Выбрать главу

Patrząc na opłakany stan tego starego pubu przy Matthew Street, pomyślał, że jednak oderwał się od swoich korzeni. W szytym na miarę garniturze i z wysadzanym diamentami zegarkiem czuł się tu nie na miejscu. Widział, że ludzie wpatrują się w niego i bardzo dobrze się orientują, kim jest i jaki jest ważny.

Jonas Morphin, młody człowiek o niefortunnym nazwisku i z jeszcze bardziej niefortunnym uzależnieniem od heroiny, wszedł do pubu dwadzieścia minut spóźniony i jak zwykle wyglądał, jakby wyczołgał się właśnie z kontenera na śmieci w centrum Bejrutu. Niepewnym krokiem zmierzał w stronę. Rifkinda, który przymknął oczy z odrazą. Jonas, już dobrze nabuzowany, uśmiechał się szeroko, pokazując poczerniałe zęby i obłożony język.

– Tommy! Tommy Rifkind! Kopę lat!

Teraz wszyscy wpatrywali się w nich obu. Jonasowi zamarło serce, gdy napotkał wycelowane w niego spojrzenie Toma.

– Lepiej od razu zadzwoń po miejscowego glinę, bo może cię nie dosłyszeli, ty niewyparzona gębo!

Tommy powiedział to cicho, ale wszyscy w pubie usłyszeli, co mówił, i na wszelki wypadek odwrócili od nich wzrok. Wiedział, że został rozpoznany, gdy tylko wszedł do lokalu. Miał na sobie drogie rzeczy, nie ciuchy z byle jakim logo. Nie dresowe spodnie i rozciągnięty T-shirt, lecz garnitur od najlepszego krawca i zegarek wart dziesięć tysięcy. Kiedy Tommy B jeszcze żył, tu spotykali się na drinka. Teraz chciał wyjść stąd jak najszybciej, ale musiał jeszcze załatwić sprawę z tym odrażającym strzępem człowieka.

***

W tyle furgonetki siedzieli Garry, Lee i Bing, brat Tony’ego Dooleya Juniora. Benny leżał na podłodze wozu, pierś przygniatała mu wielka stopa Binga. Furgonetka pędziła z zawrotną szybkością, a miny wujów i Binga nie wróżyły nic dobrego.

– Złaź ze mnie, Bing!

– Pieprz się, ani myślę.

Beznamiętny głos Binga oznaczał tylko tyle, że facet wykonuje polecenia. Benny odwrócił głowę, żeby odczytać coś z twarzy wujów, ale obaj patrzyli na niego znudzonym wzrokiem.

– Czy to jakiś kurewski żart?

Garry odpowiedział cicho:

– Zamknij mordę, Benny.

Benny wiedział, że to najmądrzejsze, co może w tej sytuacji zrobić. Próbował jednak dalej:

– Gdzie jedziemy?

– Dowiesz się – odparł Garry i zapalił papierosa. Dym podrażnił nozdrza Bena. Kombinacja dymu, wódki, skuna i prochów okazała się w tej ciasnej przestrzeni mieszanką wybuchową – curry i ryż natychmiast podeszły mu d0 gardła. Gdy wybluzgiwał je z siebie na podłogą, Bing parskną śmiechem.

– Strach cię oblatuje, co, Benny?

Nieszczęśliwy wyraz twarzy Bena rozśmieszył także Gala i Lee.

***

Podniósłszy wzrok, Tommy ujrzał Lizzie Braden. Ucieszył się, choć nie spodziewał się, że ją dziś wieczoru zobaczy.

– Cześć, chłopczyku.

Zawsze tak się do niego zwracała i tak samo mówiła do syna.

– Cześć, Lizzie. Fajnie wyglądasz, kochanie.

Oboje wiedzieli, że to z jego strony grzecznościowe kłamstewko.

– Ty tak, ale ja wyglądam jak śmieć.

Dała znak barmance.

– Co cię tu sprowadza?

Nie była ciekawa odpowiedzi, bo ją znała.

Młodziutka barmanka z zielonymi włosami i kolczykiem w nosie przyniosła jej duże bacardi z colą. Lizzie wypiła drinka trzema haustami i natychmiast dała ręką sygnał, że chce więcej.

– Powinnaś przestać pić, Liz.

Zaśmiała się zgryźliwie.

– Psiakrew, nie udawaj, zawsze obchodziłam cię tyle co zeszłoroczny śnieg… i twój syn tak samo, jeśli o to chodzi.

Widział, że jest już dobrze wlana, więc zdusił złość.

– To niesprawiedliwe, Lizzie, sama wiesz.

Wypiła duszkiem kolejny drink. Jonas obserwował ich bacznie. Wyczuwał między nimi antagonizm i najchętniej znalazłby się u siebie, z podgrzaną łyżką heroiny i puszką tennants.

Lizzie znowu się zaśmiała. Jej zęby, niegdyś jeden z jej największych atutów, były żółte od nikotyny. Gdy Tommy patrzył na nią, ogarnęło go uczucie smutku. Była piękną dziewczyną w swoich najlepszych czasach, ale teraz wyglądała na znacznie więcej lat, niż miała. Tommy’ego B urodziła jako siedemnastolatka, więc miała zaledwie czterdzieści, lecz wydawała się dużo starsza. Żadnych szans u facetów – w przeciwieństwie do Maury Ryan czy nawet Giny, gdy była w jej wieku. Nie miał wątpliwości, że to on zniszczył jej życie; spędzała je w oczekiwaniu na jego powrót do niej, choć wiedziała równie dobrze jak on, że to się nigdy nie zdarzy.

Ale od czasu do czasu ją odnajdywał, znowu szeptał czułe słówka, a po przespaniu się z nią znikał na całe miesiące lub nawet lata. Nie dawał o sobie zapomnieć i wiedział, że to jest złe. Jak bardzo złe, uprzytomnił sobie dopiero teraz. Mógł przecież zabrać stąd ją i Tommy’ego B, ale tego nie zrobił. Nie bardzo rozumiał, dlaczego pozwolił im gnić tutaj. Chłopak uwielbiał go, mimo że Tom nie traktował go jak własnego dziecka, choć nie było co do tego żadnych wątpliwości. Czy przeszkadzało mu, że Tommy był nieślubnym dzieckiem, czy też czuł się winny wobec Giny, która wiedziała o chłopcu – nie potrafił powiedzieć. Dobrze jednak wiedział, że tylko udawał miłość i troskę, a teraz, gdy Tommy B nie żył, miał wyrzuty sumienia. Fakt, że chłopak został zamordowany, doskwierał mu tym bardziej. Mimo wszystko to była jego krew.

– Nie ma nagrobka, Tommy. Nie ma gdzie napisać, że był naszym synem.

Mówiąc to przeszywała go oskarżycielskim wzrokiem. Tommy spojrzał na Jonasa i westchnął.

– Nie teraz, Lizzie.

– A tak przy okazji, widziałam pomnik Giny. Jest piękny. „Kochająca żona i matka…”. Chwyciło mnie za serce, szczerze. Ale wszyscy wiedzą, że powinno być: „Gina Rifkind. Udawała głuchą i ślepą przez lata i wychowała snoba, który odziedziczy pieniądze ojca, chociaż go nienawidzi”.

Znowu dała znak barmance. Tommy dziwił się sam sobie, dlaczego, do cholery, wysłuchuje tego pieprzenia. Ale rozumiał, że Lizzie musi wyrzucić to z siebie i zgnoić go wreszcie. Poprawiała sobie samopoczucie, lecz mówiła samą prawdę.

Jego legalny syn nie kontaktował się z nim od śmierci matki, swoich wnuków, których uwielbiał, nie widział od dwóch lat.

– Zamknij się, Lizzie – syknął.

Chrząknęła głośno i pochyliła się do przodu na krześle.

– Czy ty w ogóle potrafisz sobie wyobrazić, jak ja się czuję? Czy rozumiesz, co przechodzę każdego dnia? Okaleczyli go, do cholery. Dopadli mojego cudownego chłopca i zaszlachtowali go.

Chwyciła szklankę z nowym drinkiem i zdrowo z niej pociągnęła, po czym mówiła dalej:

– Nie widziałeś go, Tommy. Nie mogłam cię zlokalizować. To oczywiście nic nowego, wiadomo. Potwierdzałam tożsamość naszego syna, rozpoznając nie jego, tylko fragmenty ciała. Każdego dnia mam przed oczami jego twarz. Każdej nocy, kiedy próbuję zasnąć, widzę mojego chłopca poćwiartowanego, na sekcyjnym stole. A wszystko przez ciebie, Tommy. Wykorzystałeś go do swoich celów i nie obeszło cię, co się z nim stało.

Wysączyła drinka do dna.

– Jesteś gnojem, ale trzeba było dopiero śmierci mojego chłopca, żebym to zrozumiała. Byłeś dla mnie wszystkim, Tommy. Ty i mój synek. Jedyne osoby, na których mi w życiu zależało.

Wyciągnął portfel, odliczył pięćdziesiąt banknotów i położył je na stole.

– Masz tu okrągły tysiączek, Lizzie, spraw mu płytę.

Przez kilka chwil wpatrywała się w pieniądze, a potem się roześmiała.

– Udław się tymi pieniędzmi, Tommy Rifkindzie, za późno na nie. Dwadzieścia lat po czasie. Nie chcę twoich pieniędzy, chcę usłyszeć od ciebie, że nie zmarnowałam życia, wychowując twojego syna. Chcę usłyszeć, że był dobrym dzieckiem. Że ktoś jeszcze poza mną go kochał. Tyle że on cię w ogóle nic obchodził. Niestety, wiedział o tym. Poszedł w twoje ślady, żeby zdobyć twoją miłość, bo kochałeś tylko tego drugiego. Chryste, jak on o tobie mówił… jakbyś był bogiem.