Выбрать главу

Dwa tysiące kilometrów na południe szum egejskich fal obudził Joannę. Bolała ją trochę głowa. Poprzedniego wieczoru wypiła za dużo drinków. Nie było jej jednak przykro z powodu wczorajszego, kiedy ośmielona alkoholem, wygłupiała się na parkiecie, uzyskując od didżeja przydomek „Dancing Queen”. Miała przeczucie, że ten wieczór będzie miły. A zatem zrobiła wszystko, aby był miły. Czyż matka nie powtarzała jej zawsze, by wierzyła swoim przeczuciom?

W mieście położonym nad chłodnym morzem Pater przeglądał swoje ubrania i bieliznę, które lotniskowa sprzątaczka wyjęła z pojemnika na śmieci i umieściła z powrotem w walizce. Podziwiał starannie zwinięte skarpetki. Prasowanie bielizny i zwijanie skarpetek w kulki było dla niego zbędnym wyrafinowaniem, niepotrzebnym zupełnie trudem. A teraz ten szczyt wyrafinowania został zbrukany. Jego jasne skarpetki upstrzyły plamy po żółtku jajka na miękko. Inna kulka skarpet pławiła się w resztkach jogurtu, wypełniających plastikowy kubek.

Ilias był przystojnym mężczyzną po trzydziestce. Kiedy poprosił ją po polsku do tańca, odmówiła. W jego ciemnych oczach nie dostrzegła zawodu, lecz cień rozbawienia. Czuła, że dobrze jest trzymać na dystans takich lowelasów. Usiadła obok Ani i Joli, dwóch Polek między trzydziestką a czterdziestką, które poznała na promie z Salonik na Folegandros. Po chwili podszedł do nich Ilias i zapytał, czy może się dosiąść. Ania i Jola natychmiast się zgodziły. Joanna patrzyła na obie świeżo poznane koleżanki, którym Ilias opowiadał o swoim dzieciństwie w Dzierżoniowie, i słyszała w sobie jakiś głos. Nie potrafiła go jednak zrozumieć.

Do Patera podszedł mężczyzna ubrany w pomarańczowy kombinezon. Na jego plecach widniał wielki napis „Czystość na medal. Biuro usług sanitarnych «Augiasz»„. „Kiepska nazwa”, pomyślał Pater, „wszak człowiek o tym imieniu miał niewyobrażalny brud w swojej stajni”. Mężczyzna zwrócił się do Patera i podał mu plastikowe pudło. Były w nim cztery koszule. Koszule nie miały najmniejszego zgniecenia.

Poczuł w gardle gorącą gorycz. Sięgnął po telefon. Joanna odebrała po pierwszym sygnale.

– Kochanie, chciałem ci powiedzieć… – Zająknął się. -To pudełko na koszule… Jest świetne… Żadna się nie pogniotła. Lecę do ciebie. Dzisiaj.

– Nie chcę być z facetem – powiedziała spokojnie -który naprawia świat, a nie chce zająć się mną. Już pierwszego dnia spotkałam tu mężczyznę, który nie chce naprawiać świata. Chcesz wiedzieć, jak nam było dzisiejszej nocy?

Wyłączyła telefon i odłożyła go na nocną szafkę. Zastanawiała się nad swoją intuicją. Gdyby jej wczoraj nie posłuchała, poszłaby do łóżka z Iliasem. Nie zrobiła tego, a on trafił dubeltową premię. Pocieszenie znalazł w ramionach Joli i Ani. Joanna potrząsnęła ze wstrętem głową. Na ich miejscu wyparzyłaby się we wrzątku.

Po dwóch nieudanych próbach połączenia Pater schował telefon do kieszeni i spojrzał na swoje pobrudzone sokiem, starannie złożone letnie spodnie.

Była druga polowa lipca dwa tysiące siódmego roku.

Za dwa tygodnie miał odejść na emeryturę.

Epilog

Mężczyzna pchnął mocno furtkę. Usłyszał charakterystyczny odgłos zawiasów, których od lat nie miał kto naoliwić. Ten dźwięk słyszał kilka razy w roku. Od siedmiu lat przychodził zawsze we wrześniu.

Była czternasta. Po dwóch deszczowych tygodniach znów przyszła fala upałów. Pewnie ostatnich tego lata. „Będę musiał to wykorzystać i pracować przed południem”, pomyślał.

Minął świeżo wykopane cztery groby pokryte wieńcami i kwiatami i skierował się w stronę muru z ciemnoczerwonej cegły. O tej porze w środku tygodnia na cmentarzu było pusto.

Gęste blond włosy zlepiły mu się na czole. Otarł spoconą twarz. Dawno nie był u fryzjera. Pewnie już nikt nie porównałby go do jednego z bohaterów Pitbulla.

Dotarł do alejki na skraju cmentarza i odetchnął z ulgą. Usiadł na płycie nagrobnej. Przed sobą położył bukiet kwiatów, a między nogami postawił czarną płócienną torbę. Rozpiął suwak i wyjął butelkę. Pociągnął spory łyk, skrzywił się i gwałtownie wypuścił powietrze ustami.

Popatrzył na dwa wykute nazwiska. Maria z domu Barańska. Primo voto Kaczanowska. Secundo voto Jodłowska. I spojrzał na drugą inskrypcję.

– Cześć, bracie – powiedział cicho. – Kończy się sezon i mielibyśmy trochę oddechu. Moglibyśmy częściej grywać w bilard, tak przecież lubiłeś grać.

Pociągnął kolejny łyk i otarł usta.

– Żałuję, że mnie wtedy przy tobie nie było. Wszystko potoczyłoby się inaczej. Wcześniej też kilka razy powinienem być przy tobie. Ale to, co się stało, wtedy w Jelitkowie i teraz we Władku, to nie twoja wina. Po co się, kurwy, śmiały. Przecież chciałeś od nich niewiele, tyle co nic. Każda cieszyła się, gdy robiłeś tatuaż, a potem…

Strzepnął dłonią kilka liści, które opadły na nagrobek. „Szybko w tym roku opadają. Wcześnie przyjdzie jesień”, pomyślał.

– Byłem starszy i powinienem cię chronić. Tak chciała mama. Powinienem być wtedy przy tobie, gdy zobaczyłeś, że jedna z tych mewek przykryła twój tatuaż innym. Wpadłeś w szał. Zacząłeś jej grozić. W końcu rozpłakałeś się. Wtedy ona i jej przyjaciółka zaczęły się śmiać. A ty…

Raz jeszcze sięgnął po butelkę.

– A teraz na nieszczęście pojawił się ten facet. Zanim umarł, opowiedział nam o swoim śledztwie i że najpierw omyłkowo podejrzewał innego. Na twój ślad wpadł przypadkiem. Trzeba przyznać, że był lepszy od policji. Szybko skojarzył je z tobą. Skojarzył ten głupi tatuaż z dawną nazwą baru. Ktoś jeszcze pamiętał, że bar plażowy nazywał się kiedyś „Black Rosa”, i mu powiedział. Zadzwoniłeś i umówiłeś się z nim. Trząsłeś się z nerwów jak osika. Wtedy zdecydowałem, co zrobimy. Nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy to zrobić. Dobrze, że znam tartak jak własną kieszeń. Robiło się, bracie, to i owo w życiu.

Westchnął.

– Tej ostatniej dziewczyny, we Władku, to mi nawet szkoda było. Spuścił głowę.

Od autorów

Dziękujemy tym wszystkim, którzy pomogli nam w pracy nad Różami cmentarnymi, w szczególności: doktorowi Jakubowi Trnce – medykowi sądowemu z Zakładu Medycyny Sądowej AM we Wrocławiu (ciągle mamy cichą nadzieję, że zostaniemy przyjęci do Polskiego Towarzystwa Medycyny Sądowej i Kryminologii za bliżej niesprecyzowane zasługi), Jakubowi Ciećwierzowi – za kopalnię wiadomości o tatuatorach i tatuowaniu, Pawłowi Radziszewskiemu z Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Josepha Conrada-Korzeniowskiego w Gdańsku – za opowieści z okolic „falowców”, profesorowi Miłosławowi Duchowskiemu – za garść wspomnień z Wybrzeża, oraz Jerzemu Szczepankowskiemu, spiritus movens Alei Gwiazd Sportu we Władysławowie.

Jak pisał klasyk horroru: „Panie i panowie – powitajcie ich oklaskami”. A ponieważ to także koniec opowieści, oklaskami też ich pożegnajcie.

Marek Krajewski & Mariusz Czubaj

Wrocław-Warszawa, styczeń 2009

Marek Krajewski

***

Mariusz Czubaj

]

***