Выбрать главу
***

Sarah zrobiła sobie herbatę i małą grzankę. Nakarmiła już dzieci i usadziła je przed telewizorem. Znowu odczuwała ten ciągnący ból, jak wtedy, kiedy jej syn Benny został schwytany, i wtedy, kiedy Michaela zastrzelili na ulicy.

Wiedziała, że zanosi się na poważne kłopoty, skoro Vic Joliff porwał Sheilę. Była zgorszona, że można czyjąś żonę porwać jako zakładnika, ale Roy powiedział, że to znak czasów. Nie było już na tym świecie żadnej przyzwoitości. Dziewuszki biegały nago po ekranie telewizyjnym i to były tylko reklamy. Czy można się dziwić, że zmienił się ustalony porządek i tacy ludzie jak Vic wplątywali kobiety z rodzin w gangsterskie rozgrywki.

Skubała grzankę i popijała herbatę. Nie była głodna ani nie chciało jej się pić, ale przynajmniej zabijała czas.

Dużo myślała dzisiaj o swoich nieżyjących synach. Atmosfera była teraz taka sama jak wtedy, kiedy zginął Michael i kiedy zabrali Benny’ego. Jej wspaniałego chłopca, najmłodszego.

Otrząsnęła się z tych myśli. Życie i tak jest wystarczająco ciężkie, bez wyszukiwania problemów – same przyjdą. Cóż z tego, kiedy ból stawał się coraz bardziej natarczywy i ogarniał ją taki lęk, że aż ją mdliło.

Sięgnęła do kieszeni fartucha i wyciągnęła różaniec. Pomagał jej przetrwać wiele kryzysów. Wykonany z drewna oliwnego, był już prawic całkiem zużyty tak jak ona. Uśmiechnęła się na tę myśl. Przeżegnała się i ucałowała krzyżyk, modląc się o szczęśliwy powrót Sheili i wszystkich swoich dzieci.

Wszystkich.

***

Vic już wiedział, że Ryanowie i ich sprzymierzeńcy zdążyli obleźć teren Jacka jak wysypka. Spodziewał się tego. Ale miał też kilka asów w rękawie. Potrząsnął głową, aby rozjaśnić myśli, i zjechał swoim range roverem na bok, żeby wciągnąć więcej koki. Jego kompani obserwowali go i wyczuwał, że obawiają się nadchodzącej rozprawy.

– Mam duże siły rezerwowe na liście płac. Chyba nie zaczynacie robić w portki ze strachu?

Pospiesznie zapewnili, że skądże, ale już nie był ich pewien, nie był już pewien niczego. Zaczynała ogarniać go paranoja – nie powinien wciągać takiej ilości koki przed konfrontacją. Ale spoko, on miał Sheilę, a oni mieli Grubasa i musi dojść do wymiany. Robi to tylko ze względu na matkę, bo dla niego Justin mógłby sobie zgnić. No i do tego musi jeszcze odzyskać swoją kokę i uśmiercić Ryanów. Wszystkich, nawet Maurę, do której nie czuł już nienawiści, od kiedy poznał całą prawdę. Ale należało przytrzeć jej nosa i on był tym facetem, który to zrobi najlepiej.

Kiedyś przyszło mu do głowy, żeby ją przelecieć, ale jak dla niego była za stara. Wiedział jednak, że Kenny nie wyrzuciłby jej z łóżka. Ta myśl wywołała uśmiech na jego twarzy. Kenny był drugi w kolejce po Maurze. Przeznaczył go na straty razem z kilkoma innymi kumplami, którzy przerzucili się na Ryanów.

Tak, ma jeszcze kilka rachunków do wyrównania i wyrówna je. Ma ciężką artylerię. Nieważne, kogo Ryanowie zebrali, on ma samą śmietankę. Pozyskał ludzi wzbudzających większy strach niż banda recydywistów. Prawdę mówiąc, byli to jedyni ludzie, którzy zadarli z tymi dupkami Ryanami i wygrali. Ta refleksja poprawiła mu samopoczucie.

Ale najpierw musi przekonać tę zgraję z tyłu, że to on tu rządzi. Że ma środki i opracowaną taktykę. Widział we wstecznym lusterku Mickeya, swojego najbardziej lojalnego współpracownika. Mężczyzna wyglądał przez szybę, gdy range rover pędził wiejskimi drogami. Vic złapał z nim kontakt wzrokowy w lusterku. Mickey uśmiechnął się do niego i zapalił kolejnego papierosa.

– Czeka tam na nas grupa Irlandczyków, więc przestańcie trząść dupami i trzymajcie broń w pogotowiu. Będzie nam potrzebna.

Wiadomość, że są w to zaangażowani Irlandczycy, poprawiła nastroje, wszyscy odetchnęli z ulgą. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaczynałby z IRA.

Jednak Mickey Ball doszedł do wniosku, że jego stary kumpel Vic zaczyna go niepokoić. Obmyślił cały plan jak przebiegły i rozważny gracz, ale z biegiem czasu jego zachowanie stawało się coraz bardziej szokujące. I nie chodziło tylko o kokę. Vicowi zawsze brakowało piątej klepki i teraz Mickey zastanawiał się, czy bez tej klepki uda mu się rozprawić z Ryanami.

Właśnie dlatego miał swój plan awaryjny. Nie zamierzał zdradzać się z nim przed Vikiem, dopóki nie będzie wiadomo, jak się sprawy mają.

Vic śpiewał głośno za kierownicą i w pewnym momencie zrobił gwałtowny skręt, żeby uniknąć czołowego zderzenia. Od kilku minut jechał złym pasem, ale nikt nie śmiał mu tego powiedzieć. Jak zwykle nucił piosenkę z Flippera, jedyną, jaką znał w całości.

Mężczyźni siedzący w range roverze wymienili spojrzenia. Trzymanie z Vikiem wydało im się nagle niezbyt dobrym pomysłem, czy stali za nim Irlandczycy, czy nie. Dzięki Bogu Mickey miał dość zdrowego rozsądku, by zapewnić im asekurację.

***

– Vic już jedzie. Właśnie dostałem SMS-a od Mickeya Balia – ogłosił Gerry Jackson.

Garry kiwnął głową. Teraz, kiedy Maura i Kenny już przybyli, zabawa mogła wreszcie się rozpocząć. Wszędzie rozstawił ludzi. Budynek był pod strażą, a policja uprzedzona – zgodnie z planem. Zanim gliny się zjawią, miejsce zostanie posprzątane jak należy i będzie to zrobione bardzo dokładnie. Jedyne, co mają znaleźć psy, to Vic i jego pieprzona martwa kohorta.

Kenny i Maura palili, patrząc na mężczyzn uwijających się po całym terenie i dopinających wszystko na ostatni guzik.

Pojawił się biały transit i zatrzymał z piskiem opon. Maura jęknęła w duchu, gdy Benny i jego kumple wyskoczyli z niego jak triumfatorzy.

– Wszystko w porządku, Maws?

Jak można się było spodziewać, Benny ruszył prosto do niej.

Kątem oka dostrzegł Gala biegnącego w jego stronę gruntową drogą, z szybkostrzelnym karabinem w prawym ręku. Gdy zobaczył wyraz twarzy wuja, lęk skręcił mu wnętrzności,

– Gdzie byłeś, skurczybyku?

Benny był przerażony, ale nadrabiał miną. Jego nowi kumple byli pełni podziwu, że nie stracił rezonu. Wyglądał, jakby zupełnie się nie przejmował, choć było jasne, że musi się bać.

– Wszystko dobrze, Gal, przyprowadziłem ze sobą paru chłopców. Mam dla ciebie mnóstwo informacji.

Garry uderzył go kolbą karabinu tak mocno, że Benny osunął się na kolana. Między nich wkroczyła Maura, powstrzymując brata przed powtórzeniem ciosu.

– Już wszystko wiemy, ty beznadziejny durniu. Uważasz nas za głupców, którzy potrzebują chłopaczków do wyręki w brudnej robocie? – warknął Garry.

Mówił tak cicho, że inni go nie słyszeli, ale Benny miał wrażenie, że wuj krzyczy mu prosto w ucho. A najbardziej zranił go wyraz pogardy na twarzy ojca.

– Za kogo ty się uważasz, Benny? – szydził Garry. – Uciekasz z mamra, kiedy masz kupiony ulgowy wyrok, i wyruszasz na gówno wartą jednoosobową wendetę, a potem masz czelność pojawić się tutaj niczym pieprzony Clark Kent przybywający z odsieczą. Masz pojęcie, w jakim gównie siedzisz? I że omal nie wciągnąłeś w to nas wszystkich? – Głos wuja przeszedł w krzyk: – Z tego już cię nie wykupimy, chłopcze. Tym razem posunąłeś się za daleko. Nawet nam trudno byłoby wytłumaczyć porwanie w biały dzień, podpalenie i trzy morderstwa po tej cholernej odciętej głowie w szafie. Czy jesteś aż tak tępy, że nie rozumiesz, iż pewnych rzeczy po prostu nie wolno robić?

– Nie myślałem, Garry…

– Na tym właśnie polega problem z tobą, Ben, że ty nigdy nie myślisz. To południowy wschód, koleżko, a nie pieprzony Dziki Zachód. Najbardziej przeraża mnie, że według ciebie nic się nie stało, choć odrąbałeś głowę jakiemuś biednemu gnojkowi tylko dlatego, że przed tobą pieprzył się z twoją dziewczyną. Nie sądzisz, że to już zdecydowane przegięcie, nawet w twoim przypadku?

Zanim Benny mógł odpowiedzieć, Maura gestem nakazała ciszę. Machał do niej Geny, trzymając w górze swoją komórkę.