– No dalej, Wanda, spróbuj tylko!
Obydwie dziewuchy oprzytomniały w jednej sekundzie i przestały się drzeć – to nie była wyrozumiała Maura, jaką znały. Jej oczy, normalnie wesołe, były teraz surowe, a twarz bledsza niż zwykle. Nawet włosy, zwykle nieskazitelnie uczesane, miała w lekkim nieładzie. Krótko mówiąc, wyglądała na skrajnie wyprowadzoną z równowagi. Dziewczyny już tylko popatrywały na siebie z niechęcią, ale zrezygnowały z rękoczynów.
– O co do cholery poszło?
– Odbijała mi klienta, pani Ryan – wyjaśniła z miną niewiniątka Angielka, ciemnooka blondyna z Gillingham.
Afrykanka zaprotestowała.
– O nie, to nieprawda. W ogóle cię nie chciał. Niemcy wolą czarne dziewczyny, wiadomo nie od dziś.
Maura powiedziała lodowato:
– Biłyście się w moim klubie, przy klientach, a z nich są pieniądze, i myślicie, że będę wysłuchiwać tych bzdur?
Dziewczyny wlepiły wzrok w podłogę, a pozostałe przysłuchiwały się temu wszystkiemu, wstrzymując oddech.
– Zabierajcie swoje rzeczy i spieprzajcie, obydwie. Znajdźcie sobie inny klub do walki wręcz.
Reakcja Maury zszokowała nawet główną hostessę. Nieraz dochodziło do bójek, zwłaszcza kiedy zdarzała się gówniana noc bez klientów i zarobku. Gdyby Maura się nie pojawiła, obydwie dziewczyny wyładowałyby się i wszystko rozeszłoby się po kościach. No, ale od jakiegoś czasu chodziły słuchy, że Ryanowie są w poważnych tarapatach, dlatego pewnie szefowa przyszła dzisiaj taka podminowana, pomyślała. A więc w plotkach musiało być coś z prawdy.
– Daj spokój, Maura – powiedziała, próbując ratować swoje podopieczne.
Nie zrobiło to na Maurze wrażenia.
– Zamknij się! Płacę ci za to, żebyś trzymała te dziewczyny z dala od narkotyków i pilnowała porządku. Jeśli sobie z tym nie radzisz, zastąpi cię ktoś inny. Rozumiemy się?
Nie była w odpowiednim stanie ducha do załatwiania takich spraw i kiedy dziesięć minut później wyprowadzała obie dziewczyny z lokalu, żałowała, że wywołuje niepotrzebną sensację.
Nie pomogła jej ta refleksja i po chwili wywrzaskiwała na bramkarzy tak głośno, że było ją słychać pomimo muzyki towarzyszącej występowi striptizerki, a potem jeszcze głośniej, gdy dziewczyna zaczęła zrzucać kolejne części stroju w rytm nasilających się dźwięków Wannabe w wykonaniu Spice Girls.
Dwaj mężczyźni stali na baczność i wysłuchiwali ochrzanu. Ale nie byli zadowoleni i raczej tego nie kryli. Porozumiewawcze spojrzenia, jakie sobie rzucali ukradkiem, sygnalizowały brak szacunku. Uświadomiło to Maurze, że o problemach rodziny jest już głośno na mieście. Michael mawiał, że o tym, jaką masz pozycję w świecie, dowiadujesz się ze sposobu, w jaki odnosi się do ciebie najemny personel. Przekonywała się teraz o tym na własnej skórze. Rozzłoszczona i sfrustrowana, posunęła się jeszcze dalej i dała jednemu z mężczyzn w twarz. Przetarł tylko policzek, ale wiedziała, że jej to zapamięta. Vic był teraz tematem numer jeden i wyglądało na to, że już uchodził za Króla Dżungli. Ryanowie muszą za wszelką cenę udowodnić, że tak nie jest i nie będzie. To był nakaz chwili – muszą wygrać tę próbę sił albo jak samobójcy zacząć pisać list pożegnalny.
– Na co się u diabła gapisz?
Bramkarz wpatrywał się w nią przez chwilę, zanim spuścił wzrok.
– Odpowiedz, jak cię pytam. Płacę ci niezłą kasę, a ty nie potrafisz nawet rozdzielić dwóch dziwek. To co robisz, kiedy klient zaczyna rozrabiać? Spieprzasz na Teneryfę na wakacje?
Nadal jej nie odpowiadał.
– Lepiej weźcie się serio za swoją robotę, bo wypierniczę obu, i tyle. Nie będę tolerować nieudaczników. Ani ja, ani nikt z mojej rodziny. A teraz spływać i sprężyć się. Nie potrzebuję tu przedszkolanek, tylko bramkarzy. Jeśli wam to nie odpowiada, możecie spadać.
Poczekała, aż obydwaj spuszczą wzrok, po czym ryknęła:
– Na co jeszcze czekacie? Na wasze mamusie? Żeby przyszły i zabrały was do domciu? Róbcie to, za co wam płacą, i to dobrze płacą.
Była na powrót sobą, Maura budzącą lęk. Spokornieli. Przestaną spisywać ją na straty, cokolwiek myśleli sobie przedtem. Znała zalety ostrej, bezwzględnej reprymendy. Rzadko robiła z tego użytek, ale jeśli już, to z dobrym skutkiem.
Hostessy bały się przy niej nawet przeklinać, wiedząc, że tego nie lubi.
Oznaki braku szacunku zaniepokoiły ją jednak bardziej, niż mogłaby przypuszczać. Była przyzwyczajona, że jej nazwisko robi na ludziach wrażenie, że inni schodzą jej z drogi. Zmiana w zachowaniu personelu wyprowadziła ją z równowagi. To był jeden z momentów, gdy chciałaby się na kimś wesprzeć, pogadać z kimś. Myślała kiedyś, że ma takie oparcie w Terrym, potem w Tommym Rifkindzie, ale w rzeczywistości jedyną taką osobą był Michael. Na niego mogła zawsze liczyć, był jej nauczycielem, jej mentorem, a także jedynym mężczyzną, którego szanowała.
Czy nie na tym polegał jej główny problem? Nie zależało jej na mężczyznach, bo była zbyt pochłonięta prowadzeniem biznesu. Nie musiała okazywać im szacunku, ponieważ stali niżej od niej w hierarchii. Tak było z większością facetów, z którymi się stykała. Byli przy niej spięci, bali się, że nie spodoba jej się jakieś słowo lub gest. Była przecież kobietą, która rządziła największą rodziną w Londynie. Zrozumiała teraz, że Tommy musiał przeżywać przy niej trudne chwile, co nie znaczy, że nie był cholernym, zakłamanym sukinsynem.
Głowa bolała ją z napięcia, a w ustach zaschło – za bardzo się zdenerwowała. W biurze wychyliła dużą brandy, żeby się uspokoić. Kiedy skończy z Vikiem, zabierze się za siebie. Do tego czasu była jednak uziemiona.
Dzisiaj pobrała lekcję, której długo nie zapomni. Plotki szybko wędrują po mieście i wyglądało na to, że Ryanów próbuje się już skreślać. Niedoczekanie wasze, pomyślała. Zobaczycie, że jest jeszcze życie w starej suce, zobaczycie to już w najbliższych dniach. Wszyscy się przekonają, kto dzierży ster, i niech nikt nie próbuje znowu rzucać jej wyzwania.
Tommy otworzył oczy i natychmiast tego pożałował. Czuł się jak przepuszczony przez maszynkę do mięsa i dokładnie coś takiego musiało go spotkać. Ciemno, ciasno, duszno. Czuł przylegające do niego drewniane panele, a lekko podkurczonym nogom jakby brakowało miejsca. Ciarki przeszły mu po plecach.
Ponownie zamknął oczy, gwałtownie narastała w nim panika. Wsadzono go do jakiejś skrzyni i nagle uświadomił sobie, że to trumna, co mogło oznaczać tylko jedno – został pochowany żywcem. Tylko Vic mógł uznać to za dobry żart.
Poczuł podchodzącą do gardła żółć i z trudem ją przełknął. Było tu dostatecznie źle bez zapachu wymiocin. Próbował oddychać głęboko, żeby uspokoić tłukące się w piersi serce, lecz panika go nie opuszczała i miał ochotę krzyczeć.
Jak przez mgłę przypomniał sobie dźwięk gwoździ wbijanych w drewno i towarzyszący temu głos Vica – balansował wtedy jeszcze między świadomością i heroinowym zamroczeniem, zanim ostatecznie zapadł w niebyt.
Próbował podnieść pokrywę kolanami i rękami, zużywał na to cenną energię, ale wiedział, że to na nic.
Vic i jego psy na pewno zadbali, żeby pozostał w tej trumnie na wieczność.
Garry siedział z matką, kiedy do kuchni weszła Carla, a tuż za nią Tony Dooley Senior.
– Powiedziała, że pani kazała jej przyjść, pani Ryan – wyjaśnił.
Sarah kiwnęła głową.
Garry przyglądał się zimno bratanicy, a wreszcie warknął:
– Czego chcesz, Carla, do jasnej cholery?
Wargi jej drżały, patrzyła z wyrzutem na babkę i wuja, którzy zgodnie dawali jej do zrozumienia, że nie jest tu mile widziana.
– Benny się pojawił. W domu babci.
Garry wzruszył ramionami
– No i?
Carla pociągnęła nosem.
– Myślałam, że powinniście o tym wiedzieć. Gliny go szukają, byli już dwa razy.