– A co masz?
Benny głodnym wzrokiem obrzucił torby z Marksa and Spencera.
– Wszystko to, co lubisz.
Jamie z niepokojem patrzył, jak wypakowują torby. Nie zdziwiłby się, gdyby były w nich fiolki z kwasem albo płynem hamulcowym. Ale to było jedzenie. Odetchnął z ulgą.
– Kurczak i awokado. To, co uwielbiam.
Benny zerwał opakowanie i ugryzł duży kęs kanapki.
– Fajowo. Nalej piwa, Abul, robimy przyjęcie. Popatrzył na Jamiego i zapytał przyjaźnie – Głodny?
Jamie potrząsnął głową.
– Twoja strata, dupku. Wyrzekłeś się właśnie swojej Ostatniej Wieczerzy.
Śmiał się z własnego dowcipu. Abul mu wtórował, ale Hicksowi nie było do śmiechu. Z jego punktu widzenia nie było w tych słowach nic a nic zabawnego.
Podczas gdy Benny z Abulem jedli i pogadywali sobie, Jamie rozglądał się po piwnicy, w której został uwięziony. Był w jakimś domu w północnym Londynie, tyle się domyślał, a ponieważ była to rudera, wiedział, że jego krzyków nikt nie usłyszy. Nie miał szans na ucieczkę, postanowił więc, że popróbuje targów. Nie z Bennym, ale z kimś z pozostałych. Zawsze dobrze dogadywał się z Garrym, toteż pomyślał, że z nim pójdzie mu najlepiej. Powie im wszystko, jeśli tylko będzie mógł wywinąć się śmierci.
Serce waliło mu w piersi i czuł, jak w jego krwi podnosi się poziom adrenaliny. Dobrze wiedział, że emocje mu nie służą. Odkryto u niego szmery w sercu, choć nigdy się tym nie chwalił. Teraz, kiedy czekał, aż skończą jeść i zaczną się z nim zabawiać, w uszach słyszał cały czas łomotanie swojego serca.
Drzwi do piwnicy otworzyły się i z ulgą stwierdził, że to Lee schodzi po schodach.
– Co to? Piknik pieprzonych misiaczków?
Mówił to ze śmiechem i Benny, już nieźle nakręcony zarechotał w odpowiedzi.
– Można tak powiedzieć. Chcesz kanapkę?
– A jakże, przecież jak zwykle ominął mnie lunch. Sheila jest ostatnio nieznośna, dziecko daje jej się we znaki. Nic, tylko narzeka i narzeka. Zawsze lubiła być w ciąży, a teraz tylko cały czas nawija, że czuje się gruba. A ja nie mogę powiedzieć: „Czujesz się taka cholernie gruba, bo masz powód”. Jak łatwo się domyślić, raczej nie jest w nastroju do wysłuchiwania takich rzeczy.
Abul i Benny uśmiechnęli się. Wiedzieli, jak bardzo Lee kocha żonę i to ciągłe utyskiwanie na nią nie było na serio.
– A jak ona się czuje? Wszystko w porządku?
Przyjazna odzywka Hicksa równie dobrze mogła być odgłosem karabinowego wystrzału. Pozostali trzej mężczyźni nagle zamilkli, a Lee podszedł do siedzącego na podłodze Jamiego i z całej siły kopnął go w twarz. Jamie poczuł w głowie eksplozję bólu.
– W co ty pogrywasz? Myślisz, że to jakaś pieprzona zabawa, ty zdradliwy alfonsie?
Jamie znieruchomiał. W jego mózgu włączył się autopilot, podpowiadający, żeby ich więcej nie drażnić. Sytuacja była poważna, bardzo poważna i nie miał najmniejszych wątpliwości, że jest już trupem.
Nie będzie tu dzisiaj żadnych układów, najwyżej uda mu się wytargować szybką śmierć. Tyle tylko może dla siebie zrobić. Poprosić ich, żeby go zastrzelili albo… Niech załatwią to jak najszybciej. A on w zamian powie im wszystko, co wie. Uświadomiwszy sobie, w jakim siedzi gównie, zaczął płakać. Pozostała trójka całkowicie go ignorowała, dalej jedli i gadali.
Jamie wytężał słuch, żeby nie uronić nic z tego, co mówili, i wydedukować, jaki los go czeka. Miał nadzieję, że Maura też przyjdzie. Modlił się o to. Byłby to jedyny głos rozsądku w tym chórze świrów, potrzebował jej. Jezu, jak bardzo jej potrzebował.
Nagle Benny wstał. Cisnął resztkę kanapki na ziemię, podniósł pałkę elektryczną i podszedł do Hicksa.
– Rozbieraj się.
– Co? – wyjąkał Jamie.
Próbował odwlec to, co nieuniknione. Benny uderzył go paralizatorem po nogach i śmiał się, patrząc na podrygujące na podłodze ciało.
Rozbierz go, Abul.
Ten zrobił, co mu kazano, zdzierając z Hicksa ubranie. Potem polał go lodowatą wodą z węża. To ocuciło biedaka na tyle, by wiedział, co się z nim dzieje.
Jego twarz była piekącą raną, podobnie noga. Widział dwa oparzenia w miejscu, gdzie paralizator przepalił dżinsy i dotknął skóry. Stał nad nim nie tylko Benny, ale także Lee. Jamie próbował zakryć rękami genitalia.
– Przytrzymaj go – powiedział Benny do Lee i wyciągnął klej Airfix.
– Proszę, Ben, tylko nie to. Tylko nie to…
Benny, głuchy na te błagania, krzyknął:
– Och, zamknij się, ty męska dziwko!
Jamie skamlał:
– Proszę cię, błagam cię, stary…
Benny ryknął:
– Zamknij się wreszcie! Trzeba było myśleć, kiedy wybierałeś sobie tego dupka Vica Joliffa na nowego kumpla. Naprawdę uważałeś, że się o to nie pogniewamy? Że powiemy: „Nic się nie stało, Jamie. Pieprzyć wszystko, co dla ciebie zrobiliśmy?”. Rusz mózgownicą. Sam sobie nawarzyłeś tego Piwa, pij je teraz i zachowuj się, kurwa, po męsku. A wy dwaj przytrzymajcie mu głowę.
Lee i Abul wykonali polecenie.
Rozdzierające wycie Hicksa, gdy zaklejano mu powieki, nie robiło na nich żadnego wrażenia. Wiedzieli z doświadczenia, że zanim minie dzień, będzie wył jeszcze głośniej. Że niewidzące oczy są gwarancją, iż w ofierze będzie narastał śmiertelny strach. Nie wie, co i kiedy ją czeka, i to jest najgorsze. Zwykle odbywało się to tak, że Benny zdejmował buty i podkradał się do więźnia, a kiedy nagle dotykał paralizatorem jego ciała zaskoczony facet przeżywał spotęgowany szok.
Jamie miał wrażenie, że już jest martwy. Nie miał czucia w rękach, brakowało mu powietrza, jakby na jego piersi leżała bryła lodu.
Pomyślał o Danielle i dzieciach i poczuł żal, że ich krzywdził. Przed oczami stanęła mu matka, która zawsze starała się wyciągać go z kłopotów, gdy był dzieckiem. Potem ojciec, nigdy trzeźwy, z szerokim skórzanym pasem w ręku. Potem siostra z armią chłopaków, którzy robili jej dzieci i znikali. Miała pogodną twarz, zanim rzuciła szkołę i odkryła, że jeśli opierdala partnerów, potrafią jakiś czas się jej trzymać. Potem wszystko pokryła łaskawa ciemność.
– Patrzcie, zemdlał!
Benny znowu się śmiał, ale był rozdrażniony. Zabawa jeszcze się na dobre nic rozpoczęła. Chciał dowiedzieć się wszystkiego o Joliffie, gdzie jest i co zamierza. Wypili kolejne piwo i znowu polali Jamiego wodą z węża, ale nawet nie drgnął. Lee i Abul zaniepokoili się.
– Oddycha? – spytał cicho Lee.
Abul sprawdził Hicksowi puls i pokręcił głową. Przygryzał wargi, niezdolny wydobyć głosu.
– Nie żyje?
W głosie Benny’ego słychać było urazę, jakby Jamie umarł ze strachu, żeby mu zrobić na złość.
– A to pieprzony onanista. Umarł. Miał czelność mi to zrobić… nie wierzę.
– Maura się wścieknie.
Lee powiedział na głos to, czego wszyscy się w duchu bali.
Benny zwiesił głowę jak skarcony uczniak.
– Wygląda na to, że umarł ze strachu – mruknął Abul.
Nagle wszyscy trzej zaczęli się śmiać.
– Maura wpadnie w szał, no nie?
Rechotali dalej i tak ich zastała dziesięć minut później – robili sobie niesmaczne żarty z leżącego przed nimi ciała. Jak gdyby nie rozumieli, co się stało. A stało się bardzo źle.
Vic wciągał kokę i próbował wyjaśnić Kenny’emu, dlaczego Maura Ryan i cała reszta powinni zginąć.
– Ale ona nie miała nic wspólnego ze śmiercią Sandry. Ile razy można ci to powtarzać, Vic? Za to ty wysadziłeś jej samochód, do cholery. Ty albo twoi wspólnicy, tylko nie chcesz powiedzieć, kto to był. I co, oczekiwałeś, że Maura to przełknie? Wiem na pewno, że ze śmiercią Sandry i mojej Lany nie miała nic wspólnego. To zrobił ktoś, kto stoi za tobą i miesza. Dlaczego, do jasnej cholery, nie wyrzucisz z siebie kto to?
Vic popatrzył na Kena.
– Jeszcze na to nie wpadliście? Nikt w mieście tego nie zgadł? Ciekawe, ile jeszcze czasu potrzeba tej kupie dupków, żeby odkryć, kto pociąga za sznurki.