Radon domyślił się, jaki jest następny punkt obłąkańczego planu jego oprawcy, i znowu zaczął się szamotać.
Benny westchnął ze znużeniem. Przemknęło mu przez głowę, że trzymanie steru może być irytujące, i jego podziw dla ciotki wzrósł dziesięciokrotnie.
Rola przywódcy była o wiele trudniejsza, niż mu się początkowo wydawało.
Garry i jego matka siedzieli w kuchni, a Maura robiła dla wszystkich herbatę. Kiedy wlewała wodę do czajnika, przyszło jej do głowy, że w ciągu tych lat przez ręce Sarah musiały przejść dziesiątki tysięcy filiżanek herbaty. Teraz ona szła w jej ślady jako Herbaciana Królowa Południowego Wschodu. Starzała się i o dziwo, akceptowała to.
– Roy będzie tu lada chwila, wyjmij jeszcze jedną filiżankę, Maws.
Wyciągnęła dodatkową filiżankę, myśląc tylko o tym, żeby wreszcie zadzwonił telefon i żeby Vic podał im czas i miejsce spotkania. Gdy się już spotkają, wszystko wróci do normy. Oczywiście pod warunkiem, że przeżyją. Vic nie należał do ludzi, którym można ufać. Przynajmniej w tej kwestii ona i Garry byli zgodni.
Kiedy nalewała herbatę, usłyszała głos Roya:
– Zabił Cashę i przepadł gdzieś z Dezzym. Porwał go w biały dzień, wyobrażacie sobie? Na oczach jego matki i połowy pieprzonej Green Street. Powieszę gnoja za to, przysięgam.
Maura usłyszała cmokanie matki. Zapomniała już, jaki to irytujący dźwięk.
– Jezu, ten facet jest do cna pomylony.
– Ogłaszasz nowinę, mamo?
Garry wziął od niej pełną tacę i niezbyt delikatnie postawił ją na stole.
– Nie możemy mu dalej pomagać, chyba zdajecie sobie z tego sprawą? Będzie musiał zniknąć. W Hiszpanii czy gdziekolwiek indziej.
– Jeśli o mnie chodzi, gdziekolwiek brzmi bardzo dobrze. A jeszcze lepiej sześć stóp pod ziemią… mam go dość – powiedział cicho Roy. – Doszło do tego, że go nienawidzę, po prostu nienawidzę własnego syna. Im więcej o nim słyszę, tym bardziej ta nienawiść narasta. – Zapalił papierosa z paczki Maury i dodał zdławionym głosem: – Założą się, że już zabił Dezzy’ego. Stawiam funta przeciwko pensowi, że już unicestwił biednego gnojka.
Sarah serce waliło jak młot. Rodzina rozpadała się na jej oczach. Czuła w pokoju atmosferą strachu: Roy bał się o syna, a Maura i Garry bali się spotkania z Vikiem Joliffem. Zawsze go lubiła, lecz on przyszedł do niej do domu, żeby ich zastraszyć. Taka była zadowolona, że go widzi, tak się cieszyła, że o niej pamięta, a on ją wykorzystał.
Ciągle jej to doskwierało.
Chciałaby mieć nadzieją, że wkrótce wszystko wróci do normy. Miała jednak złe przeczucia i gniotło ją w lewym boku – zupełnie jak wtedy, kiedy jej syn, Benny, został zamordowany. Obudziła się z tym gnieceniem dzisiaj w nocy i była przekonana, że to ostrzeżenie przed czymś strasznym wiszącym nad rodziną, którą jednocześnie kochała i nienawidziła.
Maura objęła ją ramieniem i zapytała łagodnie:
– Wszystko w porządku, mamo?
Kiwnęła głową, zmuszając się do uśmiechu.
– Oczywiście, moje dziecko. Przestaniesz wreszcie doprowadzać mnie do szału swoimi pytaniami?
W jej słowach było więcej irytacji, niżby chciała. Zobaczyła pytające spojrzenia Roya i Garry’ego.
– Nie wsypałaś nas znowu, mamo?
Gal zażartował, ale Sarah poczuła się zdruzgotana aluzją do przeszłości. Jej stara, zmęczona twarz ściągnęła się jeszcze bardziej.
– Daj spokój, Gal. Czy nie dość napsułeś mi dziś krwi?
Maura przytuliła matkę.
– Nie słuchaj go, wiesz, jaki bywa upierdliwy. Sarah wstała i wyszła z pokoju.
– Jesteś z siebie zadowolony, Gal?
Wzruszył ramionami i dalej popijał herbatą.
– Przeboleją to.
Roy z niechęcią przyglądał się bratu i siostrze gotowym do zwarcia.
– Powinieneś pamiętać, ile matka ma lat. Czy kiedykolwiek pomyślałeś o czymkolwiek poza sobą i swoim nienasyconym żołądkiem? – wycedziła Maura.
Garry zarechotał. Prowokował ją, wiedziała o tym.
– Posłuchaj no, morały w rodzaju „nie rób drugiemu, co tobie niemiłe” zostaw na własny użytek. Odchrzań się. Nie będziesz mną rządzić, nigdy nie rządziłaś. Ani Michael, ale on był zbyt tępy, żeby to zauważyć.
– Doprawdy? Ale przynajmniej zachowywał się przyzwoicie wobec matki. Wielka szkoda, że bardziej go nie przypominasz. On przynajmniej potrafił w porę dostrzec niebezpieczeństwo.
Garry nadal rechotał.
– I przewidział, że przyjdzie IRA, co? A jak oni się mają, Maws? Miałaś ostatnio jakieś wieści od swoich kumpli? Nadal jesteś w dobrej komitywie z ludźmi, którzy zamordowali Świętego Michaela?
Kręciła z niedowierzaniem głową, słuchając tych słów.
– Ty draniu!
Roy wstał i rzucił Galowi w twarz:
– Mój Benny to drugi ty. Z wyglądu przypomina Michaela, ale to cały ty. Pobiłby się nawet z własnym cieniem. Wzoruje się na tobie. Mówiłem to przedtem i powiem jeszcze raz. Mama nie powinna mieć dzieci. No bo kim my jesteśmy? Popatrzmy na siebie.
Rozejrzał się dookoła z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
– Czym jesteśmy? Dzikimi zwierzętami. Im starsi, tym gorsi. Do tak krwawej rozprawy jeszcze nigdy się nie szykowaliśmy.
Westchnął i zgarnął paczkę papierosów ze stołu.
– Ja idę. Mam dość. Możecie sobie robić, co wam się podoba. – Już na progu odwrócił się jeszcze do Gala. – Coś ci powiem. Nigdy cię nie lubiłem. Nawet kiedy byliśmy dziećmi, nie trawiłem cię. Więcej przemawiało za biednym Goeffreyem niż za tobą, jeśli o mnie chodzi. Przyjrzyj się nam przyjrzyj się dobrze. Została nas tylko połowa. Trzymamy się w kupie, bo musimy, a nie dlatego, że chcemy. Nie możemy już nikomu ufać, nawet sobie. Witajcie w rodzinie Ryanów. Ale dam wam na koniec jedną radę: niech Maura to wszystko rozpracuje, bo tylko ona ma odrobinę rozumu.
Garry potrząsnął głową i warknął do pleców wychodzącego brata:
– Łykaj swoje tabletki, wariacie, łykaj swoje tabletki!
Gdy po chwili spojrzał na zgnębioną Maurę, zmienił się wyraz jego twarzy. Wiedziała, że to typowy dla niego przeskok z jednego skrajnego nastroju w drugi, jak u Bena i niegdyś u Michaela. Roy miał rację, oni wszyscy byli szurnięci, cała rodzina była naznaczona.
– To napięcie, Maws. Napięcie z powodu tej całej afery. Usiądź i skończ herbatę, a ja pójdę poprawić swoje notowania u mamy.
Maura usiadła przy stole i zapaliła jeszcze jednego papierosa. Roy miał rację i to było najgorsze. Miał rację i wszyscy o tym wiedzieli, ale do czasu rozprawienia się z Vikiem nie mogli zajmować się refleksjami nad własnym życiem.
Joe Żyd był jak zwykle na swoim złomowisku. Siedział w biurze i gapił się z roztargnieniem na ekran przenośnego telewizorka, w którym leciał jakiś pornos. Mówiło się, że to jedna z jego ulubionych rozrywek, podtrzymująca jego sławę sprawnego fiuta po osiemdziesiątce. Ale tak naprawdę jęki udawanej rozkoszy wcale go już nie rajcowały, choć nikomu by się do tego nie przyznał.
Nudziły go te filmy, jeśli miał być szczery. Żył z poczuciem uciekającego czasu. Serce nadal miał silne, wiedział to z regularnych kontroli medycznych. Ale na jak długo mógł jeszcze liczyć?
Skrupulatnie uporządkował swoje sprawy i był gotów przekazać wszystko swojemu młodemu krewnemu, bystremu chłopcu studiującemu w szkole biznesu w Stanach. Pieniądze i firmę pożyczkową mógł przejąć zupełnie legalnie, nocnych klubów prawdopodobnie nie – chyba żeby poszedł tą samą drogą, co jego rodzice i sam Joe. Wybór należał do niego.
Joe wiedział, jakiego wyboru sam by dokonał, gdyby mógł cofnąć czas.
Całe życie funkcjonował na pograniczu świata przestępczego, przy czym jego wykroczenia polegały głównie na fałszerstwach w księgowości, dopuszczaniu się przemocy przy egzekwowaniu długów oraz handlu bronią i organizowaniu hazardu bez licencji. Przez dziesięciolecia zapewniało mu to wygodne życie i nigdy nie potrzebował bardziej brudzić sobie rąk.