Выбрать главу

Jeśli tak, co może z tego wyniknąć?

Zdawała sobie sprawę, że igra z ogniem, ale od lat żaden mężczyzna nie pociągał jej w takim stopniu, więc postanowiła iść na całość.

Joey zwrócił nagle jej uwagę na piękną białą sukienkę, którą dostrzegł w oknie wystawowym.

– Och, mamo, patrz! Jest w twoim stylu.

Spojrzała. Rzeczywiście sukienka była piękna i jakby szyta z myślą o niej.

– To by zwaliło Toma z nóg – dodał Joey.

Mówił wysokim, kobiecym głosem, ale tym razem jej to nie rozdrażniło. Uścisnęła go.

– Ty szelmo.

Chłopak uśmiechnął się od ucha do ucha.

– To ty, mamo, jesteś szelmą. Życzę ci szczęścia, ale uważaj. Naszej wspaniałej Maurze na pewno się nie spodoba, jeśli wyciągniesz rękę po jej własność.

Carla zaśmiała się nerwowo.

– Mam przymierzyć tę sukienkę?

– Byłoby zbrodnią tego nie zrobić, kobieto.

Poszła za nim do sklepu jak uczennica. Chichotali i śmiali się gdy mierzyła sukienkę, Zachowywał się raczej jak córka niż syn, co nagle bardzo spodobało się Carli.

Sukienka leżała na niej idealnie i bez wahania ją kupiła.

Wewnętrzny głos upominał ją, ostrzegał, ale nie chciała go słuchać. Czyż nie miała prawa do odrobiny szczęścia? Przyrzekła sobie jednak, że będzie to tylko przelotny flirt, nic więcej.

Stłumiła głos sumienia nawołujący do lojalności i wyszła ze sklepu z synem, ściskając w gorącej dłoni torbę z zakupem. Nawet jej nie przemknęło przez głowę, że zapłaciła za sukienkę pieniędzmi, które dostawała od Maury. Nigdy nie myślała o tych pieniądzach jako o „dawanych”. Uważała że jej się należą. W końcu była jedną z Ryanów i jako taka powinna mieć prawo do kawałka rodzinnej fortuny. I gdyby to od niej zależało, jej kawałek byłby znacznie większy. Doszła do wniosku, że to, co dostaje od Maury, nie zapewnia jej odpowiednio luksusowego życia.

Umacniała się w tym przekonaniu coraz bardziej, wsiadając do swojego nowiutkiego mercedesa SLK i ruszając do domu.

Rozdział 9

Maura wybrała się do osiedla domków komunalnych w Essex, gdzie mieszkała żona Jamiego Hicksa. Miała znaleźć się w ich domu po raz pierwszy od wielu miesięcy. Kiedy Jamie, jeden z żołnierzy Ryanów, dostał swego czasu siedem lat za posiadanie broni, było dla niej oczywiste, że musi objąć Danielle opieką. Garry z kolei dbał o Jamiego.

Zawsze była w dobrych układach z Danielle i lubiła ją. Ta kiedyś ładna dziewczyna, z naturalnymi blond włosami, uśmiechnięta i beztroska, zbyt wcześnie wydana za mąż, wyrzucała z siebie dzieci w alarmującym tempie. Zmieniła się wkrótce we wrzaskliwą wiedźmę, która z trudem dźwigała nadmiar kilogramów i nadmiar obowiązków. Nie bez powodu Jamie pokazywał się w domu coraz rzadziej.

Maurę zdumiewało, jak wiele kobiet nie zdaje sobie sprawy, że dzieci wbijają klin między małżonków – tak jest w każdym razie, gdy dzieci jest dużo. Mężczyzna na ogół nigdy nie wyrasta z bycia dzieckiem i chce, żeby się nim opiekować. Kobieta z sześciorgiem dzieci na głowie nie ma chwili czasu dla siebie, a co dopiero dla swojego faceta. Maura westchnęła, wspominając, ileż to razy Danielle cierpiała z powodu romansów męża. Nawet zapuszkowany, kombinował z kobietami, kiedyś Danielle przyszła na widzenie jednocześnie z jakąś jego dziewczyną, która była w zaawansowanej ciąży i głośno opowiadała o miłości swojego życia. Danielle przyłożyła jej w szczękę tak jak wielu innym dziewczynom w czasie swojego małżeńskiego pożycia. Nawet sam Jamie miał się na baczności, kiedy ponosiły ją nerwy Danielle była wesoła, miła i zabawna, ale biada temu, kto nadepnął jej na odcisk. Wtedy stawała się przeciwnikiem, z którym trzeba było się liczyć. Mała, gruba, walcząca machina – zażartował kiedyś Garry i rzekł, że widział, by ją w ich rodzinnej firmie jako ochroniarza – było to po tym jak stanęła przed sądem za pobicie kogoś z opieki społecznej.

W gruncie rzeczy winą za to wszystko Maura obarczała Jamiego. Każdy dzień życia Danielle to była walka o przetrwanie. Jamie nie był hojny, przynajmniej nie dla żony. Musiała korzystać z pomocy społecznej, bo często znikał z domu. Wypuszczał się na długie wyprawy za dobrą dupą, jak nieraz chwalił się po pijanemu, a wtedy zupełnie zapominał o rodzinie. Kiedy w końcu przepity i bez grosza wtaczał się do domu, Danielle przygarniała go z powrotem.

Maura weszła do dwupoziomowego mieszkania – drzwi rzadko były tu zamknięte – i zawołała przyjaźnie:

– Wszystko w porządku, Danny! To ja, Maura.

Danielle zbiegła po schodach. Jak zwykle była zdyszana, i co Maura zauważyła z przykrością, w zaawansowanej ciąży.

– Witaj. Właśnie o tobie myślałam. Chodź na herbatę.

Maura weszła za nią do malutkiej kuchni i usiadła przy blacie, który służył do serwowania przez okienko potraw do salonu. Widziała stąd porozrzucane w nieładzie dziecięce rzeczy i zabawki. Meble były stare i zniszczone, co ją wkurzyło, bo Jamie przez lata dostawał od Ryanów całkiem pokaźne sumy i Hicksowie powinni mieszkać nie tutaj, ale w ładnie urządzonym szeregowcu. Bóg świadkiem, że Jamie mógłby kupić pięć takich za pieniądze, które u nich zarobił. Kawał łajdaka, kiedy go znajdzie, powie mu bez ogródek, co o nim myśli.

Stawiając na blacie obtłuczony kubek z mocną herbatą, Danny zapytała wesoło:

– To gdzie jest ten drań? Wysłał cię, żeby wybadać grunt?

Radość w jej głosie spowodowała, że Maura poczuła się niezręcznie. Danny widać nadal wyczekiwała na tę kupę gnoju, momo że ściągnął ją tak nisko, w takie otoczenie, a potem zostawił, nie przejmując się ani nią, ani dziećmi.

Pociągnęła łyk gorącego płynu, po czym odrzekła:

– Miałam nadzieję, że to ty mi powiesz, gdzie on jest.

Danny spojrzała na nią z niepokojem.

– A Garry? On zawsze wie, gdzie szukać tego pijaka.

Jeszcze się uśmiechała. Nie traciła nadziei, że usłyszy to, co chciałaby usłyszeć. Maura wyczuwała jednak, że tę udręczoną kobietę ogarnia panika i zrobiło jej się przykro. Mogłaby nad nią zapłakać.

Potrząsnęła głową.

– Wszystko wskazuje na to, że ostatnio gra do innej bramki.

Na okrągłej twarzy Danny pojawiła się udręka i strach. Była na tyle inteligentna, żeby się zorientować, że Jamie musi siedzieć po uszy w gównie, skoro Maura osobiście go poszukuje.

– Co to znaczy? – zapytała pełna obaw.

– To, co mówię. Spiknął się z Vikiem Joliffem. Widziano ich wczoraj razem w „Le Marais”. Wygląda na to, że już nie jesteśmy dla niego dość dobrzy. Garry i ja chcemy zamienić z nim słówko, wyjaśnić sobie parę spraw.

– Jakich?

– Takich jak to, czego ten pieprzony Vic od niego chce.

Danny poczuła, że zamiera jej serce. W co Jamie wpakował ją tym razem? Miała przez niego nieustające kłopoty: dziewuchy, niektóre z dziećmi, faceci ściągający długi, gliny. Ale jeszcze nigdy nie groziło jej prawdziwe niebezpieczeństwo – aż do tej chwili. Do chwili, gdy Maura, z którą zawsze się dogadywały, usiadła w jej kuchni i spytała, gdzie jest ten drań. I gdy dała jej do zrozumienia, choć nie wprost, a subtelnie, że tych parę funtów, które regularnie co tydzień dostawała, przestanie napływać, skoro Jamie wybrał wrogą firmę. Wystrzeliłaby tego łajdaka w kosmos, gdyby tylko wpadł jej w ręce. Instynktownie przyłożyła dłonie do wielkiego brzucha.

– Nie widziałam go, Maura. Myślałam, że przyszłaś mi powiedzieć, że wraca do domu.

Zaczęła płakać bezgłośnym płaczem bez łez, tym bardziej wstrząsającym, że był taki przerażająco cichy.