Выбрать главу

– Ja też sympatyzuję z komunistami – oświadczyła Aida z zachwytem. – Co za szczęście, żeśmy się spotkali.

– Ja też – powiedział Santiago. – O marksizmie wiem niewiele, ale chciałbym się dowiedzieć więcej. Tylko gdzie, jak.

Jacobo popatrzył każdemu z nich w oczy, długo i głęboko, jakby odmierzając stopień swojej szczerości, znów się rozejrzał i nachylił się do nich: jest taki antykwariat, tu, w śródmieściu. Odkrył go kiedyś, wszedł zobaczyć, co tam jest, i przeglądając książki natrafił na kilka bardzo starych i bardzo ciekawych numerów pisma, nazywało się chyba „Kultura Radziecka”. Zakazane książki, zakazane czasopisma, i Santiago ujrzał półki uginające się pod ciężarem broszur, których nie można było kupić w księgarniach, i tomów, które na rozkaz policji wycofano z bibliotek. W cieniu zżartych przez wilgoć murów, wśród pajęczyn i sadzy, przeglądali wywrotowe publikacje, dyskutowali i robili notatki, w głębokich ciemnościach nocy, przy zaimprowizowanym naprędce oświetleniu, robili wyciągi z książek, wymieniali poglądy, czytali, objaśniali sobie nawzajem, zrywali z burżuazją, uzbrajali się w ideologię klasy robotniczej.

– A czy w tym antykwariacie nie ma innych pism? – spytał Santiago.

– Może są-rzekł Jacobo. – Jak chcecie, możemy pójść tam razem i zobaczyć. Na przykład jutro.

– I moglibyśmy iść na jakąś wystawę, do muzeum – powiedziała Aida.

– Świetnie, jak dotąd, nie widziałem jeszcze żadnego muzeum w Limie – rzekł Jacobo – ani ja – powiedział Santiago. – Wykorzystajmy te dni przed rozpoczęciem roku akademickiego i zwiedźmy wszystkie muzea.

– Możemy rano chodzić po muzeach, a po południu po antykwariatach – powiedział Jacobo. – Znam ich dużo, czasem się trafiają ciekawe rzeczy.

– Rewolucja, książki, muzea – mówi Santiago: – teraz wiesz, co to znaczy być czystym?

– A ja myślałem, że być czystym to się nie ześwinić, paniczu – mówi Ambrosio.

– I jeszcze możemy któregoś dnia pójść do kina, na jakiś dobry film – powiedziała Aida. – A jak bur żuj Santiago zechce nam postawić, to niech stawia.

– Nie postawię ci już nawet szklanki wody – powiedział Santiago. – Gdzie jutro idziemy? I o której?

– No i jak, chudzino? – powiedział don Fermín. – Bardzo trudny był ustny? Jak myślisz, synu, zdałeś?

– O dziesiątej na placu San Martin – powiedział Jacobo. – Na przystanku autobusowym.

– Chyba tak, tatusiu odparł Santiago. – Możesz się pożegnać z nadzieją, że kiedykolwiek wstąpię.na Katolicki.

– Powinien bym cię wytargać za uszy – powiedział don Fermín. – No więc zdałeś, jesteś studentem całą gębą. Chodź tu, chudzino, niech cię uściskam.

Nie spałeś, myśli, i jestem pewny, że Aida też nie spała, i Jacobo też. Te drzwi, te wszystkie otwarte drzwi, myśli, w jakim momencie i dlaczego zaczęły się zamykać.

– Poszło po twojej myśli, dostałeś się na San Marcos – powiedziała señora Zoila. – To chyba już jesteś zadowolony.

– Bardzo zadowolony, mamo – powiedział Santiago. – A przede wszystkim dlatego, że już nigdy nie będę musiał przestawać z przyzwoitymi ludźmi. Nie masz pojęcia, jak się cieszę.

– Jeśli ci chodzi o to, żeby być jak Indianin, to raczej idź gdzieś na służbę – powiedział Chispas. – Ganiaj bez butów, nie kąp się, i niech cię wszy obłażą, ty mądralo.

– Najważniejsze, że chudzina dostał się na uczelnię – powiedział don Fermín. – Uniwersytet Katolicki byłby lepszy, ale jak ktoś się chce uczyć, to wszędzie się nauczy.

– Katolicki nie jest lepszy od San Marcos, tatusiu – powiedział Santiago. – To jest księżowska szkoła. A ja nie chcę mieć do czynienia z księżmi, nienawidzę księży.

– Pójdziesz do piekła, ty idioto – wtrąciła Teté. – Że też ty mu pozwalasz tak podnosić głos, tatusiu.

– Doprowadzają mnie do szału te twoje przesądy, tato – powiedział Santiago.

– To nie przesądy, mnie tam wszystko jedno, czy twoi koledzy są biali, czarni czy żółci – powiedział don Fermín. – Chcę, żebyś studiował, żebyś nie tracił czasu i nie zostawał bez zawodu, jak Chispas.

– Mądrala podnosi głos na ciebie, a ty się wyładowujesz na mnie – rzekł Chispas. – Bardzo ładnie, tato.

– Polityka to nie jest strata czasu – powiedział Santiago. – Czy tylko wojskowi mają prawo zajmować się u nas polityką?

– Dawniej księża, teraz wojsko, zawsze ci sami grają pierwsze skrzypce – powiedział Chispas. – Zmień płytę, mądralo, powtarzasz się.

– Jaki punktualny, przyszedłeś co do minuty – powiedziała Aida. – A po drodze mówiłeś sam do siebie, zabawny jesteś.

– Nie można ci dogodzić – powiedział don Fermín. – Ja cię chcę głaskać, a ty wierzgasz.

– A bo ze mnie taki wariat – powiedział Santiago. – Nie boisz się?

– No już dobrze, nie płacz, nie klękaj, wierzę ci, dla mnie to zrobiłeś – mówił don Fermín. – Nie pomyślałeś, że zamiast pomóc, możesz mnie na zawsze pogrążyć? Ty biedny głupcze, na co też Pan Bóg dał ci głowę?

– Ani trochę, przepadam za wariatami – powiedziała Aida.

– Wahałam się między psychiatrią a prawem.

– Za bardzo ci pobłażam, synu, ot co, a ty to wykorzystujesz – powiedział don Fermín. – Idź już do swojego pokoju.

– Mnie za karę odbierasz kieszonkowe, a Santiago ma tylko iść spać – powiedziała Teté. – Ja sobie wypraszam, tato.

– Nikt nie jest zadowolony ze swego losu, ot co – mówi Ambrosio. – Nawet pan, chociaż pan ma wszystko. A co ja mam powiedzieć.

– Jemu też zabierz kieszonkowe, tato – powiedział Chispas.

– Czemu go masz wyróżniać.

– Cieszę się, że wybrałaś prawo – powiedział Santiago. – O, idzie Jacobo.

– Nie wtrącajcie się, kiedy rozmawiam z Santiago – powiedział don Fermín. – Jak będziecie się wtrącać, to właśnie wam odbiorę kieszonkowe.

Dali jej gumowe rękawiczki, kitel i powiedzieli będziesz napełniać. Tabletki zaczynały wypadać, a one miały je pakować do flakoników i kłaść na wierzchu kłaczek waty. Na te, które nakładały przykrywki, mówiono przykrywaczki, a te, co przylepiały etykiety, były od nalepiania. Przy końcu stołu cztery kobiety zbierały flakoniki i ustawiały je w kartonowych’ pudełkach. To były pakowaczki. Dziewczyna, która zajmowała miejsce przy Amalii, nazywała się Gertrudis Lama i miała bardzo zręczne palce. Amalia zaczynała pracę o ósmej, przery- wała o dwunastej, wracała na drugą i wychodziła o szóstej. W dwa tygodnie potem, jak zaczęła pracować w laboratorium, jej ciotka przeniosła się z Surquillo do Limoncillo i z początku Amalia jeździła na obiad do domu, ale to wychodziło drogo, tyle przejazdów autobusem, no i nie starczało jej czasu. Kiedyś przyszła kwadrans po drugiej i inspektorka na to uważasz, że jak cię sam szef polecił, to już możesz się spóźniać? Gertrudis Lama poradziła jej przynieś jedzenie ze sobą, tak jak my wszystkie, oszczędzisz forsy i zyskasz na czasie. I odtąd brała sobie kanapkę i owoce i szły razem z Gertrudis nad kanał przy alei Argentina, gdzie wędrowni sprzedawcy oferowali im lemoniadę i słodycze i gdzie.zaczepiali je różni faceci pracujący niedaleko. Zarabiam więcej niż przedtem, myślała, a pracuję mniej, i jeszcze mam przyjaciółkę. Trochę tęskniła za swoim pokoikiem i za panienką Teté, ale o tym nędzniku nawet już nie wspomnę, mówiła do Gertrudis Lama; i Santiago: Amalia? a Ambrosio tak, panicz ją pamięta?

Jeszcze nie pracowała nawet miesiąc w laboratorium, kiedy poznała Trinidada. Opowiadał różne świńskie kawały z większym wdziękiem niż inni, Amalia przypomniała sobie potem jego powiedzonka i wybuchała śmiechem. Sympatyczny, tylko trochę stuknięty, nie? powiedziała jej któregoś dnia Gertrudis, a znowu kiedy indziej, jak ty się do niego śmiejesz, a jeszcze potem, widać, że ten wariat ci się podoba. Niech ci będzie, powiedziała Amalia i pomyślała, czy onmi się podoba? i Santiago, to Amalia była twoją żoną, Amalia umarła w Pucall-pa? Kiedyś zobaczyła go na przystanku, czekał na nią. W mgnieniu oka wskoczył za nią do tramwaju, usiadł obok, no jak tam, czarnulko, i znowu te jego żarciki, nie bądź taka dumna, kochanie, a ona była na zewnątrz bardzo poważna, a w środku umierała ze śmiechu. Zapłacił za nią, a kiedy Amalia wysiadła, powiedział no to do widzenia, kochana. Był szczuplusieńki, ciemny, narwany, włosy miał gładkie, ciemnobrązowe, ładny chłopak. Jego oczy były w ciągłym ruchu i kiedy potem poznali się lepiej, Amalia mu mówiła masz w sobie coś z Chińczyka, on na to a ty jesteś biała mulatka, będzie z nas dobra krzyżówka, i Ambrosio mówi tak, paniczu, właśnie ta Amalia. Innym razem pojechał z nią tramwajem aż do śródmieścia, a potem autobusem do Limoncillo i też za nią płacił, a ona ile ja przy tobie oszczędzę. Trinidad chciał ją zaprosić na obiad, ale Amalia nie, nie mogła przyjąć zaproszenia. Wysiądziemy, kochanie, a niech pan wysiada, co to za takie poufałości. Już sobie idę, tylko się przedstawię, powiedział i uścisnął jej rękę, Trinidad López, bardzo mi miło, a ona też mu ścisnęła rękę, bardzo mi miło, Amalia Cerda. Nazajutrz Trinidad usiadł koło niej nad kanałem i zaczął zagadywać Gertrudis, jaką to ona ma kapryśną przyjaciółkę, Amalia odbiera mi sen. Gertrudis zaraz dała się złapać i już byli w przyjaźni, a potem Gertrudis do Amali, mówię ci, zajmij się tym narwańcem, to zapomnisz o tym jakimś Ambrosio, i na to Amalia, ja już o nim w ogóle nie pamiętam, a Gertrudis, czyżby? naprawdę? i Santiago mówi, łączyło cię coś z Amalia, odkąd zaczęła u nas pracować? Amalię raziły różne zagrania Trinidada, ale podobało się jej to, co mówił, i to, że nie starał się wykorzystać sytuacji. Pierwszy raz spróbował w autobusie do Limoncillo. Był tłok, stali przyciśnięci do siebie i wtedy zdała sobie sprawę, że zaczyna się do niej przytulać. Nie mogła się odsunąć, musisz udawać, że nic się nie stało. Trinidad patrzył na nią poważnie, przysuwał twarz, i nagle: tak cię kocham, i pocałował ją. Zrobiło jej się gorąco, usłyszała, jak ktoś się roześmiał. Tego już za wiele, kiedy wysiedli, była wściekła, narobił jej wstydu przy ludziach, na co ty sobie pozwalasz. Zawsze szukał takiej dziewczyny jak ona, mówił jej Trinidad, zapadłaś mi w serce.