– Widziano ich!
Garry tylko skinął głową i znowu zajął się Bennym, rozkładając go kopniakiem na ziemi. Chłopak zakrył głowę rękami, przyjmując kolejne kopniaki w milczeniu i z godnością. Patrzący na to mężczyźni podziwiali go, zastanawiając się jednocześnie, jak taki głupi facet znalazł się w tej rodzinie tęgich głów. Niestety, nie odziedziczył rozumu, jak widać.
Benny spokojnie zniósł i ból, i upokorzenie, ale postanowił, że pewnego dnia odpłaci Galowi. I ojcu też – za to, że stoi na uboczu i na to pozwala.
W końcu do akcji znowu wkroczyła Maura, choć Benny nie mógł nie zauważyć, że nic jej nie obeszło, co Garry z nim wyczyniał – w jej pojęciu miał pewnie do tego święte prawo.
– Są na zakręcie w Rettenden – powiedziała. – Wszyscy na swoje pozycje.
Geny z Tonym Dooleyem pomogli Benowi wejść do wewnątrz. Był w takim stanie, że nie byłby pomocny w walce z niemowlęciem, a co dopiero w wojnie gangów na taką skalę. Był z tego powodu rozżalony, wiedział jednak, że musi to przełknąć i zapomnieć. Zastanawiał się, co zaplanowała Maura, ale wolał nie pytać.
Zauważył, że w budynku znajdują się uzbrojeni mężczyźni i natychmiast przyszło mu do głowy, że nie siedzą tu ot, tak sobie, tylko go pilnują. Dopiero teraz zaczął się naprawdę bać.
Vic zobaczył trzech ludzi z IRA, gdy skręcił w uliczkę prowadzącą do siedziby Jacka. Uśmiechając się, zwolnił. Dopiero kiedy poczuł przy skroni lufę broni wsuniętej przez okno kierowcy, zdał sobie sprawę, że został wrobiony.
Michael Murphy wyszczerzył do niego zęby.
– Cześć, Vic. Kopę lat. Przyjechałeś z wizytą do moich przyjaciół Ryanów?
Poczuł lodowate ściskanie w żołądku i gorącą krew buchającą do głowy.
– Ty pieprzony dwulicowy…
Murphy znowu się wyszczerzył.
– Do tyłu, Vic.
Został wyciągnięty z range rovera, dokładnie przeszukany i bezceremonialnie wepchnięty na tył auta. Poczuł, że zalewa go fala upokorzenia, kiedy ujrzał Mickeya Balia ściskającego dłoń Binga Dooleya, jednego z chłopców Tony’ego, wysłanego z grupą powitalną.
Uświadomił sobie, że znalazł się pod ścianą. Powinien to przewidzieć, a on nie miał nawet najmniejszych podejrzeń i ten fakt powiedział mu wszystko o nim samym i konsumpcji rośliny zwanej koką.
Działanie narkotyku słabło, wychodził z haju i lada chwila miała go dopaść deprecha. Włożył rękę do kieszeni i ścisnął foliową torebeczkę, dzięki której będzie mógł z powrotem znaleźć się w siódmym niebie.
– Potrzebujesz działki, Vic?
Jawna kpina w głosie Mickeya Balia rozjuszyła Vica. Musieli go powstrzymywać chłopcy Binga i para kajdanek.
– Nie zostawiajcie śladów! – przykazał Bing. – Żadnych śladów, żadnych siniaków, nic takiego, jasne?
Miał u nich posłuch, mężczyźni bez wahania zastosowali się do jego polecenia.
Vic obrzucał ich nienawistnym wzrokiem, ale w tym momencie nic nie mógł zrobić.
Maura przyglądała się, jak mężczyźni parkują range rovera Vica przy wąskiej alejce prowadzącej do budynku gospodarczego Jacka. Nie istniało ryzyko, że pojawią się jakieś samochody, bo była to prywatna droga, nieużywana przez nikogo poza Jackiem i jego klientami. Wyciągnięto Vica z samochodu.
Gdy znalazł się wewnątrz budynku, zobaczył Bena i uśmiechnął się do niego. Benny splunął w jego kierunku dla zademonstrowania pogardy.
Vic nie zauważył Lee, ale ten dopadł go w ułamku sekundy.
– Gdzie jest moja żona?!
Stary gangster uśmiechnął się, ale nie otworzył ust. Zamiast niego odpowiedział na to pytanie Mickey Balclass="underline"
– Jest bezpieczna, nie martw się. Moi dwaj najlepsi chłopcy pilnują jej i matki Vica. Za kilka minut będzie już w drodze, w porządku?
Lee wyraźnie się rozluźnił, jednak towarzyszący mu do tej pory straszliwy lęk, że ktoś mógł skrzywdzić Sheilę, nie minął mu do końca. I nie minie, dopóki nie zobaczy jej na własne oczy. Wściekły ruszył do ataku na Vica, ale zatrzymali go Garry i Tony.
– Pamiętaj, nie może być na nim żadnych śladów.
Lee kiwnął głową, jednak i tak został wypchnięty na zewnątrz.
Do środka weszła Maura, a za nią dyskretnie trzymający się z tyłu Kenny. Vic utkwił w niej wzrok. Miała zaciętą twarz, zaciśnięte usta.
– Cześć, Vic.
Wykrzywił się do niej, czerwony ze złości, łysa czaszka świeciła mu od potu po kokainie i wysiłku.
– Jakbyś wygrała kumulację na loterii, co, Maura?
Potrząsnęła głową.
– Nie chcieliśmy tego, Vic, ale jak widzisz, gdy przyszło co do czego, wszyscy zainteresowani chcieli być z nami, bo jesteśmy najlepsi. Stanęło za nami całe podziemie, każdy, kto się liczy w tym kraju.
– Mam nadzieję, że dzięki temu czujesz się bezpieczniejsza.
Pokręciła głową nad jego głupotą.
– Sam tego chciałeś. Próbowałeś mnie wykończyć i zabiłeś żonę Roya. Powinieneś wiedzieć, że nigdy w życiu nie tknęlibyśmy Sandry, nigdy. Ty zacząłeś wciągać w to rodziny, nie my.
– To nigdy nie był mój styl, Maura. Zgoda, twój też nie, jednak dopiero niedawno zdałem sobie z tego sprawę. Trochę za późno, ale żeby moja biedna Sandra tak umierała… czasem trudno mi pozbierać myśli, wiesz?
Zwłaszcza po dobrej działce lub dwóch, pomyślała Maura, widząc jego trzęsące się ręce, co na pewno nie było objawem strachu. Nawet teraz, otoczony przez armię rodziny Ryanów, wcale się nie bał. To jej odpowiadało. Powinien być spokojny i chętny do rozmowy, jeżeli miała poznać całą prawdę.
– Chciałabym usłyszeć twoją wersję, Vic. Różne sprawy przestały nam się układać już sześć lat temu. Gliny zaczęły przymykać ludzi i podejrzewano, że to my sypiemy kumpli na potęgę.
– Bo sypaliście w pewnym sensie – powiedział łagodnie.
Maura zrobiła krok do tyłu, jakby ktoś uderzył ją w twarz.
– Ty bezczelny draniu! Ja i moi bracia dyktujemy glinom, co mają robić. Nie musimy węszyć i wyświadczać im przysług.
Vic odchylił głowę do tyłu i śmiał się szczerze, jakby nie otaczały go groźne twarze i wymierzone w niego lufy.
– Powiedziałem: w pewnym sensie. Nie wy osobiście, ale mieliście na wszystkich swoich spotkaniach niejakiego Abula Haseema, przydomek „Długie Ucho”, prawda?
– Ty cholerny dwulicowy dupku! – wybuchł Garry. – Już wiemy, że był w zmowie z Rifkindem, ale…
Vic pokręcił smutno głową.
– Nie udało się wam dojść do kłębka. To cud, że tak długo przetrwaliście.
Maura posłała bratu ostrzegawcze spojrzenie. Normalnie nie przepuściłby czegoś takiego, ale dzisiaj nic nie było normalne i musieli przełknąć obelgi Vica, żeby odkryć całą prawdę.
– Układ z Tommym to późniejsza sprawa. Abul już w tym siedział, zanim jeszcze w oku Rifkinda pojawił się błysk chciwości. Siedział w tym po szyję. A wiecie, kto go zwerbował do tej całej kampanii brudnych chwytów przeciwko wam? Rebekka Kowolski. Albo inaczej Rebekka Goldbaum. A ona miała do was uzasadnione żale, prawda, Maura?
– Powinnam była sama na to wpaść. Trzeba kobiety, żeby wymyślić taki misterny plan… najpierw zepsuć nam reputację, a potem wkroczyć i zabrać, co nasze. Ale czy Rebekka naprawdę sądziła, że potrafi prowadzić nasze biznesy?
– Ona i Joe mieli się zająć narkotykowym hurtem. Abul miał wziąć pozostałe interesy i dystrybucję na południowym wschodzie. Od lat budował własną organizację wśród kolorowych. Oni zawsze szukają okazji, żeby się zaczepić. Tylko że wy byliście zbyt tępi, żeby to zauważyć.
Garry ruszył na Vica z pięściami.
– Dajcie mi tego dupka. Dość już usłyszałem. Chcę…
– Zostaw go – rozkazała Maura. – To już nie potrwa długo, Gal, ale musimy wszystko usłyszeć. Cały czas nie mogę uwierzyć, że dwoje takich nieudaczników jak Rebekka i Joe porwało się na przejęcie naszych narkotykowych operacji.
– Otóż to. Dlatego mieliśmy wkroczyć my, pozostali. Bardzo szybko zorientowali się, że potrzebują bankiera: Jacka, tworzącego swój fundusz emerytalny. A także dystrybutorów na południowym wschodzie, czyli naszych przyjaciół z Liverpoolu, oraz twardego faceta do prowadzenia rozmów z dostawcami… zgadnijcie kogo, nagród nie będzie. Wszyscy zgodziliśmy się w to wejść, pod warunkiem że przedtem zdołają was obalić. No i siedzieliśmy z założonymi rękami i przyglądaliśmy się, jak obrywacie. To była cholerna frajda! Porwali się na Ryanów i wygrywali, wykorzystując tylko donosy i szeptaną propagandę. Bomba! Tommy mówił, że to była taka frajda, jakby przeżywać wszystkie bożonarodzeniowe święta w jednym.