Выбрать главу

– Mówiłem o tobie prezydentowi – pułkownik Espina odczekał chwilę, jakie wrażenie zrobią jego słowa, ale Bermúdez, z tym samym wyrazem, nieruchomy, słuchał go z łokciem na poręczy fotela, z twarzą opartą na dłoni. – Szukamy kogoś na szefa Służby Bezpieczeństwa, przyszło mi na myśl twoje nazwisko i wymieniłem je. Czy palnąłem głupstwo?

Umilkł, z gestem niechęci, zmęczenia, wahania czy żalu, wykrzywił usta i zmrużył oczy. Siedział tak przez kilka sekund, jakby zobojętniały na wszystko, a potem poszukał wzrokiem twarzy Bermúdeza: ciągle taka sama, skończenie spokojna, wyczekująca.

– Funkcja niesprecyzowana, ale ważna dla zapewnienia bezpieczeństwa ustroju – dodał pułkownik. – Czy palnąłem głupstwo? Oni uprzedzali, tu potrzeba kogoś, kto będzie jak twoje drugie ja, twoja prawa ręka. Przyszło mi do głowy twoje nazwisko i powiedziałem im. Bez namysłu. No więc widzisz, szczerze ci mówię. Palnąłem głupstwo?

Bermúdez wyjął drugiego papierosa, zapalił. Posmakował go ściągając usta i lekko przygryzł dolną wargę. Popatrzył na żarzący się popiół, na dym, w okno, na zagnojone dachy Limy.

– Wiem, że jak zechcesz, będziesz jednym z moich ludzi – powiedział pułkownik Espina.

– Widzę, że masz zaufanie do dawnego kumpla – powiedział w końcu Bermúdez tak cicho, że pułkownik aż wyciągnął szyję. – Wybrać na swoją prawą rękę pechowca, prowincjusza i do tego jeszcze faceta bez doświadczenia. To wielki zaszczyt, Góral.

– Dość już tych kpin – Espina uderzył ręką w stół. – Powiedz, tak czy nie.

– W takich sprawach nie można od razu się decydować – powiedział Bermúdez. – Daj mi parę dni do namysłu,

– Ani pół godziny, powiedz mi zaraz – powiedział Espina. – O szóstej jestem umówiony z prezydentem w Pałacu. Jeśli się zgadzasz, pojedziesz ze mną i przedstawię cię. Jak nie, możesz wracać do Chincha.

– Obowiązki szefa Służby Bezpieczeństwa mogę sobie wyobrazić – powiedział Bermúdez. – Natomiast nie mam pojęcia, jaka jest jego pensja.

– Pensja zasadnicza i fundusz reprezentacyjny – powiedział pułkownik Espina. – Jakieś pięć, sześć tysięcy solów, zdaje się. Wiem, że to niezbyt dużo.

– Jak na skromne utrzymanie, wystarczy – Bermúdez jakby się uśmiechnął. – A że ze mnie skromny człowiek, więc jakoś bym sobie poradził.

– No to załatwione – powiedział pułkownik Espina. – Ale nie odpowiedziałeś mi w końcu. Zrobiłem głupstwo?

– Czas to pokaże, Góral – Bermúdez znowu zdobył się na półuśmiech.

Czy Góral nie poznał Ambrosia? Kiedy Ambrosio był szoferem don Cayo, tysiące razy wsiadał do samochodu, tysiące razy, don, odwoziłem go do domu. Może i poznał, ale nigdy tego nie okazał, don. Teraz, jako minister, wstydziłby się może, że znał Ambrosia w czasach, kiedy był nikim, i niezbyt mu było do smaku, że Ambrosio wie o jego udziale w porwaniu córki Túmuli. Wymazałby go z pamięci, żeby ta czarna twarz nie ściągała na niego złych wspomnień, don. Kiedy się spotykali, traktował Ambrosia jak kierowcę, którego się pierwszy raz widzi. Dzień dobry, dobry wieczór, i Góral tak samo. Teraz on musi coś jeszcze powiedzieć, don. Rosa to była zwykła Indianka i miała całą kupę wad, to prawda, ale w gruncie rzeczy można jej było współczuć, no nie, don? Koniec końców, była przecież jego żoną, prawda? A on ją zostawił w Chincha i nic jej z tego nie przyszło, że don Cayo stał się kimś ważnym. Że niby co się z nią działo przez te wszystkie lata? Kiedy don Cayo wyjechał do Limy, ona została w żółtym domku, może do dziś tam marnieje. Ale jej nie rzucił tak jak pani Hortensji, bez środków do życia. Przesyłał jej pensję, wiele razy mówił do Ambrosia przypomnij mi, Murzynie, że mam posłać Rosie pieniądze. Co ona robiła przez te wszystkie lata? A bo ja wiem. Chyba miała takie życie jak i przedtem, bez przyjaciółek, bez rodziny. Bo jak się pobrali, to już nigdy nie zajrzała na ranczerię, nawet Túmuli nie przyszła zobaczyć. Pewnie don Cayo jej zabronił. A Tumula złorzeczyła córce, bo ta jej nie zapraszała do siebie. Ale to nawet nie dlatego, don; nigdy nie weszła pomiędzy ludzi z Chincha, próżne nadzieje, kto by tam się przyjaźnił z córką mleczarki, choćby nawet była żoną don Cayo, nosiła buciki i codziennie myła twarz. Przecież wszyscy ją kiedyś widywali, jak poganiała osła i roznosiła tykwy. I poza tym wiedzieli, że Sęp nigdy jej nie uznał za synową. Nic jej nie pozostało, jak zamknąć się w pokoiku, który miał don Cayo za szpitalem San José, i tam żyć jak w klasztorze. Prawie nigdy nie wychodziła, ze wstydu, bo na ulicy ją sobie pokazywali, a może i ze strachu przed Sępem. A potem to już chyba dlatego, że tak przywykła. Ambrosio widział ją kilka razy, na targu albo przed domem, jak wystawiała balię na ulicę i prała, klęcząc na ścieżce. No i na co się to zdało, don, na co tyle obrotności i sprytu, żeby złowić białego mężczyznę. Zyskała nazwisko i znalazła się o szczebel wyżej, ale za to została samiuteńka, bez jednej przyjaznej duszy, i nawet bez matki. Pyta pan o don Cayo? A tak, on to miał przyjaciół, co sobota chodził na piwko do „Pięknego Zakątka”, grywał w „ropuchę” w Jardín El Paraíso, widywano go w takim jednym lokalu i podobno zawsze brał sobie dwie do pokoju. Rzadko kiedy wychodził z Rosą, don, nawet do kina szedł sam. Gdzie pracował don Cayo? W sklepie tych Cruz, w banku, u notariusza, a potem sprzedawał traktory farmerom. Z rok tak przeżyli w tej izdebce, a jak im się polepszyło, przenieśli się do dzielnicy’ południowej, Ambrosio wtedy już jeździł jako kierowca między prowincjami i miał tylko małe przystanki w Chincha, no i kiedyś podczas takiego postoju dowiedział się, że Sęp umarł, a don Cayo i Rosa przenieśli się do tej starej dewotki. Doña Catalina umarła za rządów Bustamantego, don. Jak się u don Cayo wszystko odmieniło za Odrii, to w Chincha ludzie mówili teraz Rosa sobie zbuduje nowy dom i będzie miała dużo służby. Ale nic z tego nie było, don. Wtedy się zaczęły wizyty, pchali się drzwiami i oknami do tej Rosy, don. W „Głosie Chincha” umieszczali fotografie don Cayo z podpisem sławny rodak z Chincha i kto mógł, wpadał do R.osy i upraszał a to o posadkę dla mojego męża, a to stypendium dla mojego synka, a to żeby mojego brata mianowali profesorem czy zastępcą prefekta policji. A znowu rodziny tych różnych apristów wypłakiwały się, niech don Cayo wypuści mojego siostrzeńca albo pozwoli wrócić do kraju mojemu wujowi. To była cała zemsta córki Túmuli, don, wtedy jej zapłacili tamci, co jej przedtem pokazywali swoje fochy. Podobno przyjmowała ich na progu, wszystkich z taką samą głupkowatą miną. Pani synek w więzieniu? Ach, co za zmartwienie. Posadka dla pańskiego pasierba? Proszę pojechać do Limy i porozmawiać z mężem, do widzenia panu. Ale o tym wszystkim Ambrosio wiedział tylko ze słyszenia, don, przecież pan wie, że już wtedy też był w Limie, prawda? Kto go namówił, żeby się zgłosił do don Cayo? Ano Murzynka, Ambrosio nie chciał, mówił podobno wypędza każdego, kto jest z Chincha i przyszedł o coś prosić. Ale jego nie wypędził, don, tylko mu pomógł i Ambrosio był mu za to wdzięczny. Tak, nienawidził tych z Chincha, nie wiadomo czemu, ale sam pan widzi,” nic nie zrobił dla tego miasteczka, nawet jednej szkoły nie kazał zbudować na swojej rodzinnej ziemi. Po jakimś czasie, kiedy ludzie zaczęli źle gadać o Odríi i do Chincha wracali wygnani apriści, podobno zastępca naczelnika postawił przed tym żółtym domkiem policjanta, żeby ochraniał Rosę, widzi pan, jak nienawidzili don Cayo? Ale to była głupota, bo odkąd on był w rządzie, nie mieszkali razem ani się nie widywali i wszyscy wiedzieli, że gdyby zabito Rosę, to by tym wcale nie wyrządzili krzywdy don Cayo, raczej przysługę. Bo on nie tylko jej nie kochał, don, on jej nienawidził, chyba dlatego, że się zrobiła taka szkaradna, no nie, jak pan myśli?