Выбрать главу

– To było dawno temu, mamo.

Sarah posmutniała.

– Wiem, kochanie. Ale co się z nami stało? Co noc, leżąc w łóżku, rozmyślam o tym i staram się zrozumieć. Odmawiam różaniec i nie śpię, myśląc o was wszystkich. Najczęściej o tobie i Michaelu. O moim kochanym synu i kochanej córeczce, pierworodnym i najmłodszej. Was dwojga pragnęłam bardziej niż któregokolwiek innego z moich dzieci. Zastanawiam się, czy nie spotyka mnie kara za to, że was dwoje, Boże wybacz mi, uwielbiałam tak bezgranicznie.

Maura wiedziała, że matka mówi prawdę.

– Ja jestem tu z tobą, mamo, i trudno mi się pogodzić z tym, że już nie masz Michaela. Kochał cię bardziej niż kogokolwiek innego na świecie. Czcił ziemię, po której stąpałaś.

Sarah uśmiechnęła się z zadowoleniem. Oczy miała smutne ale jej głos był mocny.

– Wiem – odparła. – Czasami czuję, że jest przy mnie. On chce, żebyśmy się znowu przyjaźniły. Chce, żebyśmy były sobie bliskie jak dawniej, i ja też tego chcę. Brakuje mi ciebie. Wierz lub nie wierz, lecz bardzo mi ciebie brakuje. Tak nienawidziłam cię, ale jednocześnie kochałam. Moją najmłodszą, moją jedyną córeczkę.

Maura nie mogła powstrzymać się od cynicznej refleksji, że ten nagły zwrot może mieć coś wspólnego z tym, że Sarah poróżniła się z Carlą, więc teraz, gdy Janine nie żyje, a Sheila się oddaliła, zabrakło jej kobiety, którą mogłaby rządzić. Bo taka właśnie była jej matka. Mając jak najlepsze intencje, wchodziła ludziom na głowę.

Jednak patrząc na Sarah krzątającą się w dużej, luksusowej kuchni, Maura mimo wszystko poczuła do niej cień dawnego uczucia. Z własnego doświadczenia wiedziała, jak ciężko przeżywa się utratę dziecka, a Sarah pochowała tylu synów. Wszyscy zginęli gwałtowną śmiercią, bo taką się parali robotą. Teraz Maura była głównodowodzącą tego biznesu. Brukowce nazywały ją królową londyńskiego podziemia, dopóki najlepszy prawnik, jakiego dało się kupić za pieniądze, nie położył temu kresu.

Ta smutna, drobna kobieta, jej matka, odchowała wszystkie dzieci, by połowę z nich złożyć do grobu. Dźwigała straszne brzemię. To dlatego nigdy nie wyprowadziła się z tego domu. Wciąż brzmiało w nim echo ich głosów i śmiechu. Maurze zebrało się na płacz. Przed oczami stanął jej widok własnego dziecka w jaskrawopomarańczowej misce i mocno zacisnęła powieki, żeby wymazać ten obraz. Ale ciągle tam był. I zawsze czaił się na dnie duszy. Przez cały czas, dzień po dniu. Jak więc musiała się czuć jej matka, kiedy grzebała dzieci, które niegdyś tuliła do piersi, karmiła, ubierała i chroniła. Prowadziła do szkoły, do komunii i bierzmowania. A potem, kiedy już wykonała swoje zadanie i powinna odpocząć, ciesząc się dorosłymi synami, zostali brutalnie zamordowani, zabici jak wściekłe psy przez ludzi, którzy na zimno wykonywali brudną robotę.

Uśmiechnęła się do siebie kwaśno. Starzejesz się, Mauro Ryan, robisz się sentymentalna, pomyślała. Ale czy to naprawdę takie złe?

– Mogę więcej ciacha, mamuś? Pychota.

Sarah rzuciła zmywanie i rozpłakała się. Jej córka przypomniała sobie język dzieciństwa. To oznaczało, że naprawdę wróciła do domu.

Gdy godzinę później Maura wychodziła, stąpała lekkim krokiem. Mercedes stał na zewnątrz, ale nigdzie nie było widać Tony’ego. Zadzwoniła do niego na komórkę. Była wyłączona. Poczuła ukłucie niepokoju. Tony był bardzo odpowiedzialny, nigdy samowolnie nie opuściłby samochodu. Nigdy. Znał swoje obowiązki i cenił sobie pracę u Maury.

Zauważyła, że bagażnik jest odrobinę uchylony i podeszła do auta zatrwożona. Gdy podniosła pokrywę bagażnika, zobaczyła Tony’ego.

Z całą pewnością był martwy.

Zamknęła delikatnie bagażnik, próbując pozbierać myśli. Sąsiad, gwiazdor rockowy, uśmiechnął się i pomachał jej, przebiegając obok ze swoim ochroniarzem, a ona bezwiednie odwzajemniła pozdrowienie. Zanim z powrotem weszła do domu matki, zadzwoniła do Garry’ego, pospiesznie komunikując mu, co się stało. O tym, żeby jechała przez Londyn z trupem w bagażniku, nie mogło być mowy.

W zapomnienie poszły myśli o rzuceniu tego wszystkiego. Poprzysięgła zemstę i tylko to się teraz liczyło.

***

Jack Stern był zmęczony, ale zadowolony. Miał za sobą owocny dzień. Leżąc w łóżku ze swoją aktualną dziewczyną, Leonie, czuł się naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Szczęśliwym i bardzo bogatym.

By dopełnić miary szczęścia, miał zamiar zrelaksować się, pozwalając małej Leonie, by mu dogodziła swoim popisowy numerkiem. To był jedyny powód, dla którego z nią był. Znajomy powiedział mu, że robienie loda to jej specjalność, więc ją odszukał. Dziewczyna była przekonana, że ujęła go urokiem swojej nieprzeciętnej osobowości, a on z litości nie mówił, że trudno się w niej doszukać jakiejkolwiek osobowości.

Leonie miała zaledwie dwadzieścia dwa lata, ale była cycata jak królowa porno. A każdy centymetr tych wspaniałości był naturalny i każdy należał do niego. Kiedy leżał na swoim szerokim na dwa metry łożu i czekał na przeniesienie do Krainy Rozkoszy, zadzwoniła komórka.

Odsunął głowę Leonie i odebrał telefon. Rzucił krótkie: „Czego?”, po czym wyskoczył z łóżka i zaczął się ubierać. Wychodząc z sypialni, usłyszał przymilny głosik: „A co ze mną?”. Leonie, z migdałowymi oczami i gąszczem ciemnobrązowych loków, jeszcze próbowała go zwabić.

Spojrzał na nią, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, i bez słowa wyszedł.

Leonie rzuciła mu w plecy:

– Pieprz się, Jack.

Szybko pocieszyła się, że przynajmniej w spokoju poogląda sobie „Eastenders” i „Bad Girls”. Z uśmiechem ułożyła się z powrotem na łóżku – pilot w dłoni i brodawki wycelowane w sufit. Przeciągnęła się jak kot, postanowiła zamówić pizzę i nie żałować sobie drinków.

Gdziekolwiek Jack się wybrał, miała nadzieję, że poszedł sobie na całą noc. Nie miała nic przeciwko temu, żeby od niego odpocząć. Fakt, kasę miał, ale Leonardo DiCaprio to on nie był. Był stary i pomarszczony, a ją ciągnęło do młodości. Jak chyba każdą kobietę. Z tego co wiedziała, miało to coś wspólnego z doborem naturalnym.

***

Jack przejechał trzy mile i zaparkował przed opuszczonym warsztatem samochodowym. Wewnątrz zobaczył kolegę po fachu i jego pomagiera. Spojrzawszy na ich ponure miny, rzekł szybko:

– Na miłość boską, powiedzcie, że to nieprawda.

– To najprawdziwsza prawda, Jack. Jak to, że stoję tu przed tobą. Ochroniarz Maury został sprzątnięty tuż pod jej nosem. Musi być w tym ręka Vica, chyba się nie mylę, co?

– Czy tego świra do reszty pojebało? Nie zdaje sobie sprawy, że zagraża wszystkiemu, na co tyle lat pracowaliśmy?

– Musisz z nim pogadać, Jack. Żeby przejrzał na oczy. Nie możemy działać na oślep. Do celu musimy dochodzić stopniowo, najpierw trzeba zwerbować ludzi. Powiedziałbym mu to sam, ale jest nieuchwytny. Wydaje się, że ciebie bardziej słucha.

Jackowi ścierpła skóra.

– Nie powinienem się w to znowu pakować. Wiedziałem, kurwa, że wdeptuję w gówno. Tony Dooley Senior uaktywni się teraz, zdajecie sobie z tego sprawę? Stanie za nim połowa czarnuchów z Brixton.

Tommy Rifkind zaśmiał się złośliwie.

– A kto mówił, że będzie łatwo?

Jack pokręcił głową i powiedział nieswoim głosem:

– Jesteś najbardziej zdradliwym draniem, jakiego znam. Sprzymierzasz się z powrotem ze swoją ukochaną, Maura, tak?

Tommy uśmiechnął się przebiegle.

– Może tak. A może nie.

Odkręcił się na pięcie i wyszedł z budynku należącego do Jacka. Było to tak, jakby rozmyślnie zostawiał go w potrzasku. Bo co, jeśli ktoś obserwował Tommy’ego? Jackowi zrobiło się słabo ze strachu. Siedział w tym gównie po uszy. Co go opętało, żeby wplątywać się w coś takiego po raz drugi? Zachłanność, nieuleczalna zachłanność. Nagle pieniądze wydały mu się już nie takie ważne.