Выбрать главу

W końcu przejrzała na oczy – ludzie uważają ją za pijawkę i mają rację. Dzięki Maurze łatwo jej się żyło. Ciotka dawała jej wszystko, czego tylko zapragnęła, i dawała z uśmiechem, z serca. A ona brała to, skrycie nienawidząc kobiety, która była dla niej taka hojna.

Teraz jednak zrobiłaby wszystko, by znowu wkraść się w łaski ciotki. Chętnie wskoczyłaby do samochodu i pojechała do niej, gdyby tylko wiedziała, że zostanie ciepło powitana i potraktowana życzliwie, jak było do niedawna. Bo Maura zawsze akceptowała ją taką, jaka była. Niestety, ona sama siebie nie akceptowała. Ale za to też winiła ciotkę, za własne poczucie niższości. A przecież sukces Maury sama uznała za wzór dla siebie, choć w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że nie mogło być mowy o rywalizacji między nimi – ciotka wygrywałaby zawsze, z założonymi rękami.

Bardzo się różniły. Maura chętnie pomagałaby każdemu, uszczęśliwiała innych, na ile to było w jej mocy, a ona lubiła oczerniać i wyszydzać ludzi, jeśli nad nią górowali.

Bez rodziny byłaby nikim, kompletnym zerem. Ale była zbyt samolubna, żeby przejmować się ich problemami. Załamanie ojca działało jej tylko na nerwy, choć skrzętnie to ukrywała. Nawet gdy robiła to, czego od niej oczekiwano, nikt nie miał pojęcia, co naprawdę myśli.

Chciała, żeby jej syn był idealny, a nie był. Teraz, kiedy potrzebowała go bardziej niż kiedykolwiek, Joey, nieodrodny syn swojej matki, zaczął ją lekceważyć, bo nie miała pieniędzy. Był wstrętnym egoistą. Nadal dostawał kieszonkowe od Maury, lecz nie zaproponował Carli, że się z nią podzieli. A ona była pod kreską – wciąż za dużo wydawała, weszło jej to w nawyk. Przedtem zajmowała się tym Maura, jak wszystkim innym. Teraz Carla była dokładnie spłukana i nikogo nic a nic to nie obchodziło.

Zachciało jej się płakać. Benny nie miał dla niej czasu, jak reszta rodziny. Miała przyjaciół, ale to nie byli prawdziwi przyjaciele. Obmawiali się nawzajem i śmiali z cudzych niepowodzeń, tylko pozorowali zażyłość. Bawił ich żart, że przyjęcia się przeciągają, gdyż nie ma odważnego, kto by pierwszy wyszedł, bo reszta natychmiast wzięłaby go na języki. Z takimi ludźmi spędziła większą część życia i wiedziała, że tylko traciła z nimi czas. Gdyby dowiedzieli się o aferze z ciotką unikaliby jej jak trędowatej. Przecież przyjaźnili się z nią głównie ze względu na Maurę Ryan. Uwielbiali słuchać opowieści o niej, ale teraz Carla rumieniła się ze wstydu, przypominając sobie, co czasami wygadywała na temat ciotki.

Była wobec niej wredna i paskudna, a ona naprawdę na to nie zasługiwała; w życiu Carli znaczyła więcej niż wszyscy tak zwani przyjaciele. Oni cieszyliby się, gdyby wiedzieli, że Carla wypadła z łask, choć słyszałaby słowa współczucia. Musiała odzyskać zaufanie Maury, i to nie tylko ze względu na finanse. Potrzebowała przyjaznych ramion, żeby się wypłakać, a jedynie ona je oferowała.

Kiedy usłyszała dzwonek, otworzyła drzwi i oniemiała na widok brata. Twarz jej się na moment rozjaśniła, ale chwilą potem przypomniała sobie o głowie w szafie.

– Co ty tu u diabła robisz?

Omal jej nie przewrócił, wchodząc do środka.

– Miłe powitanie, siostrzyczko. Przypomnij mi, żebym się zrewanżował tym samym, kiedy cię następnym razem zobaczę.

Ruszył przez kuchnię do ogrodu, a ona za nim.

– Zrób mi herbaty, bądź grzeczną dziewczynką.

Zamknął jej przed nosem drzwi przybudówki, a Carla nie była taka głupia, żeby pchać się, gdzie jej nie proszą. Wróciła do domu i zrobiła herbatę. Dwie minuty później wpadł z powrotem do kuchni.

– Kto był w przybudówce?

Wzruszyła ramionami.

– Wszystko zostało wyczyszczone, zanim cię zapuszkowali. Rusz makówką, Benny. Kiedy gliny przyszły tu potem, przewróciły wszystko do góry nogami.

Kiwnął głową, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co się stało. Zdarzało mu się, że ważne sprawy wylatywały mu z pamięci. Pustym wzrokiem gapił się właśnie w przestrzeń, a Carla przyglądała mu się z niepokojem.

– Kto jest w samochodzie? – zapytała, bo dostrzegła, że ktoś siedzi w nieznanym bmw zaparkowanym przed domem. – Wygląda jak Dezzy.

Jej słowa przebiły się przez mgłę zasnuwającą jego umysł i wyszedł z domu, nie mówiąc już ani słowa. Wybiegła za nim.

– Masz jakieś pieniądze, Ben?

Wsadził rękę do tylnej kieszeni i wyciągnął plik banknotów, które zabrał z domu Abula. Rzucił je w jej stronę, wsiadając do auta. Zanim pozbierała pieniądze, już go nie było. Wróciła do domu z lżejszym sercem. Przynajmniej miała trochę funtów.

Joey spłynął ze schodów w jej szlafroku i zawołał wesoło:

– O, forsa! Ile ci dał?

Nagle zobaczyła go oczami babki i oczami wszystkich innych: to po prostu chciwy, antypatyczny pedał. Był to moment olśnienia.

– Odpieprz się, Joey.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Wstałaś dzisiaj z łóżeczka lewą nogą? Przepraszam, zapomniałem, że nie masz już własnego łóżeczka.

Z uśmiechem patrzył na jej urażoną minę. Przestał się uśmiechać, gdy pięść Carli wylądowała na jego kości policzkowej. Z płaczem pobiegł na górę, a ona krzyknęła za nim:

– Zdejmij z siebie mój szlafrok, do cholery!

Poprawił jej się nastrój, kiedy mu przyłożyła. Weszła do kuchni i przeliczyła pieniądze. Dopiero wtedy przyszło jej do głowy, że może powinna kogoś zawiadomić, że jej brat grasuje po mieście.

***

Jack był jedną krwawiącą raną. Dooleyowie byli naprawdę pod wrażeniem. Palili go kwasem i torturowali na różne sposoby, ale choć majaczył z bólu, nadal nie chciał mówić.

Tony zapalił kolejnego papierosa, zadzwonił do Maury na komórką i powiedział, jak wygląda sytuacja. Nie przerywała mu, wysłuchała szczegółowej relacji o stanie Jacka. Czując mdłości na myśl o tym, co przeszedł, zapytała:

– I co zamierzasz teraz zrobić?

– Nie rezygnujemy, Maws. Mam ampułkę adrenaliny i zaraz mu ją zaaplikuję. Mam nadzieję, że podtrzyma go to przy życiu przez jakiś czas, choć szczerze mówiąc, myślę, że on się nie złamie. Nie sądziłem, że usłyszysz coś takiego, ale to prawdziwy twardziel.

– Na to wygląda. Informuj mnie na bieżąco.

– Co się dzieje z Bennym?

Zaśmiała się, lecz nie był to radosny śmiech.

– Skąd mam wiedzieć, Tony? Nie możemy go zlokalizować.

– Potrzebne ci to, dziewczyno?

– Jak cholerna dziura w moście. Dzwoń do mnie, dobrze?

– Jasne. To już nie potrwa długo.

Tony rozłączył się. Słuchając jednym uchem Shaggy’ego w piosence Oh, Carolina, przytupywał sobie do taktu. Jack był w opłakanym stanie. Twarzy już właściwie nie miał, połamali mu też prawie wszystkie kości. Znowu odzyskał przytomność i mamrotał coś niezrozumiale. Tony popatrzył na swoich synów, którzy pili kawę od McDonalda i palili skręta. Był z nich bardzo dumny. Dobrzy, porządni, pracowici chłopcy, którzy dbają o to, by ich żonom i dzieciom niczego nie brakowało. Miał rodzinę, którą można było podziwiać. Rozmyślał, co może się stać z Bennym Ryanem, i chciał o tym pogadać z synami.

Porozmawiali chwilę o prawnych konsekwencjach jego ekscesów i wrócili do Jacka. Był już prawie martwy. Polali go wodą z węża i zrobili zastrzyk w serce.

Ocknął się, ale był półprzytomny. Oczy miał całkowicie wypalone. Tony polał go benzyną i wydawało się, że zmysły mężczyzny zareagowały jeszcze na woń oparów. Wydał z siebie jakiś okropny dźwięk i synowie Tony’ego popatrzyli na siebie spode łba.