym czasie, w którym się odjeżdżało, czy nawet wcześniej. Normalne środki ostrożności. Bairthre zjadł kanapkę z salami.

— Hipnoza dość pobieżnie traktowała problem podróży w czasie. Ja chcę do domu. Kim są ci faceci ubrani na granatowo?

— To policjanci — odpowiedział Barthold. — Zdaje się, że kogoś szukają.

Dwaj wąsaci policjanci weszli do baru, a za nimi tłusty mężczyzna w pomalowanym tuszem ubraniu.

— To oni! — zawołał Bully Jack Barthold. — Aresztujcie tych bliźniaków!