Выбрать главу

– Miałem ci powiedzieć, Benny, ale wszystko się…

Roy nie dokończył, bo Benny mu przerwał.

– Czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem?

Jak zwykle, poczuł się zaatakowany. Milano to była jego największa wpadka i wszyscy o tym wiedzieli.

– Zewsząd dochodzą smrodliwe sygnały, Benny. Teraz przede wszystkim musimy wyeliminować podejrzanych.

– Słusznie, kurwa! Eliminować! Właśnie to zamierzam zrobić z tymi skurwysynami.

Maura znużona zamknęła oczy.

– Przestaniesz wreszcie używać tego słowa? Irytuje mnie.

– W porządku, Maura. Nie musisz zaraz wyskakiwać ze skóry.

Był ciężko urażony i ciotka, nagle pełna współczucia dla niego, zapytała łagodnie:

– A co mówią gliny?

– Jeszcze niewiele wiem. Nasi z policji zadzwonią do nas po południu z informacjami. – Mówiąc to, Roy popatrzył na syna. – Ty z nimi pogadasz. Zobaczysz, co mogą…

Benny znowu mu przerwał:

– To już zrobione. Abul się tym zajął po drodze.

Roy kiwnął głową.

– Chcesz, żeby jeszcze coś zrobić, Maws?

Potrząsnęła ostrożnie głową i opadła z powrotem na poduszki.

– Jak najszybciej zabierzcie mnie stąd do prywatnej kliniki. Zanim spadną nam na głowę media i wezmą nas pod obstrzał.

– Załatwione, Maws. Przyjdziemy później, dobra?

Gdy wychodzili z pokoju, zawołała:

– I trzymajcie z dala matkę! Nie ścierpię jej teraz.

Gdy zamknęli drzwi, wyciągnęła się na łóżku i zaczęła wspominać wydarzenia dnia. Kłótnia. Terry wychodzący bez pojednania. Ostatnie spojrzenie na niego. Uśmiechnął się zza przedniej szyby jej samochodu, zanim przekręcił kluczyk w stacyjce i został rozerwany przez bombę przeznaczoną dla niej.

Teraz, kiedy odszedł, kiedy odszedł naprawdę, ból i poczucie winy zostaną z nią do końca życia. Nie ma jednak czasu na żale. Została wypowiedziana otwarta wojna i będzie musiała przegryźć się przez to gówno, spróbować znaleźć w tym jakiś sens.

Połknęła łzy. Czas się pozbierać i kontynuować, co zaczęła. Odłożyć uczucia na później.

Tak właśnie Maura Ryan postępowała przez całe życie.

***

Garry Ryan był wściekły. Jego dziewczyna, Anita, bardzo ponętna mimo nadwagi i tiku nerwowego, przyglądała się bacznie, jak przerzuca swój notatnik z telefonami. Zapisując nazwiska, mruczał coś pod nosem. Śmiertelnie się go bała, gdy był taki.

Spojrzał na nią ciemnoniebieskimi oczami.

– Zrób mi filiżankę herbaty, Nita, i zarezerwuj lot do Londynu. Ale już.

Kiwnęła głową.

– Też lecę, Gal?

Była zdenerwowana, jak zawsze, gdy miała do niego sprawę. Westchnął.

– A chcesz polecieć?

Było to pytanie zadane uprzejmym tonem, co zdarzyło mu się chyba po raz pierwszy. Nie chciała opuszczać Marbelli. Kochała to miejsce, zwłaszcza bez niego. Ale odpowiedziała mu bez wahania:

– Oczywiście, kochanie.

Garry zaśmiał się, co przeraziło ją jeszcze bardziej.

– Nie, nie lecisz. Nawet mnie nie lubisz. Ty lubisz prestiż. Kiedy mnie nie będzie, sprawdź w słowniku, co to znaczy.

Kiwnęła głową, czując ulgę, że nie musi z nim jechać.

– A więc pakuj się i spieprzaj.

Zamrugała kilka razy i żałośnie zapytała:

– Ale gdzie pójdę?

Garry miał już dość tej rozmowy i odparł lekceważąco:

– A skąd mam, kurwa, wiedzieć? Znajdziesz coś. Takie jak ty zawsze znajdują.

Zalała się łzami.

– Ty cholerny draniu. Dlaczego mnie tak traktujesz?

Wstał. Stojąc przed nią, delikatnie ujął jej podbródek, lekko podciągnął do góry i łagodnie pocałował ją w usta.

– Bo taki już jestem, głupia. A teraz zrób mi herbatę i zamów lot, bądź dobrą dziewczynką.

Zobaczył w jej oczach bezradność i przez chwilę zrobiło mu się jej żal. Tylko przez chwilę, bo w gruncie rzeczy nią gardził, gdyż cokolwiek robił czy mówił, trwała przy nim.

– Coś ci powiem. Jeżeli będziesz naprawdę grzeczna, pozwolę ci tu zostać jeszcze przez tydzień, dopóki nie znajdziesz sobie czegoś innego. To chyba bardzo w porządku, nie?

Odsunęła się od niego, milcząco demonstrując przygnębienie. Godzinę później był już w drodze na lotnisko, nie zaprzątając sobie głowy Anitą, z którą był związany od dwóch lat. Taki był Garry Ryan.

W samolocie układał plan zemsty na tym, kto stał za próbą zamordowania jego siostry Maury. Wiedział, że na Maurze by się nie skończyło, zagrożona była reszta rodziny. Winnym przydadzą się długie nogi, bo kiedy wróci do kochanej Brytanii i zorientuje się w sytuacji, poleje się krew, to pewne.

Już się na to szykował.

***

Sandra Joliff była wysoka, miała silikonowe piersi, opaleniznę z solarium i śnieżnobiałe zęby. Blond włosy, zrobione w pasemka, były ostrzyżone tak, że tworzyły seksowną gęstwę wokół jej twarzy.

Czuła się okropnie. Przez całą noc była na nogach i bolały ją nerki od nadmiaru kokainy i wódki. Jej twarz poszarzała pod opalenizną i Sandra marzyła, by jak najszybciej wziąć prysznic i napić się herbaty.

Następnego dnia zamierzała odwiedzić męża i musiała na tę okazję dobrze wyglądać. Wiedziała, że jest z niej dumny i nie chciała sprawić mu zawodu. Stary Vic był w porządku. Wiedział, jaka jest, i wspólne życie zbudowali wokół swoich słabości.

Gdy skręcała na podjazd domu w Emerson Park, zatrąbił na nią z tyłu jakiś samochód, a ciemnowłosy mężczyzna pokazał jej palec w obraźliwym geście. W odpowiedzi zrobiła to samo.

– Palant!

Wiedziała, że zajechała mu drogę, ale była zbyt zmęczona, by się tym przejmować. Wychodząc z samochodu, spojrzała na podjazd. Front posesji wyglądał nieskazitelnie. Nigdy nie mogła się dość nadziwić, jak jej się teraz powodziło dzięki Vicowi. Wychowała się w komunalnym mieszkaniu, a teraz żyła niczym królowa. Jej dwie córeczki chodziły do prywatnej szkoły, a ona miała bmw 330 i pieniędzy jak lodu. To był dla niej szczęśliwy dzień, kiedy się spodobała Vicowi, chwała mu! Wyjął ją ze starego życia i przeniósł do nowego bez chwili wahania.

Otworzyła drzwi do wielkiego domu z pięcioma sypialniami i wyłączyła alarm. Wchodząc do kuchni, zobaczyła, że na środku podłogi leży ich doberman Kelly. Z nosa i pyska ciekła mu krew, a całym ciałem wstrząsały drgawki. Klęknęła obok psa i pogłaskała go po głowie.

– Już dobrze, Kelly. Co ci się stało, kochanie?

Przemawiała do niego ściszonym, pocieszającym głosem. Pies wcisnął nos w jej dłoń i cicho zaskowyczał. Obok leżał kawałek krwistego mięsa. Podejrzewała, że doberman został otruty.

Wstając, wyczuła czyjąś obecność, a kiedy się odwróciła, ujrzała stojącego za nią mężczyznę. Był wysoki i mocno zbudowany, elegancko ubrany, w rzeczy z dobrego domu mody. Mimowolnie otaksowała go wzrokiem. W skali od jednego do dziesięciu dałaby mu cztery punkty, ale obcięła jeden za maskę narciarską, którą miał na twarzy. Uśmiechnął się szeroko, przez otwór w masce ukazując idealnie białe zęby.

– Coś ty za jeden i co do jasnej cholery robisz w mojej kuchni?

Jej brawura mu się spodobała. Patrzył na Sandrę z uznaniem, a ona poczuła obrzydzenie na myśl, że mógłby mieć ochotę ją zgwałcić. No, niechby tylko spróbował.

Wyprężyła się, choć nie czuła się zbyt pewnie na wysokich szpilkach.

– Sandra?

Miał głos niski i przyjemny, mówił z lekkim akcentem. Zesztywniała.

– A kto, kurwa, chce to wiedzieć?

Cały czas zachowywała się z godnością, zdecydowana nie okazywać strachu, który ją obezwładniał.

– Wiesz, kim jestem? Kim jest mój mąż? Jak się o tym dowie, krew się poleje, człowieku.

Uśmiechnął się.

– O to właśnie chodzi, Sandra. Właśnie dlatego tu jestem.

Popatrzyła na niego z osłupieniem.

– Że co? O co ci chodzi, pieprzony świrze?

Pies znowu zaskowyczał, więc odruchowo spojrzała w dół.

– Dobrze, Kelly. Za chwilę wezwę weterynarza, piesku, jak tylko ten popapraniec sobie stąd pójdzie.