– A kto to jest, Vic? Powiedz kto!
W głosie Kena było tyle desperacji, że Vic zastanowił się, czy mu nie powiedzieć. W końcu ten gościu miał do tego prawo. Ale jeśli puści farbę, trzeba będzie od razu wykonać wszystkie ruchy. A do przeprowadzenia całej gry Vic potrzebował ludzi. Teraz miał już niezbędne pieniądze, ale z jakiegoś powodu trudności nastręczała rekrutacja i dlatego potrzebował pomocy Kena.
Smithy, nie jestem taki zielony, na jakiego wyglądam, ale w tym momencie pasuje mi, żeby ludzie uważali, że chcę pomścić Sandrę. Co nie znaczy, że tak nie jest, nie zrozum mnie źle, ale gdy raz zacznę puszczać parę z gęby, znajdę się w podwójnym niebezpieczeństwie. Muszę dotrzeć do tych ludzi i muszę mieć swoją armię. Pomóż mi w tym, Kenny. Ty znasz wszystkich.
Kenny powoli potrząsnął głową.
– Masz tupet, wiesz? Jestem pośrednikiem, a nie pieprzoną agencją werbunkową. Sam sobie znajdź żołnierzy… ja muszę być neutralny.
Vic mrugnął do niego.
– Niekoniecznie wtedy, gdy chodzi o pewną uroczą klientkę, co? Ale jest, jak jest. Czy możesz jednak zrobić coś dla mnie? Zanieś wiadomość Maurze Ryan. Chcę się z nią spotkać na jej terenie. Tylko ja i Maura możemy przywrócić dawne porządki.
Ken patrzył na faceta przed sobą: tik nerwowy wprawiał mu w drganie policzki, ręce trzęsły się tak, że rozlewał herbatę, aż cały spodeczek w niej pływał. Wiedział, że jeśli przedstawi tę prośbę Maurze, ona prawdopodobnie się zgodzi na spotkanie, ale on sam nie mógłby się z tym pogodzić. Umiał odróżnić odwagę od głupoty. Z Vikiem w tym stanie umysłu wszystko było możliwe.
– Nie mogę tego zrobić, Vic. Nie mogę się wplątywać w coś tak ryzykownego.
Vic westchnął.
– Może to i lepiej. Sam poczułem się przez chwilę zbyt miękki. Coś ci powiem. Jeśli nie chcesz zanieść mojej prośby, to może przekażesz groźbę?
Kenny nabrał pewności, że się nie myli co do Vica. Był nieprzewidywalny, zmieniał front w mgnieniu oka. Joliff i Maura działający ręka w rękę na rzecz przywracania porządku? To byłby absurd.
– Powiedz jej, że muszę najpierw załatwić kilka innych spraw, ale jest na mojej liście. Wkrótce się z nią zobaczę Przekaż jej to, dobrze? – nalegał Vic.
Kenny z ociąganiem skinął głową. Niech szlag trafi neutralność. Ryanowie byli dobrymi klientami i to Maura pilnowała żeby wszystko się kręciło, więc powie jej co trzeba – we własnym, dobrze pojętym interesie.
– Porządny z ciebie chłop, Ken. I chyba nie sprawi ci to trudności. Skontaktuj się z nią.
Kenny nie wiedział, co go bardziej irytowało: to, że zgodził się na rolę wysłannika tego szaleńca, czy fakt, że Vic go przejrzał. Bo Ken zasłaniał się chłodnym profesjonalizmem, a tymczasem troszczył się bardziej niż powinien o Maurę Ryan i o to, żeby nie stała jej się krzywda.
Rozdział 12
Maura była rozsierdzona nie na żarty. Trzej dorośli mężczyźni stali na baczność jak niegrzeczni chłopcy, gdy na nich wrzeszczała. Nie żałowała gardła. Kiedy weszła i zobaczyła leżące na podłodze ciało, miała tak porażające wrażenie déjà vu, że omal nie zemdlała. Powrócił Sammy Goldbaum. Powrócił przyjaciel Michaela, Jonny. Powróciły wspomnienia, o których wołałaby zapomnieć.
– Czy nie mogę was z żadną sprawą zostawić samych? Jak zostajecie sami choć na minutę, zaraz mamy trupa.
Żaden z nich się nie odezwał przez moment.
– Maura, to był wypadek, nie chcieliśmy tego – Benny ośmielił się otworzyć usta.
– Oczywiście, że nie. Przy was nawet modły w klasztorze nie obyłyby się bez ofiar.
Ich zakłopotanie rozwścieczyło ją jeszcze bardziej.
– Czy skleiłeś mu oczy, Ben? Wyraźnie powiedziałam ci, żebyś akurat jemu tego nie robił, prawda?
Nie odpowiedział.
– Zadałam ci pytanie, do jasnej cholery!
Patrzył na nią baranim wzrokiem. Uświadomiła sobie, że bratanek jest niebezpiecznym psychopatą. Na razie jeszcze miała nad nim kontrolę. Ale jak długo da się go kontrolować?
Nawet Roy, zanim branie prozacu zamazało mu obraz rzeczywistości, też się nad tym zastanawiał. A przecież był jego ojcem.
Benny odpowiedział jej z butą, jaka nie mogła jej się spodobać:
– Przecież nie zrobiłem tego specjalnie. Już ci powiedziałem, to był wypadek.
Maura obrzuciła wzrokiem wszystkich trzech. Wyglądali jak uczniacy stojący pod gabinetem dyrektora, przyłapani na paleniu. Ale oni kogoś zabili. Ktoś, do cholery, nie żył.
I żaden z nich nic sobie z tego nie robił.
Wiedziała, że w ich branży czasem nie da się uniknąć zabójstwa. Ale najgorsze, co się mogło zdarzać, to zabijanie bez potrzeby. Benny miał za dużo frajdy z tej roboty, to było od lat oczywiste. Gdy był jeszcze dzieckiem, już odzywała się jego prawdziwa natura. Rozpieszczany przez matkę i babkę, marzył tylko o tym, żeby wyrosnąć na twardego mężczyznę. Od małego chciał być taki. Gdyby wiedział, co naprawdę znaczy być mężczyzną, mogłaby spokojnie zostawić ich własnemu losowi. Patrząc na nich teraz, z rozpaczą myślała, że nigdy się od nich nie uwolni.
Benny i Lee uśmiechali się do siebie znacząco, co ją jeszcze bardziej rozzłościło.
– To nie jest śmieszne.
Abul i Lee popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem, a Benny im zawtórował. Gdy stała w chłodnej piwnicy i patrzyła na nich, miała wrażenie, że z nią także jest coś nie tak, jakby była pod wpływem jakiegoś środka halucynogennego. Podobne uczucie miewała już w przeszłości – jakby przypadkowo znalazła się w czyimś koszmarnym śnie.
Jamie leżał na podłodze, miał sklejone oczy, jego nieruchome ciało było skręcone pod nieprawdopodobnym kątem i z jakiegoś Powodu trzymał się za jądra. Cierpienie, jakiego doświadczył przed śmiercią, było wypisane na jego twarzy.
Widok był nie do zniesienia, przygnębiający, przykry. Maura wstydziła się, że ma w tym swój udział. Za życia Michaela nigdy nie doświadczała aż takiego poczucia winy. Obecnie jednak cała odpowiedzialność spoczywała na niej. Jamie okazał się palantem, sprzedał się oferującemu wyższą stawkę. Był hazardzistą. Na nich nigdy nie można polegać, jednak ten zdradliwy dupek nie zasługiwał na taki los. Najtrudniej będzie powiadomić jego żonę, no i potem trzeba zadbać o zapewnienie jej środków do życia. Danny kochała tego łajdaka. Był ojcem jej dzieci. Dla niej i dzieci był ważny i nie miało znaczenia, że mieli o nim fałszywe wyobrażenie.
Popatrzyła na swoich mężczyzn. Już się nie śmieli, ale wiedziała, że w ich mniemaniu nic takiego się nie stało. „Ciotka robi z igły widły” – to było ostatnio ulubione powiedzenie Bena.
Próbowała się uspokoić. Pieprzyć Jamie Hicksa, był już historią. Ale potrzebowała informacji o Vicu. Taki był cel całej tej operacji. Najważniejsze dla rodziny było to, co Jamie miał do powiedzenia.
Westchnęła ciężko. Złość jej nie przeszła, ale wściekanie się nie miało sensu, nie robiło na nich najmniejszego wrażenia.
– Co Jamie miał do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie, zanim umarł? – zapytała cicho.
W jej głosie słychać było znużenie. Odpowiedzią były zakłopotane miny i głucha cisza. Wyglądali, jakby pragnęli być gdziekolwiek, byle nie w tej piwnicy w północnym Londynie. Ona sama też byłaby szczęśliwa, gdyby mogła znaleźć się teraz w dowolnym miejscu globu, tylko nie tu. Nie patrzeć na martwego Jamiego Hicksa. Nie zastanawiać się, jak przekazać tę wiadomość jego żonie, żeby nie poroniła.
– No słucham, miejmy to za sobą. Nie chcę sobie spieprzyć całego dnia.
Benny potrząsnął głową.
– Nic.
– Nic?! – Jej głos znowu przechodził w krzyk. – Co to, do cholery, znaczy?
Benny wzruszył ramionami. Zaczynało go to wkurzać.
– To, co powiedziałem. Nic. Pieprzyć go.
Prowokował ją znowu.
Wtrącił się Lee:
– On właściwie od razu umarł, Maws. Prawie go nie dotknęliśmy co nie chłopaki?