Выбрать главу

– Ona cię lubi, mamo.

– Czy przestaniesz wreszcie mówić o mężczyznach „ona”? Proszę, Joey, to mnie irytuje.

Pociągnął głośno nosem.

– Wszystko cię ostatnio irytuje.

Carla wiedziała, że to prawda, i uśmiechnęła się do niego przepraszająco. Popatrzył na nią spode łba. Zrobiło jej się przykro, że go uraziła. Że zraniła go wiele, wiele razy swoimi słowami i zachowaniami.

– Słuchaj, Joey, wiem, że nie rozumiesz mojego punktu widzenia…

Pobiegł do przodu, a ona ruszyła za nim po schodach.

– Proszę cię, Joey.

Otworzył drzwi swoim kluczem i wszedł do środka. W kuchni nastawił czajnik, a ona usiadła przy stole, próbując znaleźć słowa, które by rozładowały sytuację. Dlaczego nie potrafiła jak Maura akceptować ludzi takimi, jakimi byli, zamiast zmuszać ich do spełniania jej oczekiwań?

– Posłuchaj, Joey, dla mnie to też nie było łatwe, przecież wiesz.

Spojrzał na nią szyderczo.

– Doprawdy? Nie zauważyłbym, gdybyś mi tego nie powiedziała! Droga mamusiu, sama nakręcasz wszystkie swoje problemy. Wiedziałaś, że Tommy jest z Maurą, ale byłaś na tyle głupia, żeby na niego polecieć, kiedy nawet dla mnie nie jest tajemnicą, że tacy jak on lubią się tylko zabawić na boku. Nie jesteś już nastolatką, wiesz? A teraz, kiedy cię pogonili, chcesz mieć mnie. Troszkę już, do cholery, za późno. Nie potrzebuję cię, nie potrzebuję nikogo z was i wkrótce wszyscy się o tym przekonacie.

Patrzył na nią z góry jak dumny posiadacz jakiejś wielkiej tajemnicy. Coś ukrywał przed nią. Powiedział jej o tym wyraz zadowolenia, który pojawił się na jego ładnej twarzy.

– Co ty u diabła knujesz?

Uśmiechnął się tajemniczo.

– Wkrótce się dowiesz. Mam kilka asów w rękawie.

– Jakich asów?

Wyraźnie go cieszyła jej konsternacja.

– Wkrótce się dowiesz – powtórzył.

– Posłuchaj, Joey, życie czasami bywa bardzo trudne…

Roześmiał się drwiąco. Była ostatnią osobą, której rad by słuchał. Niech je zachowa dla siebie.

– Życie? A co ty wiesz o życiu? To do mnie życie się wreszcie uśmiechnęło, co tobie nigdy nie było dane.

Zrobił się nagle tak wściekły, że się zaniepokoiła. Do złudzenia przypominał rozsierdzonego Garry’ego. Jakby był zdolny do wszystkiego.

Odwrócił się do czajnika i zaczął robić kawę, perorując dalej:

– Nawet nie próbuj prawić mi kazań. Spójrz prawdzie w oczy, nie jesteśmy ze sobą tak blisko, jak ci się wydawało i wydaje, w dodatku jest już za późno, żeby to naprawić. Więc napijmy się kawy, a potem mnie nie ma, wychodzę.

Nie odezwała się. Prawdę mówiąc, nie wiedziała, co powiedzieć.

Rozdział 26

Przysłuchując się rozmowie Maury z Vikiem, Kenny miał wrażenie, że krew mu się w żyłach ścina. Gdy zaczęła się śmiać, oniemiał ze zdumienia, że wykazuje takie opanowanie, podczas gdy serce musi podchodzić jej do gardła.

– Nie, to ty mnie posłuchaj, Vic. To ty zmieniłeś reguły gry. Powinieneś zadzwonić, jak zapowiedziałeś. Myślisz, że nie mamy nic lepszego do roboty, niż czekać na twój telefon?

Przez chwilę słuchała, a potem znowu się roześmiała.

– Jestem taaaaka przerażona, Vic. Nie słyszysz, jak głos mi drży? A nie, przepraszam, to twój. Ale skończmy już z tym pieprzeniem, dobrze? Ty chcesz się spotkać, my też. Zrobimy to jednak po naszemu. Twój kumpel Jack nie będzie potrzebował swojej posiadłości w najbliższym czasie, więc możemy się spotkać na jego terenie jutro w południe, bez krawatów, z bronią. Odpowiada ci to, Vic?

Rozłączyła się bez czekania na odpowiedź i popatrzyła na Kena.

– Zastanawiam się, skąd miał numer mojej komórki.

Kenny pokręcił głową.

– Jest bezpieczna?

– Najbezpieczniejsza z możliwych. Dostałam ją dopiero wczoraj.

Zmarszczył brwi, nasunęło mu się pewne podejrzenie.

– Od kogo?

– Od Stukniętego Boba, faceta z British Telecom. Dostarcza mi je od ładnych paru lat.

– On jest raczej pewny. Sam z niego korzystam. Ciekawe czy pracuje też dla Vica?

Maura zasępiła się.

– Możliwe. Myślę, że wizyta u niego nie będzie od rzeczy, co ty na to? Zawieziesz nas tam, Ken? Muszę jeszcze poinstruować Gala w sprawie przygotowań na jutro. Potem zobaczysz, jak fortuna śmiałym służy.

***

Sheila lubiła zostawać sama w domu, choć brakowało jej harmidru, jaki robiły dzieci. Rozkoszowała się właśnie gorącą kąpielą z olejkiem lawendowym, gdy usłyszała na schodach ciężkie kroki.

Zamknęła oczy poirytowana, że koniec spokoju, i czekała, aż Lee wejdzie do łazienki. W końcu zawołała go po imieniu, a wtedy huknęły pchnięte z dużą siłą drzwi. Otworzyła oczy i zobaczyła patrzącego na nią Vica Joliffa.

Uśmiechał się z uznaniem.

– Pani Ryan, proszę mi wybaczyć, że przeszkadzam w ablucjach. Ale musimy porozmawiać.

– Co ty sobie, do diabła, wyobrażasz?

Próbowała zasłonić rękami nagie ciało.

Rzucił jej ręcznik.

– Proszę wyjść z wanny i zejść na dół. Jak najszybciej.

Zapamiętała go z dnia, kiedy przyniósł kwiaty do domu Sarah, i z jakiegoś powodu wcale się go nie bała. Nie wiedziała dlaczego. Zdawała sobie sprawę, że powinna być przerażona, nawet bardzo, ale nie była.

Wytarła się szybciutko i włożyła na siebie jasnoniebieski welurowy szlafroczek. Zauważyła, że telefon został wyrwany ze ściany, ale mogła się tego spodziewać. Schodząc po schodach do kuchni, była zdziwiona, że jest taka spokojna.

Vic już zrobił dla nich obojga herbatę i powitał ją przyjaznym spojrzeniem.

– Muszę cię przeprosić za to najście, ale nie mam wyboru. Rodzina twojego męża nie ustaje w zatruwaniu mi życia.

– Czego chcesz?

Usiadła na jednym z barowych stołków przy blacie śniadaniowym.

– Ładna chałupa, kochanie, bardzo przytulna.

Skwitowała ten komplement uśmiechem.

– Bardzo dziękuję.

Zachowywał się przyjaźnie i pomyślała, że mimo wszystko go lubi.

– Po co tu przyszedłeś?

– Chcę złapać grubą rybę, a ty, kochanie, jesteś przynętą. Wypij swoją herbatę i ubierz się. Przed nami mała podróż.

***

Stuknięty Bob miał około czterdziestki, a swój przydomek zdobył po drace w pubie w Bristolu. Spędzał tam weekend i posprzeczał się z dwoma miejscowymi szpanerami z których jeden „stuknął” go butelką w twarz. Czterdzieści szwów, mnóstwo bólu, ale i tak miał porażone mięśnie mimiczne i nawet kiedy się uśmiechał, wyglądał ponuro.

Gdy robił zakłady w punkcie bukmacherskim, bardzo się zdziwił na widok Maury Ryan stojącej w drzwiach i dającej mu znaki, żeby wyszedł. Nie byłby sobą, gdyby nie skończył obstawiania, dopiero wtedy opuścił lokal i podszedł do dużego sedana, obok którego stała.

– Nie spieszyłeś się.

Upomniała go tak ostrym głosem, że się zaniepokoił.

– Wsiadaj! – rzucił towarzyszący jej drab, skądinąd mu znany.

Obecność Kenny’ego nasunęła Bobowi podejrzenie, że coś się musiało stać i być może grozi mu niebezpieczeństwo, więc bez szemrania wsiadł do samochodu. Maura usiadła z nim z tyłu, co z jakiegoś powodu zaniepokoiło go jeszcze bardziej.

– Podawałeś ludziom nasze numery, Bob?

Mówiła spokojnie, ale wiedział, że znalazł się na cienkim lodzie.

– Skąd takie podejrzenia, Maura?

Skrzywiła się.

– Nie wciskaj mi kitu, Bob, bo do tego, żebym sprawiła ci łomot, tyle brakuje – pokazała mu niemal złączony kciuk i palec wskazujący. – Dałeś nasze numery Vicowi Joliffowi?

Kenny widział, że Bob nie może się połapać, o co chodzi.

– Czemu miałbym mu dawać wasze numery? Nawet go nie znam.

Było oczywiste, że mówi prawdę.

– Komuś je jednak dałeś.

– Tylko twojej rodzinie, kochanie, nikomu więcej.

– Komu na przykład?