– Kłopoty przez wielkie K, Joe. Vic Joliff chodzi luzem i rzuca groźby pod moim adresem.
Joe Żyd westchnął.
– Vic to duży kaliber, Maura. Ale to stara śpiewka, co?
– On uważa, że ja wiem, kto zabił jego żonę.
– A nie wiesz?
Maura westchnęła. Cała rodzina włożyła wiele trudu w rozgłaszanie wieści o dokonaniu przez Tommy’ego B serii zabójstw, a mimo to w kryminalnym półświatku górę wzięło stare powiedzenie „nie ma dymu bez ognia”.
– Nie myślisz chyba, że mogłabym mieć coś wspólnego z zabiciem jakiegokolwiek cywila. Miej trochę wiary we mnie po tylu latach przyjaźni.
Odpowiedział delikatnie:
– Może ty osobiście nie, ale ktoś z twojego otoczenia?
Zmarszczyła brwi.
– To znaczy?
Twarda nuta w jej głosie natychmiast przypomniała mu, z kim ma do czynienia, zmusił się więc do wątłego uśmiechu. Zahartowała się i stwardniała w bardzo młodym wieku, taki los był jej pisany. A pamiętał jeszcze, jak jej brat, Michael, woził ją ze sobą, gdy zbierał haracze – była wtedy takim ślicznym, dobrym dzieckiem. Teraz wzbudzała postrach wśród gangsterów.
Wzruszył ramionami.
– Niby skąd mam wiedzieć? To było tylko retoryczne pytanie.
– Mój brat Garry dałby ci retorycznego kuksańca w ucho, gdyby to słyszał, wiesz?
Skwitował tę groźbę uśmiechem. Nie znalazł lepszej odpowiedzi. Jednak zasmucił go fakt, że on i Maura rozmawiają w taki sposób po tylu latach znajomości.
Uśmiechnęła się chłodno.
– A co z Rebekką Kowolski? Pamiętasz ją? Zalazła komuś za skórę, co?
Rozłożył ręce.
– Rebekka, Rebekka… zawsze mnie o nią pytasz. Mówiłem ci już kiedyś, że to zachłanna kobieta, chciała żyć jak księżniczka, a jej mąż przynosił żebracze pieniądze. Uwikłała się w interesy z rosyjskimi lichwiarzami. To była okropna tragedia. Co więcej mogę powiedzieć? Nie miała nic wspólnego z twoimi kłopotami, klnę się na własne życie.
Patrząc mu prosto w oczy, wypowiedziała słowa, które miały na zawsze zniszczyć ich przyjaźń. Kłamał czy nie, musiał to usłyszeć. Nie mogła ryzykować, że uzna ją za naiwną, bo byłby to koniec ich wszystkich.
– Jeśli odkryję, że sprawy mają się inaczej, przyjdę po ciebie, Joe.
Starcza twarz zasępiła się, oczy Joego nie szukały już jej wzroku.
– Że też musiało do tego dojść… Zapamiętam to sobie, Maura… I miej oczy dookoła głowy.
Vic Joliff pojawił się w „Le Marais” ze swoim nowym przyjacielem i sprzymierzeńcem, Jamiem Hicksem. Zrobiło się wielkie poruszenie, gdy zorientowano się, kto wszedł – najszybciej zaskoczyli ludzie z branży. W tej restauracji, pamiętającej jeszcze czasy dawnej dzielnicy portowej, chłopcy z City spotykali się z przestępczym półświatkiem Essexu i Londynu. Nabrzeże Chandlery Wharf było ulubionym miejscem spotkań uzbrojonych bandziorów i handlarzy narkotyków, którzy załatwiali swoje transakcje w podobny sposób jak brokerzy i szacowni biznesmeni: przy dobrym posiłku i butelce wina. Dziś to był inny świat, życie ludzi interesu z wolną gotówką było gładkie. Większość z nich miała jednak brudne pieniądze i dostaliby kilka wyroków w razie wpadki, więc wyszarpywali co się dało i póki się dało.
Vic, świadomy, że w tym miejscu jest dla gangsterskiego świata gwiazdą na miarę gościa głównego wydania wiadomości telewizyjnych, delektował się ukradkowymi spojrzeniami i plotkarskim ożywieniem na sali. Ryanowie natychmiast się dowiedzą, że się pokazał ale on i Jamie spłyną stąd po jednym drinku i papierosie.
Garry dotarł na miejsce po upływie dwudziestu minut od wyjścia Vica. Fakt, że Garry Ryan pojawił się tu osobiście, powiedział starym wygom to, co powinni wiedzieć. Vic w coś grał, a jeżeli partię rozgrywał on i Ryanowie, należało przewidywać bardzo niebezpieczny scenariusz. Już tego popołudnia w dwóch miejscach można było robić zakłady. Prowadzili Ryanowie, ale minimalnie. Bo Vic Joliff był siłą, z którą należało się liczyć, i każdy, kto go znał, wiedział o tym.
– Jamie Hicks? Jesteś pewien? – dopytywała się z niedowierzaniem Maura.
Garry poczuł się urażony
– Jasne, do cholery, że jestem pewien! Mały obślizgły dupek. Po tym wszystkim, co dla niego zrobiłem, kiedy go zamknęli! Pilnowałem, żeby zawsze miał parę funciaków, własną celę i drinka regularnie jak w zegarku. Wydałem fortunę, żeby mógł spać spokojnie, a ten zboczeniec ma czelność pokazywać się z Vikiem Joliffem! Dość tego, Maura. Próbowaliśmy załatwiać to w białych rękawiczkach, ale teraz powinniśmy załadować broń i celować do każdego, kto choćby się o Vica otarł.
Maura skinęła przyzwalająco głową. Tym razem Garry miał rację. Vic jest na wolności i trzeba mu publicznie dać nauczkę. Przemknęło jej przez głowę, że robi się za stara na to wszystko, co ją trochę przygnębiło. Chciałaby pojechać do domu i dać się przelecieć Tomowi, ale jego zachowanie ostatnio kazało przypuszczać, że nie umieścił tego w swoim programie dnia. Był wkurzony i trudno było go za to winić.
Co mogła na to poradzić? Znowu musiała pilnować braci. Takich raptusów nie można było pozostawić samym sobie. Garry jest sprytny, ale zbyt porywczy jak na bossa z prawdziwego zdarzenia. Brakuje mu dystansu, żeby na chłodno oceniać sprawy. Benny to Benny, nie trzeba nic więcej dodawać. Lee, Boże miej go w swej opiece, wiadomo, ma ptasi móżdżek. Roy leci na pigułkach niczym walijski dealer cracka, a żołnierze są tylko żołnierzami. Nie ma w tym gronie żadnego wschodzącego Machiavellego. Tak więc jak zwykle wszystko było na jej głowie, co stawało się już zbyt męczące.
W takie dni jak dzisiaj zastanawiała się, po co się tym wszystkim zajmuje.
Carla szła z Joeyem po Portobello Road. Bardzo się tu zmieniło od czasów jej młodości, ale w przeciwieństwie do Maury akceptowała te zmiany. Lubiła popatrzeć na gwiazdorski szpan i ocierać się o sławnych ludzi. Ona sama też przyciągała pełne zachwytu spojrzenia, lecz nie robiło to na niej wrażenia. Tylko jeden mężczyzna chodził jej teraz po głowie i choć wiedziała, że nie jest w porządku, że może ściągnąć na siebie kłopoty, od miesięcy myślała tylko o Tommym Rifkindzie. Należał do Maury, ale przecież w miłości i na wojnie wszystko jest dozwolone, prawda? Ta refleksja nie przyniosła jej ulgi. Ciotka nie przyjęłaby spokojnie wiadomości, że Carla ma ochotę na jej mężczyznę. To oznaczałoby wojnę.
Maura, choć emanowała słodyczą i ciepłem, w rzeczywistości była twardą suką. Carla zawsze to wiedziała. Jednak sam widok Toma sprawiał, że jej serce waliło jak młot, a ciotka na takie porywy namiętności była za stara. Miała to już za sobą, gdy skończyła siedemnaście lat. Ileż to razy Carla słyszała o aborcji Maury i jej wejściu zaraz potem do rodzinnej firmy. Babcia opowiadała o tym tyle razy, że zapadło to w pamięć Carli na zawsze.
Sama Maura nigdy o tym nie mówiła. Przez lata rozmawiały o wszystkim, nigdy o tym. Carla musiała przyznać, że Maura okazywała jej serce, kiedy jeszcze były dziećmi, a potem ciotka razem z babcią odebrały ją matce, gdy Janine poważnie Carlę pobiła. Wiedziała, że powinna być ciotce wdzięczna, ale ile czasu ma spłacać dług wdzięczności, do jasnej cholery? Jest dorosłą kobietą, ma syna i już nie będzie młodsza. Czuła, że wpadła Tommy’emu w oko. Rozsądek podpowiadał jej wprawdzie, że każdy mężczyzna zwróciłby na nią uwagę, gdyby się koło niego kręciła, ale tym razem była pewna, że on się zadurzył jak ona.