Znowu się od niej odwrócił, nie mogąc patrzeć jej w oczy. Zaśmiała się sarkastycznie.
– Mój brat siedzi tak głęboko w gównie, że nie chciałbyś nawet o tym słyszeć, kochanie. Nie byłbyś w stanie zrozumieć, z czym musi się uporać. Nie wiem, jak to jest z tobą i ludźmi takimi jak ty, ale ja będę teraz przy moim bracie, tak jak zawsze byłam, i jak on zawsze był przy mnie. Jeśli nie możesz tego pojąć, to tylko marnowaliśmy czas przez ostatnie lata.
Zaczął dzwonić telefon, ostry i uporczywy dźwięk rozładował niebezpieczne napięcie między nimi.
– Czemu nie odbierasz? Duży Brat cię potrzebuje – zakpił Terry.
Wiedziała, że to Roy, panikujący Roy, pewnie nie pojmuje, dlaczego jeszcze do niego nie dotarła. Wytrzymała jednak spojrzenie Terry’ego, dopóki dzwonienie nie ustało.
Patrząc na zegarek, powiedziała wreszcie cicho:
– Lepiej się już ruszę.
Ale nie chciała go tak zostawiać.
– A więc jednak jedziesz?
– Nie mam wyboru, Terry, nie rozumiesz?
– Każdy ma jakiś wybór, Maura, cokolwiek o tym myślisz. Popatrzyła na jego przystojną twarz. Nadal była w nim zniewalająca siła, która sprawiała, że ciągle go pragnęła.
– A więc dokonałam wyboru, tak?
Odchodząc, rzuciła jeszcze przez ramię:
– Bo ty wiesz wszystko o dokonywaniu wyborów, to chciałbyś mi powiedzieć? Fakt, przez te lata kilku dokonałeś.
– Nie dokonałem ani jednego wyboru, którego bym żałował.
Popatrzyła na niego z rozbawieniem.
– To dlatego, że nie możesz zajść w ciążę, Terry. Biologia chroni mężczyzn przed prawdziwymi wyborami, prawdziwymi decyzjami. Każda decyzja, jaką podjąłeś, dotyczyła tylko ciebie i nikogo więcej.
Wyszła do holu i usłyszała za sobą jego kroki.
– A co z Joeyem? – zapytał.
Myślała intensywnie przez kilka sekund, zanim przypomniała sobie, że dzisiaj miała odebrać ze szkoły syna Carli. Terry uśmiechnął się z satysfakcją.
– Zapomniałaś o nim, może nie? Jak widzę, znowu odnalazłaś się w roli dyszącej żądzą zemsty matki chrzestnej gangu.
Zanim mu odpowiedziała, oblizała usta.
– Jesteś zazdrosny, Terry? Umierasz ze strachu, że mogę znaleźć sobie coś, co zainteresuje mnie bardziej niż ty. Obserwowałam cię przez kilka ostatnich lat, jak unikałeś moich braci i udawałeś, że nie istnieją. Przełknęłam to. Prawie to rozumiałam. Ale nigdy nie udawałam, że jestem kimś innym, niż faktycznie jestem. I to jestem z wyboru. Wiesz, co Roy kiedyś powiedział? Że jestem bardziej mężczyzną niż wszyscy faceci, których spotkał w życiu. Myślę, że miał rację. Teraz akurat uważasz, że mam za dużo z mężczyzny. A czy dotąd nie miałam za dużo z kobiety? Nie byłam zbyt uległa?
Weszła na górę po schodach, zostawiając go bez szansy na odpowiedź.
Dziesięć minut później była już przebrana z dżinsów i bluzy w piękny zamszowy kostium i wyglądała jak ktoś zupełnie inny. Terry poczuł jej magnetyzm, gdy weszła do salonu i uśmiechnęła się do niego.
– Przykro mi, Maura, że tak wyszło.
Wzruszyła ramionami.
– Musiało do tego dojść wcześniej czy później, Terry. W głębi duszy nosiliśmy to oboje. Kocham cię całym sercem, ale mam inne zobowiązania. W odróżnieniu od ciebie nie mogę ich rzucić dla kaprysu.
– Powiedz raczej, że nie chcesz…
– Uważam, że nie mogę. Nigdy nie słuchasz tego, co się do ciebie mówi. Muszę uporządkować sprawy. Jeśli tego nie zrobię, będą zagrożeni ludzie. Śmiertelnie zagrożeni.
– To chyba nic niezwykłego w waszym zawodzie?
Telefon znowu zaczął dzwonić.
– Lepiej odbierz – mruknął. – Chyba oboje wiemy kto to.
Kiwnęła głową i odebrała telefon.
– Dobrze, Roy. Zaraz wyjeżdżam. OK?
Odłożyła słuchawkę i spojrzała na mężczyznę, którego kochała przez połowę życia.
– A więc co? Bajbajlandia?
Nie odpowiedział jej. Wpatrywali się w siebie dłuższą chwilę. Żadna kobieta nigdy nie działała na niego jak Maura Ryan i żadna nie będzie, wiedział to. Zawsze to wiedział.
– Odbiorę Joeya – zaofiarował się.
Kiwnęła głową.
– Będę ci za to wdzięczna.
Uśmiechnął się.
– Wezmę twojego merca. Joey woli kabriolet. Uwielbia jazdę z opuszczonym dachem.
Zaśmiała się.
– Jest Ryanem – odparła. – Uznaje tylko to, co najlepsze.
Te słowa zirytowały Terry’ego, ale nie zawracał sobie głowy ripostą. Gdyby tylko Maura potrafiła spojrzeć na pewne rzeczy z jego punktu widzenia. Dostrzec, co robi sobie i swojej rodzinie, utrzymując te podejrzane kluby, a w nich dziwki. Wybór tego rodzaju życia rodził niebezpieczeństwo i przemoc. Uznawali jedynie prawo ulicy. I choć wiedział, że ostatnich kłopotów nie mogła ot tak zostawić, fakt, że nadal była w to wszystko zaangażowana wbrew jego radom, napełniał go goryczą. A także fakt, że wciągało ją to niemal bez reszty. To rozwścieczało go najbardziej. Rzucało się w oczy, że znowu była w swoim żywiole, po raz pierwszy od wielu lat. On tak naprawdę nigdy jej nie wystarczał, co było jasne dla obojga.
Po kilku sekundach powiedział:
– Weź moje bmw. Niech Roy nie czeka w nieskończoność.
Mówił jej tym samym, że nie odchodzi od niej. Jeszcze ze sobą nie zerwali. Kiedy to sobie uświadomiła, poczuła, że zadrżało jej serce. Gdyby tylko zechciał zrozumieć, że ona musi angażować się w rodzinne interesy. Jedynie to naprawdę potrafiła robić i była to druga wielka miłość jej życia. Dzięki temu opływali we wszystko, mogli spełniać wszystkie swoje zachcianki, przy czym on ciągnął z tego nie mniejsze korzyści niż ona. Czasami przypominał jej matkę. Obydwoje lubili dostatnie życie, lecz żywili nienawiść i pogardę do sposobu, w jaki zdobywało się na nie pieniądze. Hipokryci, jedno i drugie.
Ale uśmiechnęła się do niego, bo gdy byli sami i dotykali się, wszystko inne szło w zapomnienie. Będzie dobrze. Przez to też uda im się przejść. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Pozostały jednak wątpliwości, czy ta kłótnia nie będzie ostatnią kroplą przepełniającą czarę. Ale skoro on ma wrócić do domu, będzie mogła spróbować jeszcze raz z nim porozmawiać. Dokładnie wyjaśnić, co się dzieje. Na pewno wtedy zrozumie.
– Tak bardzo cię kocham, Terry.
Nie odpowiedział. Wziął jej kluczyki i wyszedł z domu. Stała przy oknie i parzyła, jak idzie do samochodu. Robotnicy już poszli i była z tego zadowolona. Tkwili tam przez większą część ranka i popołudnia.
Terry otworzył drzwi samochodu – nigdy nie były zamknięte na klucz – widziała, jak pochyla się, wsiadając do środka. Kiedy umieścił kluczyki w stacyjce, uśmiechnął się do niej i to ją ucieszyło. Nabrała wiary, że wyjdą zwycięsko z tej ostatniej sprzeczki.
Eksplozja rzuciła ją przez piękny pokój, który tak pieczołowicie urządzała. Lądując ciężko na kanapie, z okropnym bólem w plecach, słyszała dzwoniący bez końca telefon.
A potem przyszła błoga nieświadomość.
Rozdział 1
Roy Ryan był przerażony. Dopadł telefonu przy pierwszym dzwonku. Słysząc głos żony, Janine, z trzaskiem odłożył słuchawkę.
Tylko tego mu teraz brakowało, jej roztrajkotanej gęby, która nie zamknęłaby się przez następne trzy godziny. Gdyby narzekanie było sportem olimpijskim, jego stara zdobyłaby złoto. Telefon zadzwonił jeszcze raz. Nie podniósł słuchawki, wiedząc, że to znowu będzie Janine ze swoim skamlaniem. Była okropnie upierdliwa, w tym momencie nienawidził jej bardziej niż kiedykolwiek.
Ukrył twarz w dłoniach i stłumił wzbierający szloch. Pocił się ze strachu. Czuł zapach własnego potu i wilgoć zbierającą się pod pachami. Gdzie jest Maura, do jasnej cholery? Już dawno powinna tutaj być.
Pewnie jest jeszcze w łóżku z tym kutasem Petherickiem.
Przez moment odczuwał wstyd, że tak pomyślał. Maura miała prawo do Terry’ego, ciężko walczyła, żeby go zdobyć. Nie wolno o tym zapominać. Petherick jednak przede wszystkim pozostawał gliną, nie tylko w ocenie Roya, ale także wszystkich innych, którzy się liczyli. Roy był przekonany, że właśnie to tkwiło u podłoża ich ostatnich kłopotów. Ktoś kapował jak diabli, dając psom cynk o planowanych akcjach, i podejrzewano, że winowajcami są Ryanowie. Były glina w rodzinie nie pasował do ich roboty – chyba że ów glina byłby skaptowany. A Petherick nigdy nie dał się przekupić.