Выбрать главу

– Właściwie to jestem i nie jestem – zwierzyła się Aida. – Bo gdzie tu masz komunistów?

Jak można być komunistką i nawet nie wiedzieć, czy w Peru jest partia komunistyczna? A może Odria wszystkich wpakował do więzienia, może wywiózł albo wymordował? Ale jeśli Aida zda ustny i dostanie się na San Marcos, dowie się wszystkiego na uniwersytecie, nawiąże kontakty z tymi, co jeszcze zostali na wolności, będzie studiowała marksizm i zapisze się do partii. Patrzyła na mnie nieufnie, myśli, ciekawam, co mi odpowiesz, głos miała taki łagodny, a oczy zuchwałe, wiesz, to są ateiści, oczy miała płonące, no spróbuj zaprzeczyć, i inteligentne, a ty, myśli, słuchałeś jej ze strachem i z podziwem: tak było, Zavalita. Myśli: czy to wtedy się zakochałem?

– Koleżanka z San Marcos – mówi Santiago. – Rozmawiała o polityce, wierzyła w rewolucję.

– Caramba, chyba się pan nie zakochał w jakiejś dziewczynie od apristów – mówi Ambrosio.

– Apriści już nie wierzyli w rewolucję – mówi Santiago. – To była komunistką.

– Takie diabelskie sztuczki – mówi Ambrosio. – Żeby złapać chłopca, paniczu.

Coraz nowi kandydaci wchodzili na ulicę Padre Jerónimo, wpadali do hallu i na podwórze, biegli ku listom przypiętym na tablicy, gorączkowo przeglądali notatki. Pracowity poszum unosił się nad uczelnią.

– Patrzysz na mnie jak na dzikie zwierzę – powiedziała Aida.

– Jak to się dziwnie składa, ja szanuję każdą ideę, a poza tym, nie uwierzysz, ja też mam – Santiago zamilkł, zastanawiał się, zająknął – mam postępowe poglądy.

– Świetnie, bardzo się cieszę – powiedziała Aida. – To dziś zdajemy ustny? Takie długie czekanie okropnie mnie onieśmiela, nie pamiętam nic z tego, czego się uczyłam.

– Możemy sobie coś powtórzyć – powiedział Santiago. – Czego się najbardziej boisz?

– Historii powszechnej – powiedziała Aida. – Dobrze, przepytajmy się. Ale będziemy spacerować, w ten sposób lepiej się uczę niż siedząc na ławce. A ty?

Przeszli przez hall o posadzce z płyt koloru wina, do tego hallu przylegały sale wykładowe – gdzie też ona mieszka?

– w głębi było niewielkie patrio, nie tak zatłoczone jak inne. Zaniknął oczy, zobaczył skromniutki czysty domek, o prostych meblach, i zobaczył też ulice otaczające ten dom, i twarze – twarde, dumne, poważne, szczere? – ludzi idących tymi ulicami, ludzi ubranych w kombinezony i szare kurtki, i słyszał ich rozmowy – dźwięczące solidarnością, oszczędne, prowadzone ukradkiem? – i pomyślał robotnicy, i pomyślał komuniści, i postanowił nie jestem apristą, jestem komunistą. Ale na czym polegała różnica? Nie mógł jej o to spytać, weźmie mnie za idiotę, trzeba to z niej jakoś wyciągnąć. Ona pewnie spędziła w ten sposób całe lato, z oczami zajadle utkwionymi w skrypt, spacerując tam i z powrotem po mikroskopijnym pokoiku. Wpadało tam mało światła, robiąc notatki siadała przy stoliku, na którym paliła się lampka bez abażuru albo świeca. Zamknąwszy oczy, poruszała z lekka wargami, potem wstawała i chodząc powtarzała nazwiska i daty, późno w noc, pełna niezmożonych chęci; czy jej ojciec jest robotnikiem? matka służącą? Myśli: ach, Zavalita. Przechadzali się bardzo wolno, dynastie faraonów, przepytywali się po cichu, Babilonia i Niniva – czy to w rodzinnym domu słyszała rozmowy o komunizmie? – przyczyny pierwszej wojny światowej – co by pomyślała, gdyby wiedziała, że jego stary jest z Odną? – bitwa nad Marną, może nie chciałaby się już z tobą spotykać, Zavalita: tato, nienawidzę cię. Zadawaliśmy sobie pytania, ale właściwie nie pytaliśmy się o nic, myśli. Myśli: zawieraliśmy przyjaźń. Czy ona chodziła do szkoły państwowej? Tak, do Unidad Escolar, a on? On do Santa Maria, ach, szkoła dla dzieci z dobrych domów. To była okropna szkoła, nie jego wina, że starzy go tam umieścili, on by wolał Guadalupe, i Aida zaczęła się śmiać: czemu się zaczerwieniłeś, ona nie ma żadnych uprzedzeń, a co było pod Verdun. Myśli: oczekiwaliśmy od uniwersytetu wspaniałych rzeczy. Mieli być w partii, razem chodzić do drukarni, razem wymykać się na zebrania związkowe, razem w więzieniu, razem na wygnaniu: to była bitwa, a nie traktat, głuptasie, a on, jasne, jestem głupi, i potem ona kto to był Cromwell. Spodziewaliśmy się wspaniałych rzeczy po nas samych, myśli.

– Kiedy pan wstąpił na San Marcos i ostrzygli panu głowę, panienka Teté i panicz Chispas wołali na pana łysa pało – mówi Ambrosio. – A pański tatuś jaki był zadowolony, kiedy pan pozdawał wszystkie egzaminy.

Dziewczyna, z którą można było mówić o książkach, która znała się na polityce, chociaż nie była mężczyzną; zaczęły się zacierać w twojej pamięci „Maskotka”, „Kurczątko”, „Wiewióreczka”, tak, Zavalita, znikały, rozwiewały się wspomnienia o słodkich idiotkach z Miraflores. Odkryć, że przynajmniej jedna dziewczyna jest stworzona do czegoś więcej, myśli. Nie tylko po to, żeby się z nią kłaść, żeby ją podrywać, żeby się w niej podkochiwać. Myśli: do czegoś więcej. Miała studiować prawo i jeszcze pedagogikę, a ty miałeś robić prawo i filologię.

– Coś ty z siebie zrobiła, wampirzycę, pajaca czy co takiego? – powiedział Santiago. – No i gdzie lecisz taka wymalowana, co?

– A jaka specjalność? – powiedziała Aida. – Filozofia?

– Idę, gdzie mi się podoba, a tobie nic do tego – powiedziała Teté. – Ja ci nic nie mówię, to i ty się nie wtrącaj.

– Chyba literatura – powiedział Santiago. – Ale jeszcze nie wiem.

– Wszyscy ci, co wybierają literaturę, chcą być poetami – powiedziała Aida. – Ty też?

– Przestańcie się kłócić – powiedziała señora Zoila. – Zupełnie jak pies z kotem, dość już tego.

– Miałem cały zeszyt wierszy, pisałem je w tajemnicy – mówi Santiago. – Tak żeby nikt nie widział i nie wiedział, rozumiesz? Byłem czysty.

– Czemu się tak czerwienisz, kiedy cię pytam, czy chcesz być poetą – roześmiała się Aida. Nie zachowuj się jak drobno-mieszczanin.

– Drażnili się z panem, nazywali pana mądralą – mówi Ambrosio. – Ciągłe kłótnie były między wami, paniczu.

– Idź zmień sukienkę i umyj twarz – powiedział Santiago. – Nigdzie nie pójdziesz, Teté.

– A co w tym złego, że Teté pójdzie do kina? – wtrąciła señora Zoila. – Czemu tak krzyczysz na własną siostrę. I to ty, taki liberalny, taki przeciwnik księży.

– Ona nie idzie do kina, tylko na dancing do „Sunset”, z tym łobuzem Pepe Yáñezem – powiedział Santiago. Dziś rano słyszałem, jak się umawiała przez telefon.

– Do „Sunset” z Pepe Yáñezem? – powiedział Chispas. – Z tym błaznem?

– To nie dlatego, żebym chciał być poetą, tylko że literatura bardzo mnie pociąga – powiedział Santiago.

– Chyba oszalałaś, Teté – powiedział don Fermín. – Czy to prawda, Teté?

– On kłamie, kłamie – Teté dygotała i piorunowała brata spojrzeniem. – Ty podły, ty idioto, nienawidzę cię, żebyś zdechł.

– I mnie też pociąga – powiedziała Aida. – Na pedagogice wezmę sobie jako specjalność literaturę i język hiszpański.

– Myślisz, że możesz oszukiwać twoich rodziców, ty niedobra? – powiedziała señora Zoila. – i jak możesz tak mówić do brata.

– W twoim wieku jeszcze się nie chodzi po lokalach, moje dziecko – powiedział don Fermín. – Nie pójdziesz nigdzie, ani dziś, ani jutro, ani w niedzielę.

– A temu Pepe Yáñezowi skuję mordę – powiedział Chispas. – Zatłukę go, tatusiu.

Teraz Teté wy buchnęła wrzaskliwym płaczem, ty przeklęty, przewróciła filiżankę z kawą, żebyś raz wreszcie zdechł, a señora Zoila nie szalej, dziecko, nie szalej, a ona taki wielki wyrósł i taki z niego pedał, a señora Zoila zaplamiłaś obrus, a ona zamiast robić babskie plotki, idź już lepiej, pisz sobie te swoje pedziowate wierszyki. Wstała od stołu, wyszła z jadalni i ciągle krzyczała te twoje wierszyki, ty kapusiu, ty pedale, i żebyś zdechł, przeklęty łobuzie… Słyszeli, jak wbiega po schodach, trzasnęła drzwiami. Santiago poruszał łyżeczką w pustej filiżance, jakby chciał rozmieszać cukier.