Stojąc w drzwiach Barthold spoglądał na Bartholda. Po dłuższej chwili zdołał się odezwać:
— Byłem ścigany…
— Przeze mnie — powiedział sobowtór. — W przebraniu, oczywiście, bo masz trochę wrogów w różnych epokach. Dlaczego uciekłeś, durniu?
— Myślałem, że jesteś detektywem. Dlaczego mnie ścigałeś?
— Tylko i wyłącznie z jednego powodu.
— Jakiego?
— Mogliśmy być bogatsi, niż śmiałbyś kiedykolwiek marzyć — rzekł sobowtór — gdybyś tylko nie był taki przerażony! My trzej — ty, Bairthre i ja — mogliśmy pójść do Inter-Temporal i zgłosić przypadek roztrojenia!
— Roztrojenia! — westchnął Barthold. — Nigdy o tym nie słyszałem.
— Odszkodowanie byłoby niewyobrażalnie wysokie. Wielekroć wyższe niż za rozdwojenie. Wstyd mi za ciebie. — Cóż — rzekł Barthold — co się stało, to się stało.
Przynajmniej możemy odebrać czeki za rozdwojenie, a potem zastanowić się…
— Odebrałem oba czeki i podpisałem twoje zrzeczenie się praw. Rozumiesz, nie było cię tutaj.
— W takim razie chcę mego udziału.
— Nie bądź śmieszny — powiedział sobowtór.
— Ale to jest moje! Pójdę do Inter-Temporal i powiem im…
— Nie będą słuchać. Zrzekłem się w twoim imieniu wszystkich twoich praw. Nie możesz nawet pozostać w Teraźniejszości, Everett.
— Nie rób mi tego! — żebrał Barthold.
— Dlaczego? A ty, co zrobiłeś z Bairthre’em?
— Nie będziesz mnie sądził, do cholery! — krzyknął Barthold. — Jesteś mną!
— Kto jeszcze tu jest poza tobą, kto mógłby cię osądzić? — zapytał sobowtór.
Barthold nie mógł sobie z tym wszystkim poradzić. Odwrócił się do Mavis.
— Kochanie — powiedział — zawsze mówiłaś, że potrafisz poznać swego męża. Nie poznajesz mnie teraz? Mavis odwróciła się i weszła do domu. Barthold zauważył błysk kamieni ruum na jej szyi i nie pytał już o nic.
Barthold i Barthold stali twarzą w twarz. Sobowtór podniósł rękę. Krążący nisko policyjny heli usiadł na ziemię. Ze środka wyszło trzech policjantów.
— Stało się to, czego się obawiałem, panowie — rzekł sobowtór. — Jak wiecie, mój sobowtór odebrał swój czek dziś rano. Zrzekł się wszelkich praw i wyruszył w Przeszłość. Bałem się, że może wrócić i zażądać więcej.
— Nie będzie już pana nachodził — powiedział policjant. Zwrócił się do Bartholda.
— Ty! Właź do flippera i wynoś się z Teraźniejszości. Następnym razem cię zastrzelimy!
Barthold zrozumiał, że przegrał. Pokornie powiedział: — Z przyjemnością odejdę, panowie. Ale mój flipper wymaga naprawy. Nie ma zegara.
— Powinieneś o tym pomyśleć, zanim zrzekłeś się praw — rzekł policjant. — Jazda stąd!
— Proszę! — błagał Barthold. — Nie — odparł Barthold.
Żadnej litości. I Barthold wiedział, że na miejscu sobowtóra postąpiłby dokładnie tak samo.
Wdrapał się do flippera i zamknął drzwiczki.
W odrętwieniu rozważał możliwości wyboru, jeśli można je było tak nazwać.
Nowy Jork w roku 1912 z doprowadzającą do szaleństwa świadomością bliskości jego epoki? I z Bully Jackiem? Może Memphis w roku 1869 z Benem Bartholderem czekającym na trzecią wizytę? Może Królewiec w 1676 w towarzystwie głupawo uśmiechniętej gęby Hansa Baerthalera i czarnej śmierci? Może Londyn w roku 1595 z szukającą go po całym mieście bandą rzezimieszków, przyjaciół Toma Barthala? Może Maiden Castle ze wściekłym, pałającym żądzą odwetu Connorem Lough Mac Bairthre’em?
Było mu wszystko jedno. Tym razem — pomyślał niech miejsce wybierze mnie.
Zamknął oczy i na ślepo wcisnął klawisz.