Выбрать главу

Wreszcie nadciągnęła babcia z Chantel. Przypatrywała się przez dłuższą chwilę grobowi, po czym powiedziała:

– Wygląda, jakby ktoś tu kopał, nie?

Chantel kiwnęła głową.

– Pewnie robili pomiary do płyty – stwierdziła babka.

Uklękła koło wnuczek i wpatrywała się w miejsce ostatniego spoczynku Sandry.

– Słyszałam, jak mama mnie wołała – powiedziała cichutko Rachelle.

Była miniaturką matki, ale nie miała w sobie pokrętności Sandry. Babka, Lily Camborn, sześćdziesięciolatka, wyniszczona papierosami i przeciwnościami losu, przytuliła młodszą wnuczkę i wyszeptała:

– Mama odeszła, kochanie, odeszła już dawno temu. Ale czuwa nad tobą i nad Chantel. Zawsze będzie nad wami czuwać. Jest aniołem, przebywa w niebie z Jezusem.

– Nie, babciu. Słuchaj.

Chantel i Lily wytężyły słuch. Rachelle twierdziła, że dochodziło ją jakieś wołanie, a nie miała zwyczaju kłamać. Nic nie usłyszały.

– Połóżcie kwiaty i obrazki, musimy już iść. Po drodze do domu wstąpimy do McDonalda.

Słońce się schowało i zrobiło się chłodno. Lily nienawidziła cmentarzy, zawsze tak było, a stanie przed grobem córki przygnębiało ją podwójnie. To ona powinna być pierwsza pochowana, a nie Sandra. Jej pełna życia dziewczynka, która wszystko obracała w zabawę.

Wspominając teraz córkę, widziała przeszłość przez różowe okulary. Wyrugowała z pamięci pyskatą, kłótliwą kobietę, która wciągała kokę i regularnie upijała się do nieprzytomności.

Nagle usłyszała ciche pukanie i przebiegł po niej zimny dreszcz. Na pewno ma omamy. Słuchała z sercem w gardle, ale pukanie już się nic powtórzyło. Jestem rozstrojona psychicznie, pomyślała. Często śniła jej się córka. Czuła, że jest blisko. Chciała wierzyć, że Sandra czuwa nad swoimi córeczkami, ma nad nimi pieczę – nie udawało jej się to za życia.

Medium powiedziało jej, iż Sandra jest wolna i szczęśliwa, a że bardzo chciała w to wierzyć, odżałowała pokaźną sumę pięćdziesięciu pięciu funtów, żeby to usłyszeć od starej kobiety ze zmęczonymi oczami w cuchnącym domu w Dagenham. Nie pogodziłaby się z myślą, że jej córka jest nieszczęśliwa i nie ma spokoju w grobie. Gdyby tak miało być, już nigdy nie przespałaby ani jednej nocy.

Musiała wierzyć, że córka odpoczywa w pokoju wiecznym, a nie wali w wieko trumny, żeby się wydostać na świat. Poza tym od jej śmierci upłynęło już zbyt wiele czasu, żeby to było w ogóle możliwe. Vic zamówił pomnik, grób będzie wyglądał pięknie i dziewczynki będą mogły przychodzić tu z nią częściej.

Odsunęła więc od siebie niedorzeczne myśli.

– Wracamy, dziewczynki. Ścigajcie się do bramy, a potem idziemy do McDonalda, dobrze?

Puściły się pędem, a ona ruszyła powoli za nimi. Ten stłumiony odgłos wytrącił ją z równowagi. Ale wiedziała, że istnieje racjonalne wytłumaczenie. To pobudzona wyobraźnia spłatała jej figla. Obejrzała się przez ramię na grób. Wyglądał jakoś inaczej, jednak nie mogła dojść dlaczego.

Wzdychając, wystawiła pomarszczoną twarz do słońca, które wyszło zza chmury, i rozkoszowała się jego ciepłem na skórze. W słonecznym świetle wszystko wyglądało inaczej. Nabierało się otuchy i chciało się żyć.

Odrzuciła od siebie wszystkie przerażające myśli i śledziła wzrokiem dziewczynki, które śmignęły ku wyjściu z cmentarza jak gazele. Wiatr zaszeleścił gałęziami pobliskiego cisu i usłyszała ciche stukanie wiadra huśtającego się na ręcznej pompie. Oddychając z ulgą, przyspieszyła kroku, mówiąc sobie w duchu, że jest głupią babą.

Przez ułamek sekundy naprawdę wierzyła, że usłyszała głos zza grobu, i śmiertelnie się wystraszyła.

Szła do bramy tak szybko, jak tylko zdołały ją nieść artretyczne nogi, nieświadoma, że była ostatnią osobą, która odebrała znak życia od Toma Rifkinda.

***

Leonie śpiewała, sprzątając mieszkanie Garry’ego. Nigdy w życiu nie była taka szczęśliwa. Dzięki Galowi dowartościowała się i była mu za to wdzięczna. Do tej pory nic dobrego nie doznała od mężczyzn.

Zanim skończyła piętnaście lat, już wiedziała, że piękne ciało to dar od losu, którym należy się umiejętnie posługiwać. Marzyła o tym, aby zostać striptizerką albo tancerką egzotyczną. Zadowoliła się w końcu tańcem erotycznym, ale teraz była już tym zajęciem nieco znużona, a Garry stanowił dobrą alternatywę.

Miał pieniądze i pozycję – warunek niezbędny, by w ogóle zauważyła faceta – poza tym był dla niej uprzejmy i dobrze ją traktował. Domyślała się, że jest pierwszą kobietą, którą się poważnie zainteresował, i to również ją cieszyło. Było dla niej dowodem, że jest kimś szczególnym, co zresztą Garry często jej powtarzał.

Mogłaby nawet mieć dziecko, aby scementować ten związek i zapewnić sobie parę funtów na wypadek, gdyby kiedyś to się rozsypało. Dziewczyna musi myśleć o przyszłości, a Leonie zawsze była zaradna i przedsiębiorcza.

Ładowała zmywarkę, kiedy usłyszała, że otwierają się drzwi wejściowe. Pobiegła do salonu i zobaczyła stojącego tam potężnego mężczyznę. Spojrzała poza niego, spodziewając się ujrzeć za jego plecami Gala. Ciemnowłosy gość wyglądał jakby znajomo.

– Kim pan jest? Gdzie jest mój Garry?

Jej głos lekko drżał.

Mężczyzna nadal wpatrywał się w nią ciemnoniebieskimi oczami.

– Może mi pan odpowiedzieć?

Ogarnął ją strach. To były minusy wiązania się z kimś takim jak Garry. Podobnie było z Jackiem. Ich wrogowie automatycznie stawali się jej wrogami.

– To ja chcę wiedzieć, gdzie jest Garry.

Zachowywał się grzecznie, ale to jej ani trochę nie uspokoiło. Potrząsnęła głową.

– Nie mam pojęcia, nie omawia ze mną swoich ruchów.

– Założę się, że parę ruchów ci jednak pokazał, co, kochanie?

Zirytował ją. Odwróciła się obrażona i poszła z powrotem do kuchni. Benny podążył za nią.

– Masz do niego numer?

Potrząsnęła głową.

Benny, wyprowadzony z równowagi bezskutecznością pytań, złapał ją za włosy i mocno odchylił jej głowę do tyłu. Było to bardzo bolesne.

– Auu, co ty, do cholery, robisz?

Prychnął tylko.

– Masz numer jego komórki?

Jeszcze raz zaprzeczyła. Benny odepchnął ją, wrócił do salonu i zaczął go przeszukiwać. Kiedy znalazł w jej torebce telefon komórkowy, przejrzał książkę adresową.

Nic.

Była zbyt sprytna, by wpisywać tam autentyczne imiona.

Zaczął wydzwaniać pod wszystkie numery, jeden po drugim. Leonie obserwowała go z kuchni. Źle mu patrzyło z oczu, to pewne. Po chwili uprzytomniła sobie, że to jeden z krewnych Gala. Niech ją Bóg broni, żeby kiedyś spotkała jego wroga.

***

Micky Ball obserwował Joliffa. Vic rozmawiał przez komórkę z zapłakaną ciotką, która poinformowała go, że kilka minut wcześniej doręczono jej odcięte ucho. Vicowi żyły nabrzmiały na skroniach, rozciągnął usta w paskudnym grymasie, wyszczerzając zęby jak wściekły pies przed atakiem.

– Pieprzone kanalie! Zabierają się do straszenia starych kobiet, nie do wiary.

Kopnął krzesło, które obok niego stało. Przewróciło się i uderzyło Mickeya w nogi. Ten, mimo bólu, nic nie powiedział. Byli teraz sprzymierzeni przeciwko Ryanom, to prawda, jednak nie odważyłby się drażnić Vica, gdy był w takim stanie.

***

Sarah siedziała z Lee, podczas gdy Maura i Garry wyruszyli realizować pierwszy etap planu. Lee miał zgnębioną minę – wiedział, że Sheila zrobi mu piekło z powodu ostatnich wydarzeń i grożącego znowu niebezpieczeństwa.

– Wszystko w porządku, synu?

Potrząsnął głową.

– Niezupełnie, mamo.