Garry spojrzał na siostrę i zażartował:
– Czyżby jeszcze jedna głowa?
Maura westchnęła i mimowiednie się uśmiechnęła.
– Kurczę, mam nadzieję, że nie, Gal.
Widząc pandemonium w kuchni, zorientowała się w sytuacji. Objąwszy matkę ramieniem, wyprowadziła ją stamtąd. Zdecydowała, że to dobry moment na próbę prawdziwego pojednania między nimi.
– Spakuję trochę twoich rzeczy, mamo. Zabiorę cię do siebie na kilka dni, co ty na to?
Sarah skinęła tylko głową, niezdolna wydobyć z siebie głosu po tym, co usłyszała od Roya. Maura przytuliła ją mocno.
– Wiem, co czujesz, mamo. Gnębi mnie to tak samo. To wyraźny sygnał alarmowy, nie sądzisz?
Sarah przytaknęła.
Po raz pierwszy od lat była naprawdę zadowolona z obecności córki. A Maura po raz pierwszy od lat była zadowolona, że jest przy matce.
Abul i Benny byli nawaleni i rechotali jak wariaci.
– W garażu jest jeszcze jedna głowa.
– Żartujesz, Ben!
Abul był zszokowany albo udawał.
– Co ty… wiesz, jak to mówią, co dwie głowy, to nie jedna.
Hindus znowu zaczął się pokładać ze śmiechu.
– Przestań, Benny. Brzuch mnie boli.
– Tylko mi tu nie umieraj ze śmiechu, stary. Już i tak mam dosyć kłopotów.
Zrywając boki, z trudem skręcali kolejnego jointa.
– Więc nie wiesz, kto to był?
Benny teatralnym gestem podrapał się w głowę.
– Ni cholery.
Abul wiedział, że Benny łże.
– Jesteś chory na umyśle.
Benny spoważniał.
– Nie będę polemizował z tą diagnozą. To samo powiedzieli mi specjaliści, a kimże ja jestem, żeby podawać w wątpliwość opinie medycznych autorytetów?
– Czy mam przynieść kanapki z samochodu?
Benny pokręcił przecząco głową.
– Nie, wyjdziemy i zjemy w knajpie, OK?
Abul nie był zachwycony.
– To nie jest dobry pomysł.
Benny wyszczerzył zęby.
– Wiem. Ale jak pojedziemy drogą na Ilford, możemy zjeść w knajpie twojego wuja. Marzy mi się curry z ryżem.
Widział, że Abul nie aprobuje tego pomysłu, ale się nie przejmował.
– Skręcę nam podwójnego, to pociągniemy w samochodzie. Mam towar na silnego kopa.
– Rodzina nie będzie zachwycona.
Benny wzruszył ramionami.
– Znaleziono u mnie w szafie głowę, skądinąd niczego sobie, więc myślę, że wypad na szybką kolację plasuje się bardzo nisko na skali wykroczeń, nie uważasz?
– Ty tu rządzisz.
Benny sapnął z zadowoleniem.
– Jeśli Carol, ta wścibska głupia cipa, straci moje dziecko, przemielę ją na miazgę, nie żartuję. Gdyby nie wtykała nosa…
Robił się wściekły i Abul wiedział, że z powodu naćpania znowu mu odbija.
– Opanuj się, Benny, ona nie zrobiła tego rozmyśla. Założę się, że była w szoku. Przeraziła się.
Benn zarechotał.
– Na pewno nie aż w takim szoku jak ten dupek, kiedy mu ucinałem głowę. – Zeskoczył z kanapy. – No, ruszajmy umieram z głodu.
Abul wyszedł za nim. Wychodzenie z ukrycia było szaleństwem, nawet jak na standardy Bena. Ale skoro wymarzył sobie curry, będzie je miał. Zawsze musiał mieć, co chciał i stąd wynikała połowa jego kłopotów.
Billy Mills siedział właśnie u Jacka. Po odebraniu telefonu Jack włączył Sky News. Prezenter relacjonował domysły na temat roli, jaką Ryanowie odgrywali w londyńskim świecie przestępczym, od kontrolowania ulicznej sprzedaży lodów i hot dogów po prowadzenie licznych klubów, pubów i innych przedsięwzięć.
Głowa w szafie przyciągnęła uwagę publiki. Nie było akurat innych sensacyjnych wydarzeń, tak że z punktu widzenia dziennikarzy nie mogło się to zdarzyć w lepszym czasie. Trafiła im się nie lada gratka.
Oglądając telewizję razem ze swoimi ochroniarzami, Jack czuł rozpełzający po całym ciele lęk. Billy potrząsał głową z pełną niedowierzania miną.
– Najgorsze z tego wszystkiego, Jack, jak znam Bena Ryana, jest to, że on ani chybi obciął facetowi głowę bez powodu. Za to, że zajechał mu drogę czy coś takiego. Założę się, że za nic poważnego. Benny to kawał drania, każdy to wie, ale jest dobrym kumplem. Znamy się od wieków. Pamiętam, jak kilka lat temu, a był jeszcze smarkaczem, pokiereszował w Silvertown starego wygę tylko dlatego, że wydawało mu się, iż facet źle się o nim wyraził.
Billy mówił to wszystko w określonym celu, on zawsze miał dobre kontakty z Bennym. Miało to być ostrzeżenie dla Jacka, że nie chciał go przekazywać w zbyt oczywistej formie.
– Im szybciej ktoś go sprzątnie, tym lepiej.
Billy wzruszył ramionami.
– Trzeba by najpierw unieszkodliwić Abula, dopiero potem samego Bena… nie mówiąc już o reszcie Ryanów, którzy strzegą jeden drugiego, a mają jastrzębie oczy. Terminowi „dobrze funkcjonująca rodzina” nadali specyficzne znaczenie. – Uśmiechnął się, siląc się na swobodę, i dodał: – Ale jeśli nalegasz na spotkanie, oczywiście zaaranżuję je dla ciebie.
– Czy mógłbyś się wreszcie zamknąć?
Głos Jacka brzmiał markotnie i Billy już wiedział, że trafił w czułe miejsce.
– Słuchaj no, straciłem cały dzień wyścigów i dwa murowane pewniaki, konia i laskę… i mam siedzieć tu i oglądać pieprzone newsy? O co chodzi?
– Chcę odzyskać swoją własność, okradli mnie – odparł Jack. – To był rozbój w biały dzień.
Nie mógł przeboleć utraty kokainy.
– Trzysta kilogramów, kurwa, tyle te piździelce ukradły. Przelicz sobie, ile to było warte przy cenie prawie trzydzieści tysięcy za paczkę.
Użalanie się Jacka na niesprawiedliwość, i to przed nim, było absurdalne i komiczne, ale Billy wiedział, że jego wesołość nie spotkałaby się z uznaniem.
– To kupa szmalu. Jaka będzie moja działka, jeśli dojdzie do zwrotu? Pięć procent?
Jack zdławił irytację. Nietrudno było się domyślić, że Billy zażąda pieniędzy, ale nie powinien pozwalać sobie na zbyt wiele.
– Dwa i pół to dobry udział, Billy, więc nie próbuj być zbyt zachłanny. I tak nadużyłeś mojej cierpliwości.
Wycelował palec w jego twarz. Billy wiedział, kiedy naciskać a kiedy zrobić krok do tyłu. Kiwnął głową.
– Przystaję na tyle, Jack. Ale nie mogę ci niczego gwarantować.
Jack pociągnął głośno nosem.
Dobili targu, jednak Billy wiedział, że ten cały interes nie ma żadnych perspektyw. Znając Ryanów, domyślał się, że wystąpią z ofertą wykupu koki przez Jacka, a wtedy negocjacje zaczną się na nowo. Przejęli kokę, żeby udowodnić swoją siłę ni mniej, ni więcej. Jack jest palantem, skoro nie potrafi ich rozszyfrować.
Ale nigdy nie był bystrzakiem, jakkolwiek miał o sobie bardzo wysokie mniemanie. Za to Billy miał dobry nos do interesów. Pośredniczył w ryzykownych pertraktacjach i zawsze udawało mu się ujść z nich z życiem, bez względu na to, z kim je prowadził. Ogólnie rzecz biorąc, był zadowolony z roli pośrednika Jacka Sterna. Sprawy jakoś się potoczą, on swoje i tak ugra.
– Czy mogę dostać jeszcze jedną brandy, Jack? Będą po przerwie snuć domysły, do kogo należała głowa.
Celowo nie dawał Jackowi o tym zapomnieć. Jego staruszek pouczał go wiele lat temu: „Rób użytek z tego, co ci wpadnie w ręce. Dobrze wykorzystaj każdą nadarzającą się okazję. Nigdy nie obiecuj niczego, czego nie możesz dać, i zawsze załatwiaj interesy z uśmiechem i przyjaznym słowem”. Te rady ojca zawsze mu się przydawały w jego robocie.
Carol była nadal pod wpływem środków uspokajających, gdy Maura pojawiła się u niej w opłacanej prywatnie pojedynce szpitala Basildon. Ścisnęło jej się serce. Trudno było nie współczuć dziewczynie, która straciła dziecko, i to w takich przerażających okolicznościach. Carol wyglądała okropnie.