Выбрать главу

Nawet Maura roześmiała się z tego żartu i atmosfera trochę się rozluźniła.

– Tylko tego nam teraz trzeba: dać się zamknąć za gówniane włamanie. Już nigdy nie moglibyśmy chodzić z podniesionym głowami – rzucił Kenny.

Maura i Garry zrywali boki ze śmiechu. Dwie minuty później drzwi wejściowe były otwarte i znaleźli się w przestronnym holu.

– Ja pierniczę, widać tu niezły szmal. Muszą spać na forsie.

Podziw w głosie Kena nie uszedł uwagi Maury.

– Mówią, że najlepszy szmal robią kapusie – mruknęła.

Nic na to nie odpowiedział. Przeszli przez hol do imponujących podwójnych drzwi, które otworzyła sama Maura. Za chwilę miała tego żałować – ich oczom ukazała się bowiem scena rzezi, szokująca i obrzydliwa. Przywołała wspomnienia, które Maura od dawna starała się wymazać z pamięci. Domyślała się, że bezgłowe ciała na podłodze salonu to Rebekka i jej mąż, ale nawet nie próbowali tego potwierdzić, wszyscy troje natychmiast się wycofali.

Maura miała przed oczami Sammy’ego, ojca Rebekki. Też był bez głowy w momencie, gdy jej brat Michael dokonał aktu zemsty. Ten obraz tak bardzo przypominał dzisiejszą scenę mordu, że Maura poczuła na szyi lodowate języki strachu.

Ktokolwiek był sprawcą tej rzezi, wiedział o nich wszystkich zdecydowanie za dużo i to przerażało ją najbardziej.

To był ktoś, kogo oni wszyscy znali. To musiał być ktoś bardzo bliski.

Pozostawało pytanie – kto?

***

Lee spotkał się z jednym z informatorów Ryanów, starym wygą Dennym Thomasem. Denny żył w swoim czasie z wlamów, a teraz wycofał się z fachu i zarabiał na kielicha, nadstawiając ucha. Każdy go znał i lubił, więc zawsze był dość dobrze poinformowany. Okazjonalnie, tak jak teraz, bywał wykorzystywany jako zwiastun złych wieści.

– No co tam, Denny?

Lee rozglądał się po małym komunalnym mieszkaniu i bezskutecznie próbował znaleźć czysty sprzęt, na którym mógłby usiąść. Wreszcie zdecydował się na poręcz sfatygowanej skórzanej kanapy.

– Dalej, wyrzuć to z siebie, nie mam całej nocy.

Denny sprawiał wrażenie zdenerwowanego i Lee wywnioskował, że nie usłyszy niczego przyjemnego.

– Ktoś próbował załatwić Vica Joliffa w Belmarsh.

Lee, osłupiały, zamknął oczy.

– Kto, Denny? Kto próbował go załatwić?

Denny wzruszył ramionami

– Nie wiem.

Lee starał się zapanować nad wzburzeniem. Tylko tego było im teraz trzeba. Widząc, że Denny aż się trzęsie ze zdenerwowania, poczuł przez chwilę litość dla tego ludzkiego wraka.

Denny podszedł do staroświeckiego barku, który nosił jeszcze ślady dawnej świetności, i nalał im obu po dużej szkockiej. Całe to jego lokum sprawiało wrażenie nieużywanego rumowiska gratów, a sam Denny wyglądał, jakby żył na ulicy. Lee nie mógł wyjść ze zdziwienia, bo pamiętał jeszcze Denny’ego w eleganckich garniturach i zawsze z dziewczyną u boku. Żył wtedy na pełnych obrotach. Teraz wyglądał jak zwykły pijaczyna, co to wyczekuje pod urzędem na odbiór zasiłku dla bezrobotnych.

Gospodarz trzęsącą się ręką podał gościowi drinka.

– Jakiś młody facet czekał na mnie pod pubem. Siedział w nowiutkim saabie i miał ze sobą kolorowego typa… chyba Pakistańca. Kazali powiedzieć wam, że stary Vic omal nie przejechał się na tamten świat.

Lee wzniósł oczy do sufitu.

– Jaja sobie robisz?

Denny zakrztusił się swoim drinkiem, ale na jego twarzy pojawił się wyraz dawnej twardości, gdy odwarknął:

– Myślisz, Lee, że chciałbym się w to wplątywać? Naprawdę tak myślisz? W dawnych latach pracowałem z twoim bratem Michaelem. Byłem częścią tej firmy, gdy ty jeszcze koszulę w zębach nosiłeś. Zostałem wciągnięty w to gówno przez obcych i tylko przekazuję wiadomość. To wszystko.

Bał się, to było po nim widać. Lee jeszcze raz poczuł litość. Denny nie mógł brać w tym udziału, był facetem bez ikry. To dlatego w swoim czasie nie wyrósł nigdy ponad pospolitego włamywacza.

Lee musiał teraz przekazać tę wiadomość dalej. Ważne było, co na to powie Maura. Tymczasem próbował jeszcze wydobyć z Denny’ego rysopisy facetów, ale jego wzrok nie był już ten co niegdyś, jak zresztą i sam Denny.

Vic Joliff budził postrach, czuli przed nim respekt nawet Ryanowie. Lee miał nadzieję, że jest już nieszkodliwy, bo martwy. To by im bardzo ułatwiło życie.

***

Janine obserwowała męża przy goleniu. To dziwne, ale lubiła na niego patrzeć, mimo że go nienawidziła. Roy nadal ją pociągał fizycznie, co było niemal niewiarygodne, zważywszy na ich wzajemną zażartą nienawiść. Fakt, że wciąż budził w niej pożądanie, samą ją zdumiewał.

– Gdzie wychodzisz?

Jej głos był ostry jak zawsze, gdy mówiła do męża. Roy westchnął ciężko.

– Wychodzę, i tyle.

– Wrócisz do domu?

Zaśmiał się cicho.

– A czy słońce wstanie? Trawa będzie rosła? Wrócę, no chyba że Tony Blair zostanie wreszcie katolikiem… A zresztą gówno cię to obchodzi.

Janine odwróciła się, przeszła przez sypialnię i ogarnąwszy po drodze jednym rzutem oka przygotowane przez męża ubranie, poczuła satysfakcję, że ten nie wybiera się nigdzie z żadną panną. A panny Roya to były niezłe dziewczynki. Młodziutkie, z jędrnymi piersiami i móżdżkami komara. Właśnie takie lubił.

To w dalszym ciągu bolało, nawet po tylu latach. Gdy schodziła na dół, przemknął obok jej syn, nie zaszczyciwszy jej żadnym słowem ani spojrzeniem.

– Co u Sarah? – zapytała.

Nienawidziła samej siebie za ten jęczący głos. Zrobiłaby wszystko, żeby syn odnosił się do niej w cywilizowany sposób. Benny nawet nie raczył jej odpowiedzieć, poszedł na górę, jakby ona w ogóle się nie odezwała. Janine poczuła, jak ją ściska w gardle, ale bez łez przełknęła zniewagę. Jej komedianctwo, jak to określał, wprawiało go w tym większą irytację.

Własny syn bezwstydnie ją ignorował, ale wierzyła, że doczeka dnia, kiedy wróci do niej na kolanach i będzie błagał, żeby z powrotem przyjęła go pod swoje skrzydła. Ta myśl trzymała ją przy życiu, dodawała sił. Ceniła sobie też standard życia, jaki zapewniał jej mąż, choć – podobnie jak Sarah Ryan – nigdy by się do tego głośno nie przyznała.

Pięć minut później obaj mężczyźni wyszli i została znowu sama w pustym i nieprzytulnym domu. Gdy nalała sobie dużą wódkę, rozległ się dzwonek. Cmokając z dezaprobatą, otworzyła drzwi. Była pewna, że to albo mąż, albo syn czegoś zapomniał. Tymczasem zobaczyła przed sobą potężnego mężczyznę w narciarskiej masce, który przyłożył jej broń do twarzy i popchnął w głąb mieszkania.

***

Nie ochłonąwszy jeszcze z szoku po wizycie w posiadłości Kowolskich, Maura zwolniła Kenny’ego do domu, zastrzegając, że skontaktuje się z nim, gdyby coś jeszcze się wydarzyło. Na własne oczy widział, jak bardzo byli zaskoczeni i wstrząśnięci, więc zaczął nabierać przekonania, że faktycznie ktoś ich wrabia.

Po mocnym drinku w klubie Maura i Garry spotkali się z Royem i Bennym w ich hurtowni w Canning Town. W małym kantorze było ciepło i nie rozmawiali, póki nie wypili kawy.

– Dlaczego mama? – zapytała w końcu cicho Maura.

Garry wzruszył ramionami.

– A czemu nie? Przecież ktokolwiek to robi, chce nas wkurzyć.

– Wygląda na to, że gdziekolwiek się ruszymy, oni są tam przed nami. Trzeba przyznać, że są dobrze zorientowani.

– Mogą nas śledzić. Mogli śledzić nas od dawna.

W głosie Benny’ego słychać było wściekłość, która nim miotała.

Maura kiwnęła głową.

– To prawda. Myślę, że Ben trafił w sedno.