Kenny pokręcił głową.
– I co masz zamiar zrobić?
– A co mogę zrobić? Muszę porozmawiać z Ryanami, no nie? Zorganizuj jakieś spotkanie. Ale jedno mogę ci powiedzie, Vic jest już skończony. Rzecz w tym, że on nie jest lekko stuknięty, jemu całkiem odjęło rozum.
Przez chwilę milczał, po czym dodał:
– Jest mi teraz potrzebny jak dziura w moście. Mam pracować dla chłopców z Newcastle, a Vic siedzi mi cały czas na karku.
– Dobrze mówisz, Jack, lepiej skontaktujmy się z Maurą Ryan, dowiemy się, co ona o tym wszystkim myśli.
– Niech tak będzie, Ken. Załatwione. A teraz co powiesz na szkocką? Spłuczmy niesmak po tym świrze.
Roy przyglądał się Carli zajętej przygotowywaniem mu zupy i kanapek. Była tak bardzo podobna do matki, że jej widok przywoływał bolesne wspomnienia.
– Wyglądasz uroczo, Carla, naprawdę pięknie.
Ucieszył ją ten komplement. Uśmiechnęła się, a jej zielone oczy rozbłysły.
– Jak się czujesz, tato? Lepiej?
Kiwnął głową.
– Myślę, że tak. Po tych tabletkach jestem stale jak na haju, ale wydaje mi się, że wracam do dawnej formy. Powolutku.
– To chyba dobrze, prawda?
Znowu kiwnął głową. Carlę zdumiewała zmiana, jaka w nim zaszła. Jej ojciec stał się martwą repliką człowieka, którego znała przez całe swoje życie. Nawet ubranie smętnie jakoś wisiało na jego potężnej sylwetce.
Wyglądał na całkiem załamanego, a przecież pogardzał jej matką, gdy żyła. Carla zresztą też. Janine – nawet w myślach nie nazywała jej matką – była samolubną suką. Interesowała się jedynie swoim synem, Bennym Anthonym.
Ale Benny nienawidził jej z całego serca. Nienawidził za metody, jakich się chwytała, by jak najdłużej trzymał się jej spódnicy. Czuł urazę także do babki za to, że tak bardzo zaciążyła na jego dzieciństwie, ale teraz – trzeba przyznać – starał się odbudowywać więź z Sarah ze względu na mające się urodzić dziecko. Carla uważała, że kiedy to dziecko przyjdzie na świat, stanie się dla całej rodziny postacią centralną jako pierwszy prawnuk, dający początek nowemu pokoleniu Ryanów.
Na myśl o nich wszystkich czasem aż ją mdliło. Wielka heca dziecko, urodzić każda może. Z wyjątkiem Maury oczywiście. Zresztą może to i dobrze. Na kogo wyrosłoby jej dziecko!
Ale ze mnie suka, pomyślała, jednak w gruncie rzeczy czuła się z tym dobrze. Była chorobliwie zazdrosna o ciotkę, do bólu. Maura zawsze miała wszystko, czego chciała, teraz nawet znalazła wspaniałego faceta, a stuknęła jej przecież pięćdziesiątka na miłość boską. Według babskich czasopism kobieta po czterdziestce ma większe statystycznie szanse na to, że stanie się ofiarą terrorystów, niż na znalezienie partnera. A tu proszę, Maura skończyła pięćdziesiąt lat i pieprzy się jak jakaś dziewiętnastolatka.
To wszystko było wkurzające.
Być może gdyby to był ktoś inny, nie Tommy Rifkind, Carla by to zniosła, chociaż jej uczucia do ciotki zmieniały się od dawna i nagromadzone przez lata żale potrzebowały ujścia.
Była przez Maurę utrzymywana – przez kobietę raptem o pięć lat od niej starszą. I była traktowana przez nią, jakby ciągle jeszcze była dzieckiem. Miała ponad czterdzieści lat, a oni wszyscy rozmawiali z nią jak z opóźnioną w rozwoju.
Czasem, kiedy były razem, miała ochotę wygarnąć Maurze, że obciachowo wygląda w tych swoich staromodnych ciuchach i nieśmiertelnych czółenkach. Za kogo ona się uważa? Wspaniała i szlachetna Maura, która troszczy się o wszystkich. Ale własne dziecko nie było przedmiotem jej troski. Dała sobie wyrwać z brzucha to biedne stworzenie bez chwili zastanowienia. Ponieważ jednak zrobiła to Maura, każdy miał jej współczuć. Nawet Benny, rodzony brat Carli, uważał ją za nadzwyczajną osobę. Wszyscy inni zresztą też, obserwowała to dzień po dniu z coraz większą irytacją.
A co z nią? Bardzo chciałaby to wiedzieć. Co z nią? Czyż nie zasługiwała na trochę szacunku, na coś więcej niż zdawkowe powitania i komplementy, po których stawała się dla nich niewidzialna? A co z biednym Joeyem? Wiedziała, co o nim mówili, ale ona im jeszcze pokaże. Sprzątnie Maurze sprzed nosa Toma Rifkinda i będzie się z nich wszystkich śmiała w kułak.
Żal i gorycz wzbierały w niej od lat, ale dopiero Tommy stał się katalizatorem, który pozwolił jej się przed samą sobą do tych uczuć przyznać. Pieprzyć Maurę Ryan, pieprzyć wujów i ojca. Roy – złoty chłopiec Maury, a ona – jego niebieskooka dziewczynka. Mają rację ludzie, którzy szepcą, że Ryanowie trzymają się za rączki jak dzieci. Jest coś chorego w ich wzajemnym stosunku do siebie.
Tak, oni wszyscy są chorzy, to odpowiednie słowo. A Maura będzie chora z zazdrości, kiedy Carla odejdzie z Tomem Rifkindem. Bo na pewno z nim odejdzie. Tak postanowiła. Pokaże im, że jest niezależna, warta zainteresowania i podziwu.
Pod wpływem tych myśli uśmiechnęła się do siebie. Był to uroczy uśmiech, maska, pod którą kryła się żmija.
Roy, który obserwował córkę, zapytał nagle:
– Wszystko w porządku, kochanie? Wyglądasz dziwnie.
Znowu się uśmiechnęła.
– Tak tylko się zamyśliłam, tato, wiesz, jak to jest.
Roy sposępniał. Dokładnie wiedział, o czym myślała Carla.
Bardzo dokładnie. I właśnie to go niepokoiło.
Carol i Abul odbywali kolejną rundkę po sklepach i Abul miał już tego dość. Carol uśmiechnęła się współczująco.
– Znudzony?
Kiwnął głową.
– Trochę. Zakupy to nie moja specjalność.
– Zwłaszcza oglądanie rzeczy dla niemowląt, co?
– Zwłaszcza.
– No to chodźmy na jakiś lunch.
Wszedł za nią do „Bluebell Restaurant” w Chigwell. Kiedy już wygodnie usiedli, zadzwonił do Bena, informując go, gdzie są. Tego właśnie Benny od niego oczekiwał, a Abul nie miał nic przeciwko temu. Carla, siedząc przy stole z miną księżniczki, machała rękę, pozdrawiając przyjaciół. Wiedziała, że ludzie się z nią przyjaźnią, bo jest dziewczyną Bena Ryana. Teraz już mu wierzyła, kiedy obiecywał, że nie zrobi jej żadnego świństwa. Nadal była mu we wszystkim uległa. Ale brutalny seks się skończył ze względu na ciążę i bardzo się z tego cieszyła.
Niekiedy dawał jej jednak powody do niepokoju. Zmieniał się. jak pogoda, nigdy nie było wiadomo, kiedy żartuje, a kiedy jest serio. Dziś rano przyłapała go na tym, że ją bacznie obserwuje. Po prostu siedział i tylko się na nią gapił. Wyglądał dziwnie i trochę ją przestraszył. Wyprowadził ją z równowagi.
Jakby czytając w jej myślach, Abul powiedział:
– Ben cię kocha. Nie widziałem go takim z żadną inną.
Uśmiechnęła się, ale na jej ślicznej twarzy błąkał się smutek.
– Często się zastanawiam, jak to z nim jest, Abul. I martwię się, że coś złego mu się stanie.
Machnął tylko ręką.
– A co może mu się stać, skarbie? Nic złego nie może przytrafić się Benowi Ryanowi.
Westchnęła.
– Masz rację. Ale czasami się martwię. Boję się… Jest wplątany w tyle spraw, a ja nic o nich nie wiem.
Abul poruszył się nerwowo.
– Chyba nie chcesz nic wiedzieć, Carol, prawda?
Potrząsnęła głową.
– Chyba nie.
Wiedziała, że to koniec rozmowy, i przez resztę lunchu gawędzili o niczym. Gdy szli z powrotem do samochodu, Abul tył zadowolony, że zakupowa męka wreszcie się skończyła. Od jakiegoś czasu był to jego codzienny obowiązek. Benny nie pozwalał Carol ruszać się samej z domu nawet na zakupy, więc Abul asystował jej nie tylko wtedy, gdy kupowała jedzenie i ubranie, lecz musiał także włóczyć się po sklepach z artykułami dla niemowląt i butikami dla przyszłych matek. Nie najlepszy sposób spędzania czasu w upalne dni. Ale nie narzekał. Benny był spokojny, a przecież o to chodziło.