Janine obserwowała męża przy goleniu. To dziwne, ale lubiła na niego patrzeć, mimo że go nienawidziła. Roy nadal ją pociągał fizycznie, co było niemal niewiarygodne, zważywszy na ich wzajemną zażartą nienawiść. Fakt, że wciąż budził w niej pożądanie, samą ją zdumiewał.
– Gdzie wychodzisz?
Jej głos był ostry jak zawsze, gdy mówiła do męża. Roy westchnął ciężko.
– Wychodzę, i tyle.
– Wrócisz do domu?
Zaśmiał się cicho.
– A czy słońce wstanie? Trawa będzie rosła? Wrócę, no chyba że Tony Blair zostanie wreszcie katolikiem… A zresztą gówno cię to obchodzi.
Janine odwróciła się, przeszła przez sypialnię i ogarnąwszy po drodze jednym rzutem oka przygotowane przez męża ubranie, poczuła satysfakcję, że ten nie wybiera się nigdzie z żadną panną. A panny Roya to były niezłe dziewczynki. Młodziutkie, z jędrnymi piersiami i móżdżkami komara. Właśnie takie lubił.
To w dalszym ciągu bolało, nawet po tylu latach. Gdy schodziła na dół, przemknął obok jej syn, nie zaszczyciwszy jej żadnym słowem ani spojrzeniem.
– Co u Sarah? – zapytała.
Nienawidziła samej siebie za ten jęczący głos. Zrobiłaby wszystko, żeby syn odnosił się do niej w cywilizowany sposób. Benny nawet nie raczył jej odpowiedzieć, poszedł na górę, jakby ona w ogóle się nie odezwała. Janine poczuła, jak ją ściska w gardle, ale bez łez przełknęła zniewagę. Jej komedianctwo, jak to określał, wprawiało go w tym większą irytację.
Własny syn bezwstydnie ją ignorował, ale wierzyła, że doczeka dnia, kiedy wróci do niej na kolanach i będzie błagał, żeby z powrotem przyjęła go pod swoje skrzydła. Ta myśl trzymała ją przy życiu, dodawała sił. Ceniła sobie też standard życia, jaki zapewniał jej mąż, choć – podobnie jak Sarah Ryan – nigdy by się do tego głośno nie przyznała.
Pięć minut później obaj mężczyźni wyszli i została znowu sama w pustym i nieprzytulnym domu. Gdy nalała sobie dużą wódkę, rozległ się dzwonek. Cmokając z dezaprobatą, otworzyła drzwi. Była pewna, że to albo mąż, albo syn czegoś zapomniał. Tymczasem zobaczyła przed sobą potężnego mężczyznę w narciarskiej masce, który przyłożył jej broń do twarzy i popchnął w głąb mieszkania.
Nie ochłonąwszy jeszcze z szoku po wizycie w posiadłości Kowolskich, Maura zwolniła Kenny’ego do domu, zastrzegając, że skontaktuje się z nim, gdyby coś jeszcze się wydarzyło. Na własne oczy widział, jak bardzo byli zaskoczeni i wstrząśnięci, więc zaczął nabierać przekonania, że faktycznie ktoś ich wrabia.
Po mocnym drinku w klubie Maura i Garry spotkali się z Royem i Bennym w ich hurtowni w Canning Town. W małym kantorze było ciepło i nie rozmawiali, póki nie wypili kawy.
– Dlaczego mama? – zapytała w końcu cicho Maura.
Garry wzruszył ramionami.
– A czemu nie? Przecież ktokolwiek to robi, chce nas wkurzyć.
– Wygląda na to, że gdziekolwiek się ruszymy, oni są tam przed nami. Trzeba przyznać, że są dobrze zorientowani.
– Mogą nas śledzić. Mogli śledzić nas od dawna.
W głosie Benny’ego słychać było wściekłość, która nim miotała.
Maura kiwnęła głową.
– To prawda. Myślę, że Ben trafił w sedno.
Garry miał wątpliwości.
– Ktoś z naszych by to zauważył. Przecież nie jesteśmy, kurwa, amatorami. – Uśmiechnął się od ucha do ucha. – Oczywiście z wyjątkiem małego Benny’ego.
– Och, pieprz się.
Garry roześmiał się głośno, ale Maura była zirytowana, Roy również.
– Kiedy ty wreszcie dorośniesz, Garry? To poważna sprawa.
– Wiem, że poważna, ale musimy nabrać dystansu. Śmianie się z przeciwności losu jest w najlepszym brytyjskim stylu, dobrze mówię? Zastanów się nad tym.
Maura potrząsnęła głową.
– Nie będę się śmiać. Matka, choćby była wrzodem na dupie, a jest, nie zasługuje na taki policzek, zwłaszcza nie od jakiejś małej firmy z marzeniami o potędze. Bo o niczym innym nie może tu być mowy. Po prostu musimy dobrze się rozejrzeć i znaleźć sprawców. Tak jak mówiłam, zaczniemy od nalotów na dawnych członków organizacji. Ktokolwiek to jest, zdecydowanie za dużo wie o naszej przeszłości. I rozpuszcza plotki.
Było to logiczne, trafiło im do przekonania.
– A co mówią gliny?
Roy wzruszył ramionami.
– To co zawsze. Będą mieli oczy i uszy otwarte. Samo życie, nie? Płacimy słoną pensję temu Billingsowi, ciulowi jednemu, a on teraz robi w portki, bo chcemy czegoś w zamian. W każdym razie dałem mu taki popęd, że do końca życia popamięta. Czy wiecie, co miał czelność powiedzieć mi prosto w oczy? „Nie będziesz mi groził, Ryan”. Serio, tak mi odpalił prosto w twarz.
Oczy Garry’ego zrobiły się wąskie jak szpareczki.
– Kiedy Billings siedział jeszcze w wydziale narkotykowym, był alfonsem jak się patrzy. Zabierał pieniądze pracującym dziewczynom, a to jest podłe.
– I właśnie wtedy go dorwaliśmy, Garry, pamiętasz?
– I wiem też, że miał kutasa obciąganego więcej razy na Hugh Grant. Jedna z dziewczyn mówiła mi, co on naprawdę lubi, skurwiel jeden… nieletnie, niedorosłe siksy. Facet ma trzy córki i ciekaw jestem, jak by się czuła jego stara, gdyby to wyszło na jaw.
Maura nie znosiła takiego gadania, ale pohamowała irytację
– Zbierzcie coś na niego, Gal. Chcę zdjęcia, dużo zdjęć. Może nawet wideo. Macie złapać tego skunksa za pysk i nie popuścić, bo będziemy go potrzebować. Pieniądze wpakowane w niego są na straty. Powinniśmy szantażować go od samego początku. Zaoszczędzilibyśmy fortunę.
– Kto jak kto, ale my wiemy, jacy są gliniarze, no nie siostrzyczko?
Garry z premedytacją pozwolił sobie na tę złośliwość pod jej adresem. Maura miała ochotę dać mu w twarz, ale się powstrzymała. Zamiast tego ryknęła:
– Zatrzymaj dla siebie swoje durne uwagi, Gal! Staram się zapanować nad sytuacją, ale ostrzegam, jeszcze jedna tak odzywka i wam nie daruję. A że ludzie uważają was za świrów, nikt za wami nie stanie, gdy się do was dobiorę.
Zabrała swoją torebkę, ale zanim wyszła z pokoju, twardo popatrzyła każdemu z mężczyzn w oczy, kipiąc ze złości.
– To nie było w porządku, Gal – mruknął Roy.
Garry uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Wcale nie. To ją nakręca. Trzeba ją wkurwić od czasu do czasu, żeby nie opłakiwała tego alfonsa Pethericka.
– To jakaś spaczona logika, wujku Garry, jeśli wolno.
Przez chwilę byli cicho, a potem Garry zapytał z całą powagą.
– Czy ludzie naprawdę myślą, że jestem świrem?
Nawet Roy się roześmiał.
Dziesięć minut później, kiedy przejechał Lee i powiedział im o Vicu Joliffie, żaden z nich już się nie śmiał.
Maura dojechała do domu Carli i skręciła na podjazd. Jeszcze nie ochłonęła ze złości. Wyłączyła silnik i światła, siedziała w samochodzie i łkała. Opłakiwała Terry’ego i ich stracone dziecko, płakała nad sobą.
Szloch wstrząsał jej ciałem. Cofnęła się myślami w przeszłość, do chwili gdy po raz pierwszy ujrzała człowieka, który później na tyle sposobów zrujnował jej życie. Matka miała od początku rację, ich przeznaczeniem było zniszczyć się nawzajem. On zniszczył ją, odchodząc, gdy była w ciąży. Kiedy wyrwano z jej ciała płód, całe życie Maury się zmieniło. Młoda, beztroska dziewczyna przeistoczyła się w zgorzkniałą, twardą kobietę. Z kolei ona zrujnowała mu karierę, a potem los uczynił ją ostatecznie narzędziem jego unicestwienia.
Za kilka dni ceremonia pogrzebowa. Zgodnie z życzeniem Terry’ego jego doczesne szczątki zostaną skremowane. Przerażało ją to. Jakby karty jej życia też się zamknęły. Coraz trudniej było jej wstawać co rano. Zmuszała się jednak do tego, choć sama sobie nie potrafiłaby odpowiedzieć po co i dlaczego.
Nawet ostatnie wydarzenia nie uwolniły jej od natrętnych myśli o Terrym Pethericku. Ale wiedziała, że jak wiele innych wspomnień i te także zagrzebie głęboko w sobie i stłumi. Do czasu, aż jakieś przypadkowe słowo czy zdjęcie znowu je przywoła. A wtedy, tak jak i teraz, będzie musiała znowu zmierzyć się z konsekwencjami własnego postępowania.
Niewiele brakowało jej do pięćdziesiątki, choć lustro sugerowało co innego. Wiedziała, że nadal wygląda atrakcyjnie, ale nie poprawiało jej to samopoczucia. Kwestia wyglądu nie miała dla niej znaczenia. Od lat się tym nie przejmowała. Po prostu dbanie o siebie weszło jej w nawyk. Była to maska dla świata. Terry wielbił jej urodę, a w każdym razie tak mówił, ale nie ze względu na niego kupowała drogie ubrania i buty. Kupowała je, bo w jej świecie to, co nosisz, mówi innym, kim jesteś. Powiedzenie „nie szata zdobi człowieka” było, jej zdaniem, gówno warte. Zdobi, to oczywiste, w przeciwnym razie renomowane firmy projektanckie dawno już wypadłyby z interesu.
Znowu oparła głowę na kierownicy, płacząc gorzko. Rzeczy Terry’ego nadal są w zniszczonym przez bombę domu i trzeba będzie kiedyś tam wrócić. Bała się tego. Kiedy zobaczy jego zdjęcie albo poczuje zapach jego wody po goleniu, załamie się pęknie jej serce. Musi usunąć Terry’ego ze swoich myśli i życia skoro chce przetrwać, a musi, bo rodzina potrzebuje jej teraz bardziej niż kiedykolwiek. Wytarła oczy i zapaliła papierosa. Powoli się uspokajała. Przywołała na pamięć uśmiechniętą twarz swojego brata Michaela i odpowiedziała mu łagodnym uśmiechem. Tak bardzo odczuwała jego brak.
Zawsze się do niego odwoływała, gdy potrzebowała rad. Wyobrażała sobie w takich chwilach, co by jej doradził, a potem starała się postępować tak, jak by tego oczekiwał.
Siedziała cicho, snując plany, i nagłe stukanie w okno samochodu trochę ją przestraszyło. To była Carla. Maura z uśmiechem zsunęła szybę. Słowa siostrzenicy tak nią wstrząsnęły, że zapomniała o własnych troskach.
– Mama jest w bardzo ciężkim stanie. Postrzelono ją dzisiaj wieczorem.
Z oczu Carli popłynęły łzy i Maura wyskoczyła z samochodu, żeby ją pocieszyć. Pomimo niewielkiej różnicy wieku zawsze była dla Carli podporą, matkowała jej bardziej niż Janine. Kiedy ruszała z bratanicą do szpitala, zadzwonił Garry z wieściami o Vicu Joliffie.