Sześć lat temu popełnił fatalny błąd, gdy włączył się do intrygi mającej na celu wygryzienie Ryanów i przejęcie ich imperium narkotykowego. Jeszcze teraz nie mógł się nadziwić swojej głupocie – choć oczywiście miał wtedy swoje powody. Kiedy wszystko wywróciło się do góry nogami, zdołał pozacierać prowadzące do niego ślady i nie wychylał się – poczciwy stary Joe, poprzestający na swoich obskurnych klubach i zaśmieconym szrocie oraz młodej gojce. Jednak nie miał złudzeń: jego względny spokój był jak zamek zbudowany na lodzie.
Kiedy Vic Joliff wrócił na scenę niczym zły dżinn wypuszczony z butelki, siejąc wokół spustoszenie, Joe powiedział sobie, że dla niego samego jest to początek końca.
Ujawnił Vicowi, co ten chciał wiedzieć, i zgodził się wyświadczyć mu parę przysług. Ta ostatnia bardzo mu ciążyła.
Ściszył głos pilotem, uniósł głowę i nadsłuchiwał. Wydawało się, że jest spokojnie. Lecz po chwili znowu się zaczęło wściekłe walenie dochodzące znad sufitu.
Dźwignął się na nogi i mamrocząc pod nosem przekleństwa otworzył drzwi w kącie pomieszczenia, po czym ruszył ciężko po zakurzonych schodach na małe poddasze.
Ukląkł na ostatnim stopniu i wymacał latarkę, którą tam zostawił. Świecąc w ciemność przed sobą, mógł jedynie dojrzeć białka oczu nad zwojami taśmy klejącej owiniętej wokół twarzy. Więzień był oprócz tego skuty, ale łańcuchy były najmniejszą dolegliwością. W taśmie pozostawiono na usta tak wąziutką szparkę, że zapewniała dość powietrza tylko wtedy, kiedy siedział cicho i spokojnie.
– Już ci mówiłem – warknął zirytowany Joe – że tylko pogarszasz swoją sytuację. Musisz się uspokoić… jak to mówi Camilla? Ochłonąć. No właśnie. Musisz ochłonąć, Abul, mój przyjacielu. Nie pójdziesz do nieba, dopóki Vic Joliff nie wyda takiej dyspozycji. A teraz zamknij się, do jasnej cholery, dobrze? Próbuję tam na dole oglądać pornosa, ale wybijasz mnie z nastroju.
Rozdział 24
Radon już nie żył i Benny był zły na siebie, że za ostro się do niego zabrał. Musiał przyznać, że kumpel wiele zniósł. Zaimponował mu. Wytrzymał więcej, niż ktokolwiek z ludzi byłby w stanie, i nie powiedział nic więcej ponad to, co Benny sam potrafił wydedukować. Nie przyszło mu do głowy, że Radon mógł po prostu nic więcej nie wiedzieć.
Abul, jego najlepszy przyjaciel, planował przejęcie imperium Ryanów od 1994 roku. Wszyscy Ryanowie mieli pójść na odstrzał, a tajni wspólnicy Abula mieli dostać udział w zyskach i odpowiednią pozycję w nowej organizacji.
Gdy tylko Radon o tym powiedział, Benny napluł mu w twarz i z wściekłości wrzucił do wanny piecyk elektryczny.
Zszedł potem do salonu. Dezzy wyglądał okropnie, a Shamilla siedziała cicho, gapiąc się w telewizor. Na MTV szedł teledysk z tłumem czarnych mężczyzn i skąpo ubranych czarnych dziewczyn. Benny patrzył na to przez kilka sekund, po czym oświadczył:
– Wychodzę i nie biorę Dezzy’ego ze sobą. A ty, Shamilla?
Powiedział to zupełnie normalnym głosem, jakby potworne wydarzenia dnia były dla niego zabawą na pikniku. Dziewczyna patrzyła na niego z przerażeniem. Westchnął ciężko, znudzony. Nie miał tu już nic do roboty, bo Radon nie żył.
– No, Sham, nie mam całego dnia do przepieprzenia. Idziesz do mamy? Mogą cię podrzucić, jeśli chcesz.
– A co… co z… Wskazała na sufit.
– Z Coco?
Kiwnęła głową.
– Sztywny, dupek jeden.
– I mogę iść do domu?
Dławiło ją w gardle ze strachu, gdy zadawała mu to pytanie Benny zaczynał się irytować.
– No to gdzie masz zamiar się wybrać: do Harrodsa na zakupy czy gdzie indziej, do cholery?
Potrząsnęła głową.
– Nie, Benny, chcę tylko do domu.
Uśmiechnął się, zadowolony, że wreszcie doszli do porozumienia.
– Podrzucę cię, dobra?
Przytaknęła.
– Ale trzymaj gębę na kłódkę, Sham. To były prywatne sprawy, jasne?
Przyłożył palec do ust, a ona omal nie nadwerężyła mięśni szyi, tak energicznie pokiwała głową.
Zostawili Dezzy’ego leżącego na podłodze i wyszli z mieszkania.
– Poczekaj chwilę w samochodzie, Sham.
Wziął z bagażnika kanister z benzyną i po pięciu minutach obserwował, jak cały dom staje w płomieniach.
– Czy oni na pewno nie żyli, Benny?
Wzruszył ramionami.
– Radon tak, a co do Dezzy’ego nie mam pewności. Ale teraz na pewno jest martwy.
Nie odezwała się przez całą drogę do matki. Benny zachowywał się bardzo uprzejmie i na pożegnanie pocałował ją nawet delikatnie w policzek.
– Do zobaczenia, Sham.
Gdy wysiadała z samochodu, pociągnął ją za ramię. Uśmiechając się do niej znowu, przyłożył palec do ust.
– Powiedz tacie, że go pozdrawiam.
To zabrzmiało jak groźba i było nią, oboje o tym wiedzieli. Kochała ojca bardziej niż kogokolwiek na świecie. Pokiwała głową i próbowała się uśmiechnąć, żeby mu się przypodobać,
Gdy weszła do domu, usłyszała muzykę z serialu Inspektor Morse. Skuliła się, gdy dobiegł ją chrapliwy głos matki:
– To ty, Sham?
Mogła ją sobie wyobrazić, jak siedzi w fotelu pokrytym różowym dralonem, pomarszczona na twarzy, przedwcześnie postarzała od nadmiaru papierosów i taniego alkoholu.
– Przywiewa cię czasem do domu? Co się stało, pokłóciłaś się ze swoim gachem?
Shamilla czuła odstręczający zapach odgrzewanych gotowych dań z marketu i dymu papierosowego. To był zapach jej dzieciństwa, zapach całego jej dotychczasowego życia. Żeby od tego uciec, czepiała się Coco Chatmore’a i mężczyzn jego pokroju. Nie zamierzała iść w ślady matki. Nie chciała ugrzęznąć w takim życiu. Nienawidziła tego miejsca, jednostajnych dni i rozpaczliwej beznadziei życia matki. Ojciec spędzał cały wolny czas ze swoją dziewczyną, Włoszką z wielkimi cycami i karminowymi ustami. Shamilla nie winiła go, matka była nudna jak flaki z olejem. Kochała ojca i uważała, że to przez matkę ojciec stopniowo znika z jej życia.
Jednak w tej chwili, po tym, czego dopiero co była świadkiem, nawet nudne życie matki wydawało jej się sielanką.
Pobiegła prosto do swojej sypialni, a matka, kiedy w końcu pofatygowała się do niej na górę, doszła do wniosku, że córka rozpacza z powodu mężczyzny.
– Och, Shamilla, weź się w garść, kochanie. Żaden chłop nie jest tego wart. Każdy z nich to palant.
Zdumiała ją reakcja córki, która klęcząc na łóżku, obłożona plakatami z Shaggym i Goldiem, wrzasnęła na nią:
– Odpieprz się, mamo!
Następnego ranka nadal płakała, ale matka nawet nie pomyślała, żeby zapytać, co się stało. Może i dobrze, bo pewnie wolałaby nie usłyszeć odpowiedzi.
Nie minął tydzień, jak Shamilla zatrudniła się w barze w Marbelli. Policja nie spieszyła się z jej odszukaniem, co przyjęła z ulgą. Nie zobaczyła matki przez kolejne sześć lat. Więc jednak coś dobrego z tego wszystkiego wynikło, myślała gdy przypominał jej się tamten okropny dzień.
Maura i Garry nadal bez skutku czekali na telefon od Vica. Wybrała się więc do West Endu, ponieważ kluby trzeba było nadzorować bez względu na to, co się działo. Chętnie wyszła z domu, bo obydwoje byli rozdrażnieni i miała świadomość, że jeśli nie znajdzie się z dala od brata, skończy się to kolejną awanturą.
W „Le Buxom” trafiła na zamieszanie. Pobiły się dwie dziewczyny, i to na oczach klientów. W użyciu były paznokcie, włosy fruwały w powietrzu, gdy Maura wkraczała, by je rozdzielić. Bramkarze nie mieli najmniejszego zamiaru się wtrącać; przy tych dziewczynach lepiej było nie zapominać o AIDS i żółtaczce.
Jedna z dziewczyn, wielka Afrykanka z włosami w warkoczykach i paznokciami jak u wampira z Hammer Horror, nie była skłonna rezygnować z walki, więc cierpliwość Maury się wyczerpała i wrzasnęła groźnie: