Maurę mimo woli rozśmieszyła niedorzeczność tego, co powiedział, choć w przypadku Bena niczego nie można było wykluczyć.
– Rozkład był już daleko posunięty, więc nie, to nie mógł być Tommy. Nie on, niestety.
Garry pokręcił głową.
– Ten chłopak nadaje się do czubków. Jako ciężki przypadek. Czy matka już wie o tym?
Maura wzruszyła ramionami.
– Była wzmianka w wieczornych wiadomościach telewizyjnych, więc przypuszczam, że podejrzewa coś złego. Ale nie odzywała się do mnie.
Podjadę do niej i zobaczę, co z nią, dobrze?
– Lee prawdopodobnie już tam jest. Jadę z tobą.
Gdy wsiadali do samochodu, Garry znowu wybuchnął śmiechem. Przed posesją stało dwóch policjantów po cywilnemu, do których wykrzyknął wesoło:
– Mój bratanek nadał całkiem nowe znaczenie powiedzeniu „stracić głowę”, nie?
Zarechotał z własnego dowcipu.
– Daj spokój, Garry, na miłość boską! – syknęła zdenerwowana Maura.
Sprawa była tak absurdalna, że trudno było ją traktować poważnie, ale gliny będą musiały się nią zająć. Ci dwaj policjanci byli przerażeni. Wystarczyło na nich popatrzeć.
– Daj im spokój, Garry, oni ledwie wyrośli z pieluch. Usadowiła się w samochodzie i dodała: – Gliny najwyraźniej myślą, że jest seryjnym zabójcą, chyba coś takiego mówili w wiadomościach. Gromadzi trofea, powiedział psychiatra. Możesz polegać na ITV, że ze wszystkiego zrobią sensację. W domu Benny’ego gliny przewracają wszystko do góry nogami, można tylko mieć nadzieję, że nie ma tam nic więcej, co by jego albo nas obciążało. A jeśli znajdą cały skład głów?
Garry wzruszył ramionami.
– Tak czy siak to już nie ma znaczenia. Zostawmy sprawę policji.
– Pozwolić im działać, Gal?
Na jej zdziwienie odpowiedział chytrym uśmiechem. – Powiem krótko, Maws: nic teraz nie zrobimy. Dowiem się, kto prowadzi sprawę, i przeniosę ją, gdzie trzeba. Skądinąd pobyt w mamrze dobrze by naszemu chłopcu zrobił. Może, kurwa, wyciągnąłby z tego jakąś lekcję. Czy mam dopuścić do osadzenia go w areszcie?
Maura westchnęła w rozterce. Gal rozumował logicznie, pomysł był wart zastanowienia.
– Jeszcze zobaczymy, dobrze?
Garry uruchomił samochód i pomachał ręką „cywilom”. Jeden nerwowo odwzajemnił ten gest. Podczas jazdy Maurze przyszło do głowy, że jest jednak i dobra strona tego wszystkiego, mianowicie to, że ich wrogowie uświadomią sobie teraz, z kim mają do czynienia. Za wszelką cenę należało spotkać się z Vikiem. Bez tego nie wydobędą się z tego całego gówna. Wszystko ciągle wymykało jej się z rąk i była tym zmęczona.
– Niech posiedzi w areszcie, Gal. Masz rację, to dobrze zrobi temu gówniarzowi, brat uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją.
– Dostanie w kość, Maura. Ciekawe, jak mu się spodobają brodate panienki.
– Skoro mowa o panienkach, powinnam jeszcze odwiedzić Carol.
Garry ziewnął, nagle znudzony.
– To raczej twoja sprawa, nie moja. Nie chcę oglądać tej głupiej cipy. To wszystko jej wina. Ciekawska. Jak każda baba musi wsadzać nos w nie swoje sprawy.
– Bądź fair, Garry, przecież nie mogła wiedzieć, co znajdzie.
– Nie w tym rzecz. Wskazała palcem na nas wszystkich, może nie? Wyobrażasz sobie, jakie śmierdzące będą konsekwencje? Mam nadzieję, że następnym razem Ben jej utnie głowę.
Dalszą drogę do Notting Hill odbywali w milczeniu. Maura rozmyślała. Za żadne skarby świata nie chciałaby znajdować się teraz na miejscu Carol. Nie miała wątpliwości, że Benny także widzi w niej głównego winowajcę. Jak bracia zawsze zwalał winę na kogo innego. Typowe dla Ryanów. Nie mogła powstrzymać natrętnych myśli o tej głowie. Dlaczego trzymał ją tak długo? Czy ją wyjmował i oglądał? Na samą myśl o tym zrobiło się jej niedobrze, ale wiedziała, że to do niego podobne. Już niczym nie mógłby jej zadziwić.
Sarah i Carla siedziały w kuchni przy herbacie. Z trudem przychodziło im uwierzyć w to, co tym razem zrobił Benny. Lee przysiadł na schodach i odebrał telefon, który dzwonił i dzwonił. Wszyscy troje byli na wpół otępiali.
Wszedł Roy i skierował się wprost do kuchni, ignorując Lee który uśmiechnął się do niego na powitanie.
– Jak się masz, mamo. Czy Maura już jest? – zapytał.
Ostrzegał córkę, było oczywiste, że boi się awantury z ciotką.
Sarah pokręciła tylko głową.
– Pomieszało mu się w głowie, dobrze mówię?
Roy przytaknął.
– Na to wygląda, mamo. Rozmawiałem z nim… jemu to się wydaje bardzo zabawne.
Sarah cmoknęła z dezaprobatą.
– Co z Carol? Jak zniosła taki straszny szok?
– Jest w szpitalu. Zawieźli ją do Basildon na oddział położniczy. Nie brzmi to za dobrze. – Przeciągnął dłonią po twarzy w geście bezsilnego gniewu. – Mógłbym go zamordować. Janine stale mu powtarzała, że ma źle w głowie. Nie powinna tego robić. Była popieprzoną wariatką, i tyle.
Sarah zdumiały jego słowa. Wydawało się, że po śmierci żony Roy wyniósł ją na piedestał. Teraz znowu chciał w niej widzieć przyczynę wszystkich nieszczęść.
– Synu, uspokój się. Idź po brandy do salonu. Wszystkim nam dobrze zrobi.
Spojrzał na matkę z niedowierzaniem w oczach.
– Brandy, mamo, brandy, psiakrew? Nawet garść tabletek ecstazy w herbacie nie poprawiłaby nam nastroju. Gliny opadną nas jak zgraja psów. Już warują pod moją chałupą i tutaj też są, o tam.
Machnął ręką w kierunku drzwi wejściowych. Sarah westchnęła.
– To nic nowego, Roy, obserwowali ten dom przez lata. Swego czasu miałam zwyczaj częstować ich herbatą.
– Nie sądzę, żeby podanie herbatki ugłaskało tych, za oknami, mamo. Co za palant z tego Benny’ego!
Sarah z nagłym ożywieniem powiedziała:
– Przez tego drania muszę znosić wstyd i upokorzenie! Jak spojrzę w oczy sąsiadom? A co gorsza, jak pokażę się w kościele.
Roy zbył ją.
– Masz na to swój sposób, mamo: potrząśniesz dobrze kiesą. Kto jak nie ty może im wykupić drogę do nieba?
Nigdy dotąd nie mówił do matki w ten sposób i wyraz jej twarzy świadczył o tym, że poczuła się dotknięta.
Lee warknął spod drzwi:
– Przyhamuj, Roy, dość tej gadki. Nie widzisz, że matka ma powody do zmartwienia?
– Zmartwienia? Dla ciebie to są zmartwienia? – ironizował Roy.
– Przesadnie reagujesz – stwierdził Lee. – Do rana wszystko się ułoży. Zostaw mamę w spokoju, jest zdenerwowana.
Roy odwrócił się w stronę brata, podszedł do niego i ryknął mu w twarz:
– Ona jest zdenerwowana?! A co powiesz o mnie? To mój syn! Wyhodowałem szaleńca. Boże, zachowujecie się, jakby to, co zrobił, było normalne. Jest niebezpiecznym świrem i wszyscy to wiemy, ale pasuje nam ktoś taki w rodzinie, może nie? Budzi postrach, pracuje dla nas, przydaje się. Ryanowie! Wszyscy popieprzeni i obłąkani. W porządku, ale dla mnie to za wiele. Głowa w pudle na kapelusze w jego szafie? W tym samym pokoju kocha się z dziewczyną, która ma w brzuchu jego dziecko. Cały czas wie, że ta głowa tkwi w tym cholernym pudle, rozkładając się i zasmradzając pomieszczenie… i mówi się, że ja przesadnie reaguję. Kpicie sobie, do kurwy nędzy, czy co?
Carla zaczęła płakać.
– Przestań, tato, przerażasz mnie.
Roy ledwie rzucił na nią okiem.
– Powiem ci coś, mamo. Powinnaś skończyć na Michaelu i Geoffreyu. Ale ty, jak pieprzona kotka, rodziłaś naszemu staremu kolejnych pomyleńców, a teraz my wydajemy na świat własnych. Ponosisz odpowiedzialność za jakieś pięćdziesiąt procent ciężkich przestępstw w Londynie, lecz jesteś za głupia, żeby zdawać sobie z tego sprawę. Ludzie, którzy dla nas pracują, prostytutki, dealerzy… to też twoja niezamierzona produkcja. Więc tym razem daj hojną ofiarę, kochana. Drogo cię będzie kosztować spokój sumienia i miejsce w niebie.
Sarah zbladła. Bardzo zabolały ją te słowa z ust własnego syna. Na widok jej zgnębionej twarzy Lee bez zastanowienia rzucił się na Roya i zdzielił go w szczękę. Roy zwalił się na podłogę jak worek kartofli. Gdy Garry i Maura wchodzili do domu, usłyszeli przeraźliwy wrzask Carli.