Выбрать главу

Policjantka zareagowała półuśmieszkiem.

– Ksiądz? A to coś nowego.

– Będzie trupem, kiedy go dorwę.

Słysząc głos Benny’ego, dziewczyna aż podskoczyła, a on uśmiechnął się do niej chłodno. Była młoda i ładna, ale nie zwrócił na to uwagi. Rzucił mu się w oczy jedynie mundur. Od razu pojęła, że działa na niego jak płachta na byka. Po raz pierwszy w życiu poczuła się poważnie zagrożona, chociaż ten młody przystojny mężczyzna nic złego jej jeszcze nie zrobił. Jednak gdy patrzył na poturbowaną babkę, widziała zawziętość na jego twarzy. Była wdzięczna losowi, że nie na niej będzie wyładowywał swoją agresję.

Sarah próbowała ratować sytuację.

– Och, Benny, czy mógłbyś mnie zabrać do domu?

To była prośba bardzo starej, kruchej kobiety, więc policjantka była zaskoczona jego bezceremonialną odpowiedzią.

– Przeżyjesz, babciu. Nie jojcz. Tata cię zabierze.

Wyszedł, a na twarz Sarah powrócił typowy dla niej mars i głos nabrał ostrych tonów.

– Mały skurczybyk.

Policjantka szybko spisała niezbędne zeznanie i z ulgą opuściła szpital, mając dość ich wszystkich.

Dopiero po powrocie na komisariat w pełni zdała sobie sprawę, z kim miała do czynienia. Nie znała osobiście najważniejszych Ryanów i była pod wrażeniem. Mogła teraz brylować w kantynie, co jej niezwykle pochlebiało. Cieszyło ją jednak, że nie zetknie się już nigdy więcej z tymi gangsterami.

***

Dom Rebekki Kowolski w Totteridge zaszokował Maurę. Był ogromny, miał elektronicznie sterowane bramy i odpowiednią liczbę groźnych dobermanów na terenie.

– Widać tu parę milionów, co? – rzucił z przekąsem Garry.

– Bóg z nimi – odparła Maura. – Nic mi do tego, jeśli powiedzą nam to, co chcę wiedzieć.

Rozmyślnie zlekceważyła uwagę brata, co musiało go rozdrażnić. Ale mogła myśleć jedynie o twarzy Sammy’ego Goldbauma, kiedy ona i Michael pojawili się wtedy u niego. Jedyne morderstwo, w którym brała udział osobiście, i to wspomnienie nadal nie dawało jej spokoju. Było to tak dawno temu, a mimo to wydawało się równie realne jak wtedy. Poczuła, że zawartość żołądka podchodzi jej do gardła, i przełknęła ślinę.

Zatrzymali się pod samą posesją i Kenny kilkakrotnie wciskał guzik domofonu, ale nikt nie odpowiadał. Odwrócił się w stronę samochodu.

– Nikogo nie ma w domu.

– Sprawdzimy – powiedział Garry.

Otworzył puszkę domofonu i coś przy niej majstrował. Po minucie elektryczna brama rozsunęła się. Kiedy jechali w stronę domu, z rozbawieniem patrzyli, jak dobermany pospiesznie zmykają przez otwartą bramę.

Z bliska dom wydawał się jeszcze większy. Z krętego podjazdu widzieli kryty basen i saunę w przeszklonej przybudówce. To była naprawdę imponująca posiadłość. I oświetlona jak elektrownia Battersea, choć wyglądało na to, że nikogo tam nie ma.

Garry westchnął.

– Chyba nie bawi się z nami w chowanego? Powinien trzymać fason, no nie?

Kenny wzruszył ramionami.

– Tak samo jak ty, Garry.

Zapadło milczenie. Gdy podjechali do drzwi wejściowych wszyscy wysiedli z samochodu. Było jakoś niesamowicie. Rezydencja sprawiała wrażenie zasiedlonej przez głuche echo jak to bywa z opuszczonymi przez ludzi wielkimi domami.

– Włam się, Gal – rozkazała Maura.

Natychmiast się do tego zabrał. Zauważyła, że Kenny jest zdenerwowany, i uśmiechnęła się złośliwie.

– Nic się nie martw, Ken, on jest ekspertem. Żadne gliny nie przyjadą. Garry mógłby się dostać nawet do Bank of England.

– Jak go znam, jest tam częstym gościem.

Nawet Maura roześmiała się z tego żartu i atmosfera trochę się rozluźniła.

– Tylko tego nam teraz trzeba: dać się zamknąć za gówniane włamanie. Już nigdy nie moglibyśmy chodzić z podniesionym głowami – rzucił Kenny.

Maura i Garry zrywali boki ze śmiechu. Dwie minuty później drzwi wejściowe były otwarte i znaleźli się w przestronnym holu.

– Ja pierniczę, widać tu niezły szmal. Muszą spać na forsie.

Podziw w głosie Kena nie uszedł uwagi Maury.

– Mówią, że najlepszy szmal robią kapusie – mruknęła.

Nic na to nie odpowiedział. Przeszli przez hol do imponujących podwójnych drzwi, które otworzyła sama Maura. Za chwilę miała tego żałować – ich oczom ukazała się bowiem scena rzezi, szokująca i obrzydliwa. Przywołała wspomnienia, które Maura od dawna starała się wymazać z pamięci. Domyślała się, że bezgłowe ciała na podłodze salonu to Rebekka i jej mąż, ale nawet nie próbowali tego potwierdzić, wszyscy troje natychmiast się wycofali.

Maura miała przed oczami Sammy’ego, ojca Rebekki. Też był bez głowy w momencie, gdy jej brat Michael dokonał aktu zemsty. Ten obraz tak bardzo przypominał dzisiejszą scenę mordu, że Maura poczuła na szyi lodowate języki strachu.

Ktokolwiek był sprawcą tej rzezi, wiedział o nich wszystkich zdecydowanie za dużo i to przerażało ją najbardziej.

To był ktoś, kogo oni wszyscy znali. To musiał być ktoś bardzo bliski.

Pozostawało pytanie – kto?

***

Lee spotkał się z jednym z informatorów Ryanów, starym wygą Dennym Thomasem. Denny żył w swoim czasie z wlamów, a teraz wycofał się z fachu i zarabiał na kielicha, nadstawiając ucha. Każdy go znał i lubił, więc zawsze był dość dobrze poinformowany. Okazjonalnie, tak jak teraz, bywał wykorzystywany jako zwiastun złych wieści.

– No co tam, Denny?

Lee rozglądał się po małym komunalnym mieszkaniu i bezskutecznie próbował znaleźć czysty sprzęt, na którym mógłby usiąść. Wreszcie zdecydował się na poręcz sfatygowanej skórzanej kanapy.

– Dalej, wyrzuć to z siebie, nie mam całej nocy.

Denny sprawiał wrażenie zdenerwowanego i Lee wywnioskował, że nie usłyszy niczego przyjemnego.

– Ktoś próbował załatwić Vica Joliffa w Belmarsh.

Lee, osłupiały, zamknął oczy.

– Kto, Denny? Kto próbował go załatwić?

Denny wzruszył ramionami

– Nie wiem.

Lee starał się zapanować nad wzburzeniem. Tylko tego było im teraz trzeba. Widząc, że Denny aż się trzęsie ze zdenerwowania, poczuł przez chwilę litość dla tego ludzkiego wraka.

Denny podszedł do staroświeckiego barku, który nosił jeszcze ślady dawnej świetności, i nalał im obu po dużej szkockiej. Całe to jego lokum sprawiało wrażenie nieużywanego rumowiska gratów, a sam Denny wyglądał, jakby żył na ulicy. Lee nie mógł wyjść ze zdziwienia, bo pamiętał jeszcze Denny’ego w eleganckich garniturach i zawsze z dziewczyną u boku. Żył wtedy na pełnych obrotach. Teraz wyglądał jak zwykły pijaczyna, co to wyczekuje pod urzędem na odbiór zasiłku dla bezrobotnych.

Gospodarz trzęsącą się ręką podał gościowi drinka.

– Jakiś młody facet czekał na mnie pod pubem. Siedział w nowiutkim saabie i miał ze sobą kolorowego typa… chyba Pakistańca. Kazali powiedzieć wam, że stary Vic omal nie przejechał się na tamten świat.

Lee wzniósł oczy do sufitu.

– Jaja sobie robisz?

Denny zakrztusił się swoim drinkiem, ale na jego twarzy pojawił się wyraz dawnej twardości, gdy odwarknął:

– Myślisz, Lee, że chciałbym się w to wplątywać? Naprawdę tak myślisz? W dawnych latach pracowałem z twoim bratem Michaelem. Byłem częścią tej firmy, gdy ty jeszcze koszulę w zębach nosiłeś. Zostałem wciągnięty w to gówno przez obcych i tylko przekazuję wiadomość. To wszystko.

Bał się, to było po nim widać. Lee jeszcze raz poczuł litość. Denny nie mógł brać w tym udziału, był facetem bez ikry. To dlatego w swoim czasie nie wyrósł nigdy ponad pospolitego włamywacza.

Lee musiał teraz przekazać tę wiadomość dalej. Ważne było, co na to powie Maura. Tymczasem próbował jeszcze wydobyć z Denny’ego rysopisy facetów, ale jego wzrok nie był już ten co niegdyś, jak zresztą i sam Denny.

Vic Joliff budził postrach, czuli przed nim respekt nawet Ryanowie. Lee miał nadzieję, że jest już nieszkodliwy, bo martwy. To by im bardzo ułatwiło życie.