Benny z takim impetem rzucił Trevora na krzesło, że omal nie złamał mu kości ogonowej.
– Może drinka? – zaproponowała Maura.
Jej głos był nadal spokojny, neutralny. Jakby sytuacja była zupełnie normalna – ot, zwyczajne spotkanie przy herbatce.
– A czy będę go pił, czy ścierał z gęby? – zapytał.
Nawet Benny się uśmiechnął. Trudno było nie śmiać się z powiedzonek Trevora, potrafił być zabawny. Mówił jak Jeremy Paxman, parodiujący EastEnders. Miał poczucie humoru.
Maura zaśmiała się.
– To zależy od Bena.
Chłopak zarechotał.
– Możesz się napić, Trev. Co chcesz? To co zwykle?
Trevor skinął głową, odprężając się trochę.
W ciągu kilku sekund postawiono przed nim bacardi z colą.
– A więc, co ja takiego zrobiłem?
Udawał pewnego siebie.
Maura uśmiechnęła się.
– A kto powiedział, że coś zrobiłeś, Trevor?
Cały czas była sympatyczna, wiedziała, jak to rozgrywać. Na szczęście Trevor Tanks też wiedział. Pociągnął łyk trunku.
– Niech pomyślę…
Odgrywał scenę namysłu, na jego ruchliwej zwykle twarzy pojawił się wyraz skupienia.
– Sądzę, iż sam fakt, że zostałem wyciągnięty z domu na oczach sąsiadów przez młodego rozwścieczonego osiłka – bez urazy, Ben – a potem umieszczony w bagażniku ładnego, lecz w tym przypadku niezbyt komfortowego pojazdu, mógł wzbudzić moje podejrzenia. Nie wiem jak dla ciebie, Maura, ale według mojego savoir-vivre’u takie traktowanie to zapowiedź kłopotów. Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku – ale to tylko domysły – że musiałem diabelnie kogoś wkurzyć… a uściślając, narazić się twej zacnej osobie. Nie wiem, o co jestem podejrzewany, mam jednak nadzieję, że w najbliższej przyszłości zostanę oświecony. A wówczas będę błagał, i prosił, i wyśpiewam wszystko jak na świętej spowiedzi, i mam nadzieję, że potem będzie mi wolno się stąd oddalić.
Benny śmiał się do rozpuku.
– Powinieneś występować na scenie, Trevor. Straszy z ciebie jajcarz. Prawda, Maws?
Istotnie, ją także rozśmieszył.
Z dołu dobiegało dudnienie muzyki i głośne wybuchy śmiechu. Jak zawsze w takich miejscach, w powietrzu unosił się zapach tanich perfum i potu. Trevor lubił ten lokal i zamiast siedzieć tu na górze i gadać z dwójką świrów, wolałby znaleźć się na dole z zimnym drinkiem w ręku, w leniwym oczekiwaniu na mistrzynię w robieniu loda.
– Znowu grzecznie pytam, co ja takiego zrobiłem?
– Gdzie jest Jamie Hicks?
To pytanie wytrąciło go z równowagi. Miał prawo do świętego oburzenia, wtrącali się w jego sposób zarabiania na życie, do diabła.
– A więc o to chodzi. Cóż, mam ściągnąć z niego gigantyczny dług. Wiem, że jesteście potęgą i szanuję to, ale ja tylko pilnuję swojego biznesu, jak wiecie legalnego. Gdyby każdy, kto zasłużył na nauczkę, chował się za twoją spódnicą, błyskawicznie wyleciałbym z interesu.
Był teraz autentycznie zdenerwowany. Nie mógł sobie pozwolić na odpuszczanie długów. Nawet Benny mu współczuł. Rozumiejąc jego dylemat, obydwoje pospiesznie zapewnili go, że może się nie obawiać o swój biznes.
– Nie o to chodzi, stary. To nie ma nic wspólnego z długami. Chcieliśmy tylko wiedzieć, czy potrafisz zlokalizować Jamiego.
– Nie bierz mi tego za złe, Ben, ale naprawdę wystarczyło zadzwonić. Jasne, że go widziałem. Sam do mnie przyszedł i zapłacił mi wczoraj po południu. Muszę przyznać, że byłem zaskoczony. Znany jest z tego, że nie płaci, to krętacz. Zwykle muszę dać mu wycisk, żeby chociaż dał ratę. Biedna ta żona, jak ona to wytrzymuje, nie wiem. On ma długi u każdego, duże sumy. Nie jakieś tam kieszonkowe, żebyśmy się dobrze rozumieli. Wisi u Johnny’ego Ortegi na ponad dwadzieścia kawałków, ale nie słyszeliście tego ode mnie. Jest zadłużony u czarnuchów z Brixton i Żydów ze wschodniego Londynu, mówiąc krótko, ma więcej długów niż niejedna bananowa republika. Znacie Jamiego nie gorzej niż ja. Będzie pożyczał tak długo, aż wygra to, co jest winien.
– Był u ciebie sam?
Trevor przemyślał odpowiedź.
– Tak. Miał niezłe autko, co ciekawe. Białego jaguara, nowiutkiego, jeszcze pachnącego salonem. Uznałem, że zdobył skądś kasę i spłaca swoje długi. Wiem, że to brzmi niewiarygodnie, ale tak to wyglądało. Zapłacił z uśmiechem i był bardziej towarzyski niż zwykle, wiecie, co mam na myśli. Normalnie trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby otworzył portfel, a tu nagle pojawia się z gotówką. Wyglądał przy tym, jakby wciągnął tyle koki, że starczyłoby na szampański wieczór dla wszystkich gości nocnego klubu. Ale taki jest Jamie. Dziewczyny nazywają go Pan Niuch.
– Napomykał o Vicu Joliffie?
– Pieprzyć go! Nie gadam z Vikiem od ponad dziesięciu lat, bo posuwał moją byłą żonę. Choć teraz to już bez znaczenia. Prawda jest taka, że wszyscy pieprzyli moją żonę. Ja byłem ten jedyny, który nie dostawał swojego przydziału.
Maura i Benny ryknęli śmiechem. To były stare dzieje. Żona Trevora stała się legendą. Pieprzyłaby się z każdym, wszędzie, o dowolnej porze. Miarka się przebrała, gdy urodziła mieszańca. Trevor potrafił przełknąć wiele, ale nikt by nie uwierzył, że ten dzieciak jest jego. Był czarny jak as pikowy. Najdziwniejsze było to, że po rozwodzie Trevorowi przyznano prawo do opieki i pokochał chłopaka, a chłopak uwielbiał jego. Trevor mówił, że nie mógł zostawić małego przy matce, bo się nim w ogóle nie interesowała. Dwa razy zapomniała go w sklepie. Teraz była prostytutką, ale wszyscy wiedzieli, że Trevor nadal jest z nią w kontakcie i podrzuca jej po parę dolarów, gdy zawodzą ją klienci. Tanks był pod wieloma względami dobrym człowiekiem, choć dobrą sławą się nie cieszył.
– Jeżeli usłyszysz coś o Hicksie albo Vicu Joliffie, daj nam cynk. Czeka cię za to dobry drink.
Trevor uśmiechnął się, czując, że niebezpieczeństwo minęło.
– Podam ci ich na talerzu nawet bez drinka, dziewczyno. Ten alfons Joliff zasłużył na dobry łomot, a wy najlepiej to zrobicie. Mogę ci nawet dostarczyć Super Glue, Benny. Nienawidzę tego sukinsyna.
Maura była usatysfakcjonowana rozmową i powiedziała przyjaźnie:
– Idź na dół, do klubu. Dziś na koszt firmy.
Trevor uśmiechnął się.
– To miło z twojej strony, Maura. A czy mogę cię o coś prosić na przyszłość…
Kiwnęła głową.
– Następnym razem przyślij po mnie taksówkę. Za stary już jestem na podróżowanie w bagażniku.
Mówił grzecznie, ale dawał do zrozumienia, że Benny posunął się za daleko. Był przyjacielem Ryanów, nie wrogiem. Maura uznała jego racje. Postanowiła upomnieć Bena.
Kenny Smith jechał na spotkanie ze starym kumplem. Ranek był piękny, Ken cieszył się, że zobaczy się z Jackiem Sternem. Minęło już sporo czasu, odkąd ostatnio wspominali stare dzieje, bo od śmierci swojej ukochanej Lany Ken był w depresji.
Już na podjeździe omiótł spojrzeniem ekskluzywne samochody przed domem i uśmiechnął się do siebie. Sukinsyn Jack lubił szpanować.
Zaparkował na poboczu szerokiego podjazdu i pomaszerował do wejścia. Była to urocza posesja z domem z czerwonej klinkierowej cegły, który Jack przyjął zamiast normalnej zapłaty za morderstwo na zlecenie. Jack zabiłby każdego za odpowiednią cenę, ale poza tym był miłym facetem. Posłał do ziemi więcej ciał niż niejeden szwadron śmierci – nie byle co. Ale był dobrym kumplem i tylko to obchodziło Kena.
Drzwi wejściowe były otwarte na oścież, więc wszedł śmiało, jak zwykle. Wiedział, że jest zawsze mile widzianym gościem. Kiedy jednak wkroczył do wielkiego salonu dziennego, na moment znieruchomiał.
Na krześle w stylu Ludwika XV, stojącym przy drzwiach balkonowych, siedział Vic Joliff, paląc potężnego skręta.
– Co słychać, Ken? Wieki całe się nie widzieliśmy.
Nie odpowiedział. Vic był poszukiwany przez wszystkich. Nawet dziś Kenny miał telefon od Maury Ryan, która pytała, czy go nie widział, a teraz oto stoi przed nim w tym pokoju.