Maura i Benny ryknęli śmiechem. To były stare dzieje. Żona Trevora stała się legendą. Pieprzyłaby się z każdym, wszędzie, o dowolnej porze. Miarka się przebrała, gdy urodziła mieszańca. Trevor potrafił przełknąć wiele, ale nikt by nie uwierzył, że ten dzieciak jest jego. Był czarny jak as pikowy. Najdziwniejsze było to, że po rozwodzie Trevorowi przyznano prawo do opieki i pokochał chłopaka, a chłopak uwielbiał jego. Trevor mówił, że nie mógł zostawić małego przy matce, bo się nim w ogóle nie interesowała. Dwa razy zapomniała go w sklepie. Teraz była prostytutką, ale wszyscy wiedzieli, że Trevor nadal jest z nią w kontakcie i podrzuca jej po parę dolarów, gdy zawodzą ją klienci. Tanks był pod wieloma względami dobrym człowiekiem, choć dobrą sławą się nie cieszył.
– Jeżeli usłyszysz coś o Hicksie albo Vicu Joliffie, daj nam cynk. Czeka cię za to dobry drink.
Trevor uśmiechnął się, czując, że niebezpieczeństwo minęło.
– Podam ci ich na talerzu nawet bez drinka, dziewczyno. Ten alfons Joliff zasłużył na dobry łomot, a wy najlepiej to zrobicie. Mogę ci nawet dostarczyć Super Glue, Benny. Nienawidzę tego sukinsyna.
Maura była usatysfakcjonowana rozmową i powiedziała przyjaźnie:
– Idź na dół, do klubu. Dziś na koszt firmy.
Trevor uśmiechnął się.
– To miło z twojej strony, Maura. A czy mogę cię o coś prosić na przyszłość…
Kiwnęła głową.
– Następnym razem przyślij po mnie taksówkę. Za stary już jestem na podróżowanie w bagażniku.
Mówił grzecznie, ale dawał do zrozumienia, że Benny posunął się za daleko. Był przyjacielem Ryanów, nie wrogiem. Maura uznała jego racje. Postanowiła upomnieć Bena.
Kenny Smith jechał na spotkanie ze starym kumplem. Ranek był piękny, Ken cieszył się, że zobaczy się z Jackiem Sternem. Minęło już sporo czasu, odkąd ostatnio wspominali stare dzieje, bo od śmierci swojej ukochanej Lany Ken był w depresji.
Już na podjeździe omiótł spojrzeniem ekskluzywne samochody przed domem i uśmiechnął się do siebie. Sukinsyn Jack lubił szpanować.
Zaparkował na poboczu szerokiego podjazdu i pomaszerował do wejścia. Była to urocza posesja z domem z czerwonej klinkierowej cegły, który Jack przyjął zamiast normalnej zapłaty za morderstwo na zlecenie. Jack zabiłby każdego za odpowiednią cenę, ale poza tym był miłym facetem. Posłał do ziemi więcej ciał niż niejeden szwadron śmierci – nie byle co. Ale był dobrym kumplem i tylko to obchodziło Kena.
Drzwi wejściowe były otwarte na oścież, więc wszedł śmiało, jak zwykle. Wiedział, że jest zawsze mile widzianym gościem. Kiedy jednak wkroczył do wielkiego salonu dziennego, na moment znieruchomiał.
Na krześle w stylu Ludwika XV, stojącym przy drzwiach balkonowych, siedział Vic Joliff, paląc potężnego skręta.
– Co słychać, Ken? Wieki całe się nie widzieliśmy.
Nie odpowiedział. Vic był poszukiwany przez wszystkich. Nawet dziś Kenny miał telefon od Maury Ryan, która pytała, czy go nie widział, a teraz oto stoi przed nim w tym pokoju.
Szybko się opanował.
– Cześć, Vic, staruszku. Gdzie jest Jack?
– Będzie tu za moment, załatwia dla mnie pewną sprawę. Dlaczego nie siadasz, Ken? Jack na pewno nie miałby nic przeciwko temu.
Traktowano go jak obcego w domu najlepszego kumpla. Ale przyjął zaproszenie i usiadł. Kenny był pośrednikiem w negocjacjach między firmami. Zastanawiał się więc, czy Vic nie przybył tutaj z powodu jego wizyty. Albo tak, albo chciał posłać kogoś na śmierć. Skądinąd mogło mu zależeć i na pośredniku, i na czyjejś śmierci. Z nim nigdy nic nie było wiadomo.
– Co cię tu sprowadza, Vic?
Joliff obserwował go beznamiętnie przez kilka chwil nieruchomymi oczami, po czym odparł cicho:
– A kim ty jesteś? Pieprzonym gliną?
Kenny zebrał całą swoją odwagę.
– Nie mów tak do mnie, psiakrew! Też poniosłem stratę. Straciłem, kurwa, żonę. W domu zostało mi dziecko bez matki. Więc posłuchaj mnie, Vic. Mam kilka rachunków do wyrówna, ale nie z Maurą Ryan.
Vic spojrzał na niego szyderczo, pogardliwie unosząc górną wargę.
– To twoje pieprzone prawo. Ja ukręcę jej głowę i zrobię to z dziką radością.
Kenny miał dość. Postanowił wygarnąć mu bez ogrody prawdę:
– Posłuchaj sam siebie, Vic. Gadasz jak sycylijski mafioso z czarno-białego filmu. Jest dwudziesty pierwszy wiek, kurwa mać. Czasy się zmieniły. Teraz nie robi się dzikich jatek, nie wali się na oślep. Młodzież naśmiewa się z ciebie. Ryanowie nie mają z tym wszystkim nic wspólnego i ty o tym wiesz. Stoi za tym ktoś, z kim kombinowałeś w tamtych czasach, ale jesteś za głupi, żeby przyjąć to do wiadomości.
– Insynuujesz, że jestem dupkiem, Ken?
Kenny westchnął ciężko. Złość przeszła mu równie szybko, jak się pojawiła.
– Skądże, nie. Powiedz mi jednak, Vic, z kim byłeś w grze, gdy siedziałeś w Belmarsh? To ty musiałeś stać za tą bombą w samochodzie Maury… a przynajmniej wiesz, kto to zrobił. Cokolwiek myślisz o Maurze, to bystra dziewczyna. Do tej pory pewnie rozpracowała już co trzeba. Moglibyśmy pobierać u niej lekcje prowadzenia rozgrywki, zapewniam cię.
Vic przetrawił, co usłyszał, i odpowiedział w swoim mniemaniu logicznie i adekwatnie:
– Nie zdradzę, kogo miałem za murami, gdy siedziałem w mamrze, ale mogę ci powiedzieć tyle: są blisko niej. Bliżej, niż przypuszczasz. I wiem, że Maura jak zwykle kryje się pod pieprzoną maską grzecznej dziewczynki. Ona wie, kto zabił moją Sandrę. Wie i nic jej to nie obchodzi. Pomyśleć, że ten dupek Rifkind trzyma się Maury i jej bandy, chociaż zabili mu chłopaka! To powinno ci podpowiedzieć, co sądzić o tych łaknących krwi szumowinach.
Z palcem wymierzonym w twarz Kena stał nad nim jak anioł zemsty. Był na haju i był nieźle wlany. Kenny wiedział już, że ten człowiek goni w piętkę. Nie nadążał za logiką Vica i nie miał do niego za grosz zaufania.
– Może ty przeszedłeś do porządku dziennego nad swoją Laną ale ja nie mogę tego tak zostawić. Za dużo sobie pozwolili. Ona i ten jej pierdolony alfons z Liverpoolu. Najpierw miała gliniarza, teraz alfonsa. Pieprzy się z najgorszymi gnojarzami na ziemi i myśli, że nie śmierdzi. Mam tego dość. Mam dość całej tej krwawej bandy. Czas posprzątać i zrobię to po swojemu.
Wejście Jacka uratowało Kena od wysłuchiwania dalszych tyrad.
– W porządku, Vic. Uspokój się, stary. Właśnie odebrałem telefon z Glasgow ze skargą na hałas.
Joliff wgapił się w niego. Miał zapadnięte oczy i szklane spojrzenie, a w kącikach jego ust zebrały się kropelki śliny.
– Czy to miało być zabawne, Jack? – warknął.
Stern podszedł do niego zdecydowanym krokiem. Był niskim mężczyzną o krótkich nogach i potężnym torsie, ukształtowanym przez lata ćwiczeń z ciężarkami. Nie bał się nikogo i Vic w porę się zreflektował. Potrzebował w tym momencie Jacka, co ten dobrze wiedział.
– Mnie wydawało się to bardzo śmieszne, ale jak wszyscy wiemy, poczucie humoru nigdy nie było moją mocną stroną. Pamiętaj, że jesteś gościem w moim domu, a ten facet jest moim najlepszym kumplem.
Vic na sztywnych nogach wyszedł z pokoju i po chwili usłyszeli pisk opon na podjeździe. Obydwaj odetchnęli z ulgą. Jack ze smutkiem potrząsnął głową.
– Chyba go porąbało.
– Może szuka kontraktu… – mruknął Ken.
Jack ryknął śmiechem.
– Kontraktu? Do cholery, on chce, żebym zlikwidował połowę południowego wschodu i niemal wszystkich w Liverpoolu! Jedyną osobą, która nie znajduje się na jego liście ludzi do załatwienia, jest pieprzony Garry Glitter, a tego dupka zabiłbym za darmo.