A Benny, wstawiając wodę na herbatę, dalej znęcał się nad nią.
– Popatrz na siebie, Carla. Nazywasz się Ryan? Uważasz się za porządną kobietę? Tymczasem kompletnie ci odbiło i dałaś się wykorzystać człowiekowi, który teraz ukrywa się, żeby ujść z życiem. Ale znajdziemy go, a wtedy gwarantuję ci, będzie wrzeszczał i błagał o litość. I wiesz, co ci jeszcze powiem? Nie zazna litości, osobiście tego dopilnuję. A teraz przestań ryczeć, bo działasz mi na nerwy.
Sarah westchnęła. Ileż to razy w ciągu minionych lat słyszała podobne słowa? Zabijanie, okaleczanie, przemoc… nie schodziły z ust jej własnym dzieciom. Kiedyś w jednej chwili wymazywała takie rzeczy z pamięci. Choć potrafiła zaakceptować to u swoich synów, nigdy u córki. A jednak to dzięki niej trzymali się razem. Maura nawet Carlę wzięła pod swoje opiekuńcze skrzydła. Sarah wciąż pamiętała ten dzień, kiedy pojechali do domu Roya i znaleźli pijaną Janine. Mała Carla miała ogromnego siniaka na przedramieniu i wyglądała jak cygańskie dziecko – brudna i zaniedbana. W całym domu panował nieład. Sarah zabrała Carlę do siebie i odtąd opiekowała się nią Maura. I patrzcie, jak dziewczyna się jej odpłaca. Maura była dla niej więcej niż matką. Była siostrą, matką i najlepszą przyjaciółką w jednej osobie. A Carla nawet nie chce przyznać, że wrednie wobec niej postąpiła. Chyba podobnie jak Benny, jest straconym przypadkiem i nikt na to nic nie może poradzić, doszła do wniosku Sarah.
Garry, Lee i Maura zaśmiewali się z Vica. Kiedy wraz z bandą swoich żołnierzy wtargnął do małego domku ciotki w Chigwell, dowiedział się, że matka wyszła i dobrze się bawi, grając w bingo. Gdy wreszcie pojawiła się cała i zdrowa, beształa go przy wszystkich. Maura potrzebowała czegoś dla poprawy nastroju i Gal jej to właśnie zafundował.
– Pojawiliśmy się tam tuż po nich, ale nie dało rady zapolować. Stary Vic jest dobry, muszę mu to przyznać. Zgubiliśmy go. Wiemy tylko, że jednym z jego ludzi jest Mickey Ball – opowiadał Lee.
– Też nowina, zawsze byli kumplami.
W głosie Gala wyczuwalne było napięcie. Przyjaźnił się kiedyś z Vikiem i przykro mu było, że stali się wrogami. Z jednej strony bardzo chciał mu ukręcić łeb, z drugiej – rozumiał jego żal po Sandrze. Zwłaszcza teraz, gdy sam miał Leonie. Jeśli cokolwiek by jej się stało, też straciłby rozum. Była jak jego bratnia dusza, zgadzali się we wszystkim, a w każdym razie Leonie zgadzała się z nim we wszystkim.
– Co się dzieje z Rifkindem?
Maura, choć się tego spodziewała, jeszcze czuła się bezbronna i zażenowana. Wszyscy wiedzieli o jej porażce i najtrudniej było znosić ich współczucie. Nienawidziła być obiektem litości.
Od konieczności odpowiadania na to pytanie wybawił ją Garry.
– Zostaw go mnie, Lee. Ja go rozpracuję. Najpierw musimy wytropić Vica, ale z pomocą jego brata to nie powinno być trudne. Kiedy będziemy mieli Vica, będziemy mieli także Tommy’ego. A tak na marginesie, sukinsyn nie pokazuje się ani w okolicy swojego domu w Liverpoolu, ani w żadnym ze swoich ulubionych miejsc. Ale gdzieś się pojawi. Brak mu pomyślunku, żeby nie poślizgnąć się wcześniej czy później. Wyznaczyłem niezłą sumkę za jego głowę, więc wkrótce da się złapać na czyjś haczyk.
Lee skinął głową.
– A co się stanie z Carla? – zapytał po chwili.
Musiał już o wszystkim wiedzieć i martwił się o nią.
– Nic się z nią nie stanie, Lee. Co ty próbujesz insynuować?
Głos Maury był ostry jak brzytwa, co nie tylko potwierdzili że słusznie się martwił o Carlę. On sam pomyślałby dwa razy zanimby próbował wykiwać Maurę. Nie chciałby być w skórze Carli nawet za milion dolarów. Padło jej na głowę, skoro myślała, że się z tego wywinie, a jeśli chodzi o Toma… i tak zawsze myślał, że Rifkind jest dupkiem.
– Słyszałem, że wyrzuciłaś ją z jej domu…
– Z mojego domu, Lee. Wyrzuciłam ją z mojego domu. Ja jestem właścicielką.
Westchnął.
– Nieważne, ona jest przerażona, Maws.
– I dobrze. To dwulicowa dziwka.
W głosie Gala wyczuwało się wrogość, która nawet Maurę zdziwiła.
– To nieodrodna córeczka swojej mamuśki. Janine była taka sama. Nienawidziła rodziny i naszych interesów, co jej nie przeszkadzało żyć z tego zafajdanego procederu. Wypisz, wymaluj, nasza własna mamuśka, jeśli o to chodzi. Pierdolić Carlę, niech wraca do Sarah, niech sama się o siebie zatroszczy. Może trochę doceni rodzinę.
– Mówi, że Tommy za nią łaził.
– Och, zamknij się, Lee, kretynie. Nieważne, kto za kim łaził, nie jesteśmy w przedszkolu. Zrobiła to. Gdyby gliny proponowały jej góry złota, myślicie, że nie wzięłaby? Nie wsypałaby nas, gdyby jej się to opłacało? Jest po prostu zdradliwą dziwką i nie mam zamiaru dawać jej więcej zasiłków. Ani jej, ani temu pedziowi. Zostawcie ich obydwoje mamie.
Lee zwiesił głowę, uznając rację Gala, ale dodał:
– Mama też jest wstrząśnięta. Myśli, że Carla ma nie po kolei w głowie, i w ogóle. Ale chodzi też o to, że i nam nie będzie łatwo. Wpadamy sobie do staruszki, a tam jest Carla…
Garry wzruszył ramionami, jakby nie widział w tym problemu – bo i nie widział.
– Po prostu traktujcie ją jak powietrze. Ja tak właśnie zamierzam robić.
Lee kiwnął głową, jak zawsze potulnie przyjmując wskazówki brata. W Maurze obudziło się nagle autentyczne współczucie dla bratanicy, ale słowa, które mogłyby zapewnić Carli beztroskę, utknęły jej w gardle.
– Benny wygarnął jej dzisiaj prawdę w oczy – powiedziała tylko.
Garry zaśmiał się.
– Niech lepiej uważa, żeby jemu ktoś nie wygarnął.
Przytyk Gala pod adresem Bena wcale go nie rozbawił. Nie potrafił śmiać się z siebie.
– Jak się ma Roy? – zapytał Garry.
Maura wzruszyła ramionami.
– Nie rozmawiałam z nim dzisiaj.
– Ale porozmawiasz, prawda?
– Jest przygnębiony?
Garry popatrzył na nią.
– A ty byś nie była na jego miejscu? Ty i Carla jesteście dla niego najważniejsze.
– Będzie musiał to przeboleć.
Garry uśmiechnął się,
– Oto Maura, jaką znam i kocham.
Lee obserwował brata i siostrę, uświadamiając sobie nie po raz pierwszy, jak bardzo podobny jest ich sposób myślenia i nastawienie do życia. Jego żona miała rację: oni nie byli normalni, ani trochę. Ale nie wyobrażał sobie życia poza tą rodziną. Bez nich, a zwłaszcza bez Maury, prawdopodobnie pracowałby gdzieś od dziewiątej do piątej i umierał z nudów.
Życie polega na dokonywaniu wyborów, a oni dokonali wyboru wiele lat temu. Za późno już było na zmiany.
Nawet gdyby ich zapragnęli.
Billy Mills był szczęśliwy. Miał kilka dolarów w kieszeni, konia pewniaka i ładną dziewczynę u boku. To jedna z jego stałych dziewczyn, a nie żadna hostessa czy tancerka erotyczna. Umawiała się z nim, bo naprawdę lubiła jego towarzystwo.
Zabierał ją tym razem na wyścigi konne w Brighton, miał biegać koń jego przyjaciela. Billy lubił Brighton. To był tor na każdą pogodę z sympatyczną restauracyjką, w której serwowano dobre, sute posiłki. Janette była ślicznotką, a dzisiaj przeszła samą siebie. W kostiumie z czarnej skóry będzie przyciągała wzrok facetów. Miała dużą pupę i nie maskowała jej jak inne kobiety z podobną figurą. Przeciwnie, szczyciła się nią – A Billy lubił duże pupy i przy każdej okazji ją podszczypywał.
Pomógł jej wsiąść do nowego jaguara, obmacując ją przy tym. Kiedy się wyprostował, serce zamarło mu w piersi. Obok samochodu stał Jack Stern z dwoma muskularnymi gorylami i szczerzył do niego zęby.
– Kiepsko wyglądasz, Jack.
– I czuję się kiepsko, a poza tym jestem o dobre parę funciaków lżejszy dzięki Ryanom.
– Pewnie chcesz, żebym zaaranżował spotkanie. Dobrze myślę?
– Dobrze. Właśnie to zawsze w tobie lubiłem, Billy. Nie tracisz czasu.
– Spadaj, Jack. Dziś mam wolny dzień.