Czasem, kiedy były razem, miała ochotę wygarnąć Maurze, że obciachowo wygląda w tych swoich staromodnych ciuchach i nieśmiertelnych czółenkach. Za kogo ona się uważa? Wspaniała i szlachetna Maura, która troszczy się o wszystkich. Ale własne dziecko nie było przedmiotem jej troski. Dała sobie wyrwać z brzucha to biedne stworzenie bez chwili zastanowienia. Ponieważ jednak zrobiła to Maura, każdy miał jej współczuć. Nawet Benny, rodzony brat Carli, uważał ją za nadzwyczajną osobę. Wszyscy inni zresztą też, obserwowała to dzień po dniu z coraz większą irytacją.
A co z nią? Bardzo chciałaby to wiedzieć. Co z nią? Czyż nie zasługiwała na trochę szacunku, na coś więcej niż zdawkowe powitania i komplementy, po których stawała się dla nich niewidzialna? A co z biednym Joeyem? Wiedziała, co o nim mówili, ale ona im jeszcze pokaże. Sprzątnie Maurze sprzed nosa Toma Rifkinda i będzie się z nich wszystkich śmiała w kułak.
Żal i gorycz wzbierały w niej od lat, ale dopiero Tommy stał się katalizatorem, który pozwolił jej się przed samą sobą do tych uczuć przyznać. Pieprzyć Maurę Ryan, pieprzyć wujów i ojca. Roy – złoty chłopiec Maury, a ona – jego niebieskooka dziewczynka. Mają rację ludzie, którzy szepcą, że Ryanowie trzymają się za rączki jak dzieci. Jest coś chorego w ich wzajemnym stosunku do siebie.
Tak, oni wszyscy są chorzy, to odpowiednie słowo. A Maura będzie chora z zazdrości, kiedy Carla odejdzie z Tomem Rifkindem. Bo na pewno z nim odejdzie. Tak postanowiła. Pokaże im, że jest niezależna, warta zainteresowania i podziwu.
Pod wpływem tych myśli uśmiechnęła się do siebie. Był to uroczy uśmiech, maska, pod którą kryła się żmija.
Roy, który obserwował córkę, zapytał nagle:
– Wszystko w porządku, kochanie? Wyglądasz dziwnie.
Znowu się uśmiechnęła.
– Tak tylko się zamyśliłam, tato, wiesz, jak to jest.
Roy sposępniał. Dokładnie wiedział, o czym myślała Carla.
Bardzo dokładnie. I właśnie to go niepokoiło.
Carol i Abul odbywali kolejną rundkę po sklepach i Abul miał już tego dość. Carol uśmiechnęła się współczująco.
– Znudzony?
Kiwnął głową.
– Trochę. Zakupy to nie moja specjalność.
– Zwłaszcza oglądanie rzeczy dla niemowląt, co?
– Zwłaszcza.
– No to chodźmy na jakiś lunch.
Wszedł za nią do „Bluebell Restaurant” w Chigwell. Kiedy już wygodnie usiedli, zadzwonił do Bena, informując go, gdzie są. Tego właśnie Benny od niego oczekiwał, a Abul nie miał nic przeciwko temu. Carla, siedząc przy stole z miną księżniczki, machała rękę, pozdrawiając przyjaciół. Wiedziała, że ludzie się z nią przyjaźnią, bo jest dziewczyną Bena Ryana. Teraz już mu wierzyła, kiedy obiecywał, że nie zrobi jej żadnego świństwa. Nadal była mu we wszystkim uległa. Ale brutalny seks się skończył ze względu na ciążę i bardzo się z tego cieszyła.
Niekiedy dawał jej jednak powody do niepokoju. Zmieniał się. jak pogoda, nigdy nie było wiadomo, kiedy żartuje, a kiedy jest serio. Dziś rano przyłapała go na tym, że ją bacznie obserwuje. Po prostu siedział i tylko się na nią gapił. Wyglądał dziwnie i trochę ją przestraszył. Wyprowadził ją z równowagi.
Jakby czytając w jej myślach, Abul powiedział:
– Ben cię kocha. Nie widziałem go takim z żadną inną.
Uśmiechnęła się, ale na jej ślicznej twarzy błąkał się smutek.
– Często się zastanawiam, jak to z nim jest, Abul. I martwię się, że coś złego mu się stanie.
Machnął tylko ręką.
– A co może mu się stać, skarbie? Nic złego nie może przytrafić się Benowi Ryanowi.
Westchnęła.
– Masz rację. Ale czasami się martwię. Boję się… Jest wplątany w tyle spraw, a ja nic o nich nie wiem.
Abul poruszył się nerwowo.
– Chyba nie chcesz nic wiedzieć, Carol, prawda?
Potrząsnęła głową.
– Chyba nie.
Wiedziała, że to koniec rozmowy, i przez resztę lunchu gawędzili o niczym. Gdy szli z powrotem do samochodu, Abul tył zadowolony, że zakupowa męka wreszcie się skończyła. Od jakiegoś czasu był to jego codzienny obowiązek. Benny nie pozwalał Carol ruszać się samej z domu nawet na zakupy, więc Abul asystował jej nie tylko wtedy, gdy kupowała jedzenie i ubranie, lecz musiał także włóczyć się po sklepach z artykułami dla niemowląt i butikami dla przyszłych matek. Nie najlepszy sposób spędzania czasu w upalne dni. Ale nie narzekał. Benny był spokojny, a przecież o to chodziło.
Gdy pół godziny później znaleźli się przed domem, zauważył na podjeździe zaparkowany samochód Bena. Ku jego zdziwieniu w domu nie było jednak ani śladu obecności właściciela. Nastawił kawę, a Carol poszła zmienić ubranie. Przebierała się około dwudziestu razy dziennie i choć Abul bardzo ją lubił, uważał, że nie jest to w najlepszym stylu.
Wystukał numer komórki Bena, jednak zamiast sygnału usłyszał: abonent czasowo niedostępny. Zaczynał się niepokoić choć starał się nie poddawać panice. Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk. Wyskoczył z kuchni, wpadł do sypialni i ku swojemu zaskoczeniu ujrzał Bena. Leżał nagi na łóżku i ryczał ze śmiechu, podczas gdy przerażona Carol zalewała się łzami.
– Ty cholerny draniu, przestraszyłeś mnie!
Benny ze śmiechu nie mógł nic odpowiedzieć, a Carol dalej trzęsła się ze strachu. Abul wiedział, że to nie czas ani miejsce na łatwe pocieszanie.
– Wyskoczył na mnie z garderoby! To cholerny, zwariowany drań!
Benny wciąż zanosił się wariackim śmiechem. Widok nagiego Bena w parkosyzmach śmiechu był zabawny, ale Abul się nie śmiał. Dzisiaj jego przyjaciel naprawdę sprawiał wrażenie obłąkanego. Oczy miał nienaturalnie błyszczące i było jasne, że koka, wciągana ostatnio stanowczo zbyt często, ani trochę nie służy kontrolowaniu napadów szału.
Bo Benny miał właśnie swoje pół godziny świra. Tak na własny użytek określał te stany Abul. Zdarzały się raz na jakiś czas i wtedy Benny był groźny nie tylko dla siebie, ale również dla otoczenia. Był niepoczytalny i brutalny.
W takich momentach w ogóle nie kontrolował tego, co robi Abul pamiętał jego pierwszy taki występ. Chodzili jeszcze do szkoły, byli smarkaczami. Wtedy po raz pierwszy zobaczył u Bena nieobecne spojrzenie i ten dziwny wyraz twarzy. Przeraził się.
Ben zaatakował maczetą szkolnego łobuza, Jimmy’ego Bonda. Nie zrobił mu wielkiej krzywdy, ale i tak wylądował na trzy miesiące w poprawczaku. Zyskał sobie reputację zabijaki, bo Jimmy był od niego o dobre trzy lata starszy. Szkoła była oburzona. Oburzony był sędzia i tylko dzięki Maurze Ryan i jej kontaktom nie zamknięto Bena na dłużej.
Wtedy Abul był wystraszony. Teraz najczęściej bywał tym znudzony. Gdy zapłakana Carol uciekła do łazienki, przyszło mu do głowy, że na pewno nie zrobiła interesu życia wiążąc się z Benem Ryanem. Choćby sama uważała inaczej.
Benny przestał się śmiać, tępo wpatrywał się w przestrzeń. Abul po cichu wyszedł z pokoju i wrócił do kuchni. Wysączył filiżankę kawy, a dwadzieścia minut później dołączył do niego Benny, już ubrany i w jowialnym usposobieniu.
Kiedy do kuchni weszła Carol, pociągając jeszcze nosem, Benny popatrzył na Abula i wzruszył ramionami.
– Co się z nią dzieje?
Abul nie odpowiedział. Nie wiedział, co powiedzieć.
– Te kretyńskie baby… – mruknął Benny. – Kto je zrozumie?
Dalej pił kawę i nawijał, jakby nic niezwykłego się nie wydarzyło. Abul był zadowolony, że „pół godziny świra” się skończyło.
Aż do następnego razu oczywiście.
Rozdział 11
Tommy i Joss pakowali bagaże do samochodu. Tommy wracał do Liverpoolu, aby zająć się sprawami, które wymagały jego osobistego nadzoru. Maura w gruncie rzeczy odczuwała ulgę, choć się z tym nie zdradziła. Tydzień z Tommym jakoś znosiła, ale potem zaczynał ją irytować. Była samodzielną kobietą i miała swoje nawyki.
Pamiętała, że Michael też był typem samotnika, jednak wcale jej to nie pocieszało. Mawiał, że samotne życie staje się nałogiem, z którym trudno zerwać. Teraz zrozumiała, co miał na myśli. Wspaniale jest robić to, na co ma się ochotę i kiedy ma się ochotę, bez uzgadniania tego z kimś innym. Nawet z Terrym było czasami ciężko, bo miał swój ustalony tryb życia i nie lubił, gdy coś go zakłócało. Ale nie pora myśleć teraz o Terrym.