Martina Cole
Rozgrywka Maury
Tytuł oryginalny: Maura's Game
Z angielskiego przełożyła Elżbieta Piotrowska
Jamesowi McNamarze, najukochańszemu wujowi, którego mi brak.
Stevenowi i Christine Snaresom, moim najlepszym przyjaciołom.
Pam i Ricky’emu Dayalom, w podzięce za pomoc przy powstawaniu książki.
Księga pierwsza
Za każdą wielką fortuną kryje się zbrodnia.
Honore de Balzac, 1799-1850
Prolog
– A więc jednak jedziesz do klubu?
Głos Terry’ego był nabrzmiały złością i Maura ze zdenerwowania przymknęła oczy. Nienawidziła, kiedy się kłócili, a było jasne, że ich kłótnia sięgnie za chwilę olimpijskich wyżyn. Zanosiło się na nią od kilku dni. Westchnęła i policzyła w duchu do dziesięciu, zanim mu odpowiedziała.
– Muszę, Terry. Roy sam sobie z tym nie poradzi.
Gdy Terry wychodził z pokoju, wzrok Maury podążył w ślad za nim, ale w jej głowie kłębiły się myśli związane z klubem w Soho, na Dean Street. Zbyt bolało myślenie o Terrym, choć był dla niej wszystkim. Zarejestrowała wyraz jego twarzy, gdy wychodził. Zmierzył ją zimnym wzrokiem, jakby nic nie znaczyła dla niego, była nikim. Miał na twarzy wypisane oburzenie i rozczarowanie, widziała to.
Była tym załamana, przerażona, ale zarazem wściekła. Przecież wiedział, wiedział od zawsze, że jak przyjdzie co do czego i pojawią się kłopoty, będzie musiała zająć się klubami i innymi interesami rodziny. I właśnie dokładnie tak było teraz: mieli poważne kłopoty.
Jej brat Roy robił, co mógł, ale potrzebował przenikliwości Maury, potrzebował jej wsparcia. Jak zresztą wszyscy mężczyźni w rodzinie. Radził sobie z codziennymi problemami, ale nigdy nic potrafił sprostać zagrożeniom. Pozostawiony sam sobie albo szarżował, albo się załamywał.
Przycisnęła rękę do ust na myśl o tym, co ma jeszcze do zrobienia tego dnia. Wydawało się, że dni porachunków to przeszłość, że już wszystko zostało ustalone i wyjaśnione, granice wpływów wytyczone. Jak bardzo się myliła! Teraz na domiar złego miała jeszcze na głowie konflikt z Terrym, który wkurzał ją postawą starej zrzędy.
Wyjrzała przez okno tarasowe i przyglądała się przez chwilę, jak z posesji ewakuują się robotnicy, którzy musieli dostać się do studzienek kanalizacyjnych na jej podjeździe. Skończyli już i zauważyła, że posprzątali po sobie. Automatycznie rzuciła jeszcze okiem, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Było.
Jeden z mężczyzn spojrzał na nią zza okna i uśmiechnął się. Maura go zignorowała. Wstała i wyszła z pokoju, przez szeroki hol wejściowy dotarła do kuchni. Terry stał przy podwójnych drzwiach wychodzących na ogród, który był dla nich dwojga miejscem szczególnym, gdzie razem pracowali, pielęgnując rośliny, i gdzie spędzali wspólnie spokojne chwile. To był ogród wymarzony dla dzieci, dla rodziny, czego Maura nigdy nie doświadczyła, chyba że jako przybrana matka, bo taką była dla Carli, córki Roya, i dla jej syna Joeya. Była dla nich wszystkim, tak jak i oni dla niej.
Nawet jej bracia, ci, którzy przeżyli – a zostało trzech z ośmiu – oczekiwali jej przewodnictwa i pomocy. Zwłaszcza Roy potrzebował jej bardziej niż pozostali. Do niego należało teraz zarządzanie całością interesów rodziny Ryanów, interesów legalnych, jak handel nieruchomościami, firmy developerskie i pożyczkowe czy nocne kluby, oraz mniej oficjalnych. Ryanowie pożyczali pieniądze graczom pod zastaw hipoteki, i dobrze, ale finansowali również przestępców za udziały w ich procederze oraz oferowali dobra i usługi, których z reguły nie świadczą renomowane banki: pojazdy z silnikami o wysokiej mocy do ucieczek, broń rozmaitego rodzaju, bezpieczne domy, nowe tożsamości. Choć Terry uważał, że Maura wyłączyła się z gry, w rzeczywistości jej zaangażowanie w sprawy było chyba większe niż w złotych latach osiemdziesiątych, kiedy jej najstarszy brat był królem, a ona królową londyńskiego świata przestępczego.
Maura Ryan nadał wzbudzała strach nawet w najodważniejszych facetach, w najbezwzględniejszych gangsterach. Zwłaszcza odkąd wymigała się od kary za największą w historii kradzież złota w sztabach, a to dzięki sprytnemu wykorzystaniu do szantażu starannie przygotowanego przez Ryanów dossier z informacjami na temat skorumpowanych policjantów najwyższej rangi, przekupnych polityków, a nawet skandali w rodzinie królewskiej. To zapewniło trwałe bezpieczeństwo jej samej, Terry’emu i całej rodzinie. Jednak teraz Ryanowie mieli poważne kłopoty, które nawet ją przerażały. Miała złe przeczucia. To nie była jedna z kolejnych prób przejęcia interesu przez kilku łachmytów szukających swojej szansy, to było realne zagrożenie i najmniej w tym wszystkim był jej potrzebny Terry na karku. Bo choć bardzo go kochała, a Bóg jeden wie, że bardziej niż cokolwiek i kogokolwiek na świecie, nie mogła pozostawić spraw ich własnemu biegowi. Nie mogła ich złożyć w nieudolne ręce Roya, ponieważ oznaczałoby to koniec ich wszystkich.
Spróbowała z Terrym innej taktyki.
Zachodząc z tyłu, oplotła go ramionami wokół pasa i przytuliła się.
– Nie kłóćmy się, co? Wiesz, że nie mogę wypuścić spraw z rąk.
Nie dał się przejednać, był zły. Kiedy się złościł, sprawiał wrażenie małego chłopca, rozpuszczonego malca, jakim w pewnym sensie był. Jako policjant miał władzę i wpływy, a to zmienia człowieka. Powrót do cywila był dla niego bardzo bolesny i nigdy nie pozwolił jej o tym zapomnieć. Teraz nawet jego głos brzmiał, jakby należał do rozkapryszonego dziecka.
– Spodziewałem się, że to powiesz, Maura. Zawsze tak było, może nie? Wspaniała Maura Ryan, skumplowana z bandziorami. Niech tylko coś pójdzie nie tak i już lecisz do swojego prawdziwego domu, do Soho. Do tych wszystkich podrzutków, dziwek, hazardzistów, całego tego gnoju, który nazywasz przyjaciółmi i rodziną.
Maura, wpatrzona w tył jego głowy, nie widziała twarzy. Gdyby wylał na nią kubeł lodowatej wody, nie byłaby bardziej wstrząśnięta, niż słysząc te słowa. Były niesprawiedliwe, obrzydliwe, małostkowe. Rodzina była dla niej ważna i Terry zawsze o tym wiedział.
– Jak śmiesz! – syknęła. – Za kogo ty się do cholery uważasz?
Kiedy się odwrócił, aż się wzdrygnęła, tak wielka pogarda malowała się na jego przystojnej twarzy. Z kciukiem wymierzonym we własną pierś, oświadczył głośno:
– Powiem ci, kim jestem. Jestem byłym detektywem, inspektorem Terrym Petherickiem. I facetem, który rzucił dla ciebie wszystko.
Maura odsunęła się od niego, zaśmiała się i potrząsnęła głową.
– Chyba ci rozum odjęło, jeśli strzelasz we mnie takimi bzdurnymi argumentami. – Po jego oczach widziała, że go zraniła, ale zaśmiała się ponownie, tym razem głośniej. – Bo mówmy konkretnie, co ty właściwie dla mnie rzuciłeś? Przekonałeś się przecież, że prawdziwi przestępcy i szumowiny tego świata lęgną się w twojej profesji… a mimo to łatwo pogodziłeś się z tym, że mnie zamknęli na dłużej, pamiętasz? Dopiero kiedy się zorientowałeś, że ciebie też chcą załatwić, przeszedłeś na drugą stronę i związałeś się ze mną…
Terry spojrzał jej w oczy, zobaczył w nich odbicie swojego bólu i westchnął.
– Nic nie rzuciłeś, kochanie – kontynuowała. – Byłeś na dobrej drodze, żeby wylecieć z policji, kiedy poszedłeś do swoich szefów z kwitami, które przechowywał mój brat Geoff. Nie chcieli takich jak ty w swoim klubie. Byłeś dla nich za uczciwy, mój drogi. Oni wolą mieć do czynienia z ludźmi mojego pokroju. Przynajmniej wiedzą, na czym stoją.
Terry musiał przyznać, że to prawda, w głębi duszy zawsze był tego świadom.
– Całe to pieprzenie na temat twojej kariery, rzucania wszystkiego… no nie, przypominam sobie przecież czas, kiedy twoja wspaniała kariera była na pierwszym miejscu. Wolałeś swoją pracę ode mnie, tylko że ja byłam wtedy w ciąży i w rezultacie to właśnie ja wszystko straciłam, pamiętasz?