– Co się tutaj dzieje? Knujecie coś potajemnie?
Kiedy usłyszeli głos Garry’ego, na pół rozbawiony, na pół zdziwiony, szybko odskoczyli od siebie.
– Nie podkradaj się tak niepostrzeżenie, Gal – warknęła Maura.
Wiedział, że powodem jej złości było zakłopotanie.
– Ooo, jaka drażliwa. Gdzie mama?
– Jak zwykle na jednym ze swoich maratonów zakupowych. Ma nieustanną potrzebę karmienia ludzi, wiesz przecież.
Garry uśmiechnął się.
– Ale robi świetne żarcie, trzeba jej to przyznać.
Maura westchnęła. Żołądki braci najmniej ją w tym momencie obchodziły. Gdyby uczestniczyli w Ostatniej Wieczerzy, to jedynie ze względu na jedzenie. Poza zabijaniem, okaleczaniem i robieniem szmalu interesowało ich tylko żarcie.
– Zostań na obiad, Gal, zapraszam cię.
– Jesteś straszną suką, Maws, wiesz?
– Tak mówią. A przy okazji, Vic skontaktuje się z nami w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin.
Garry musiał przetrawić tę informację. Po chwili uśmiechnął się szeroko.
– Zabijemy go, tak?
Maura zirytowana przeczesała ręką włosy.
– Może najpierw posłuchamy, co ma do powiedzenia. Oboje wiemy, że za tym wszystkim kryje się bardzo dziwna historia i chciałabym ją usłyszeć.
– Ja też – wtrącił Kenny.
Garry, który dotąd ignorował Kena, teraz zaszczycił go dłuższym spojrzeniem.
– Tak myślałem.
W tych dwóch słowach pobrzmiewał ton groźby.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Garry?
Kenny był wyraźnie zirytowany.
– To, co chcesz słyszeć.
Atmosfera robiła się paskudna, naładowana agresją. Kenny miał tego dość.
– Posłuchaj no, Garry Ryanie, nie boję się ciebie, nigdy się nie bałem. I pamiętaj: w tej chwili to ty potrzebujesz mnie bardziej niż ja ciebie.
Garry natychmiast uniósł się honorem.
– Chyba nie wiesz, kurwa, do kogo mówisz. Wydaje ci się, że możesz tu włazić i wtykać nos w sprawy mojej rodziny? Myślisz, że masz jakieś specjalne prawa? To dowiedz się, że nie masz.
Maura huknęła pięścią w stół i krzyknęła:
– Na litość boską! Czy ja muszę wysłuchiwać awantur za każdym razem, gdy się w czymś nie zgadzamy? Posłuchajcie mnie uważnie, chłopcy. Mnie nie przestraszycie, nie boję się was, nie bałam i nigdy nie będą się bała. Miałam do czynienia z najlepszymi i żaden z nich mnie nie przestraszył.
Dwaj mężczyźni spoglądali na nią bez słowa. Po chwili milczenia Kenny oświadczył dobitnie:
– Tak się składa, iż żaden z nich nie przestraszył też mnie.
Garry oblizał wargi i spytał, rechocząc:
– Nawet twój stary kumpel Vic Joliff?
– Zwłaszcza Vic.
Ken wyszedł z pokoju. Maura odprowadziła go wzrokiem ze ściśniętym sercem. Był jedynym normalnym człowiekiem w jej otoczeniu i po jego wyjściu miała ostre poczucie straty.
– Dlaczego to robisz, Gal? Dlaczego zawsze wszystko tak cholernie utrudniasz?
Wiedziała, że nie rozumiał, co złego zrobił. Zawsze ją winił, uważając, że to ona gmatwa sprawy.
– Kenny próbował nam pomóc – dodała. – Facet jest w porządku, a ty wtrącasz się ni z tego, ni z owego. Ta twoja cholerna arogancja i wrogość! Nie spotkałam jeszcze drugiego takiego, co potrafiłby schrzanić wszystko, czego się dotknie.
– Ja też chcę pomóc! Chcę skończyć tę aferę tak samo jak ty! – wrzasnął Garry, wbijając w nią dziki wzrok.
– Ty to nazywasz pomocą? – krzyknęła.
Tak ją zirytował, że wszystko się w niej gotowało ze złości. Mogła sobie darować racjonalne argumenty. Nie miały sensu, ponieważ Garry nikogo nie słuchał i nigdy nie będzie słuchał. Ale niech przynajmniej usłyszy teraz za swoje.
– Nie poradziłbyś sobie nawet w najprostszej rozgrywce. Częściej ściągasz kłopoty, niż im zapobiegasz. Ty i Benny! Obaj jesteście porąbanymi świrami. To ja wszystkim kręcę. Ja! To ze mną ludzie chcą robić interesy, bo zachowuję rozsądek i nie rwę się do ukręcania ludziom łbów! Oczywiście tobie chętnie bym go ukręciła. Mogłabym to robić codziennie, tak mnie wkurza twoje zachowanie. Mam tego po dziurki w nosie, słyszysz? Po cholerne dziurki w nosie. I wiesz, co ci powiem? Sam to załatwiaj. Pozabijaj wszystkich i wyłącz mnie z tego. Mam dość. Wreszcie mam dość.
Stała przed nim czerwona ze złości i Garry w głębi duszy przyznał, że jej słowa są w pełni usprawiedliwione.
– Nie wiem, czemu mieszam, Maura – wymamrotał pokornie, nie patrząc jej w oczy.
– Nie wiesz, czemu mieszasz? Nie ty jeden, na moje nieszczęście.
Shamilla płakała i Benowi zaczęło to grać na nerwach.
– Zamknij się, do cholery, Sham. Można by pomyśleć, że to ciebie torturują.
Słysząc w jego głosie irytację, próbowała powstrzymać łzy.
– Idź i przynieś trochę lodu w jakiejś szmacie – powiedział.
Pobiegła wykonać jego polecenie. Kiedy wróciła, Benny wbijał kolejne zszywki w twarz Dezzy’ego, która nabrała groteskowego wyglądu. Shamilla była zadowolona, że nadal był nieprzytomny. Benny przyłożył ścierkę z lodem na opuchliznę i zniecierpliwiony przytupywał, czekając, aż ofiara się ocknie. Chciał, żeby zabawa trwała trochę dłużej.
– Myślisz, że Dezzy jest już dobrze przyprawiony?
Zaśmiał się hałaśliwie z własnego dowcipu.
Shamilla obciągnęła swój top z nadrukiem. Nie sięgał pępka i miała świadomość, że uwydatnia jej duże piersi. Benny zauważył to i wyszczerzył zęby.
– Szkoda by mi było na ciebie fiuta, kochanie. Jestem wybredny. Nie na mój gust takie wymiona. Dziwne, co? Przecież rżnąłem różne zdziry. Ale ty jesteś bezpieczna, nie musisz się martwić. Nie jestem aż w takiej potrzebie.
Mimo silnego stresu zabolała ją ta obraza. Kiedy zobaczył jej urażoną minę, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Będziesz wykorzystywana przez całe życie, Sham, takie osoby jak ty zawsze to spotyka. Jesteś urodzoną ofiarą, kochanie, i pójdziesz do grobu zajebana i zużyta, pozostawiając gromadę dzieci i niespełnione marzenia.
Z zadowoleniem patrzył, jak płacze. Mocno w nią uderzyły te słowa. Rozejrzał się po pokoju, z satysfakcją patrząc na swoje ofiary i rozkoszując się poczuciem własnej mocy. Uwielbiał siać strach i zniszczenie.
W tym był dobry. To dzięki temu jest tym, kim jest. Benny Ryan, szaleniec, świr. Psychol. Uwielbiał przydomki, które mu nadawano. Przypomniała mu się Carol i zastanawiał się przez moment gdzie ona może być. Nie chciał o tym myśleć. Będzie miał mnóstwo czasu, żeby się nią zająć, kiedy to wszystko się skończy.
Spojrzał na zszywacz w swojej dłoni i uśmiechnął się. Ją też kiedyś pozszywa, a kiedy skończy przy niej tę robotę, nikt nie będzie chciał jej dotknąć nawet drągiem. To ona była przyczyną jego obecnych problemów, teraz widział to jasno. Dopóki jej nie spotkał i nie zakochał się w niej, jego życie szło właściwym torem. Przez nią się zmienił i wszystko potoczyło się źle. Ona wszystko zepsuła.
Kiedy pozałatwia sprawy, znowu wróci na właściwy tor. Wtedy Maura i Garry przekonają się, jaki jest naprawdę – będzie podporą biznesu. Zrozumieją, że chociaż nawalił, potrafił to wszystko naprawić. Zobaczą, że w gruncie rzeczy jest bardzo sprytnym facetem, który pokona każdą przeszkodę. Był triumfu tak pewny, jak tego, że nazywa się Ryan. Maura i Gary ujrzą go we właściwym świetle. Tak jak on sam siebie widzi, jak go widzą inni. Będzie odpowiednim następcą, kiedy przyjdzie pora. Weźmie ich pod swoją opiekę. Ojca, rodzinę, nawet tę cipę, swoją siostrę. A temu jej chłopakowi, pieprzonemu odmieńcowi, wybije z głowy jego dziwactwa. Ktoś się powinien wziąć za Joeya już parę lat temu. Kiedy on obejmie rządy, wszystko będzie grało.
Nucił pod nosem, gdy rozwiązywał Radona i ciągnął go do łazienki. Pracowity dzień dopiero się dla niego zaczął, dzień faceta, który miał misję do wypełnienia. Dotrze do prawdy, a potem pójdzie do Maury i Garry’ego jako triumfator. Ta myśl ogromnie go radowała.