– Przydało im się w każdym razie na to, żeby nie zostawiać śladów, archiwa ministerstwa są bezużyteczne – powiedział Bermúdez. – Apriści postarali się, żeby kartoteki zniknęły. Organizujemy wszystko od nowa i właśnie o tym chciałem z panem porozmawiać, kapitanie. Ministerstwo Wojny mogłoby nam bardzo pomóc.
– Aha, to ty jesteś szoferem pana Bermúdeza?-powiedział Ludo vico.- Bardzo mi przyjemnie, Ambrosio. To na pewno nam powiesz o tej akcji na przedmieściu?
– Nie ma o czym mówić, naturalnie, musimy iść ręka w rękę – powiedział kapitan Paredes. – Jak tylko będzie pan potrzebował jakichś danych, zaraz panu dostarczę, señor Bermúdez.
– Po coś przyszedł, kto cię chciał, kto cię zapraszał? – wrzeszczała Tomasa. – Wyglądasz jak dzikus, bo i jesteś dzikus. Nie widziałeś, jak moja kuma uciekła, ledwie na ciebie spojrzała? Kiedy cię wypuścili?
– Chciałbym czegoś więcej, panie kapitanie – powiedział Bermúdez. – Chciałbym mieć do swojej dyspozycji całą kartotekę polityczną wojskowej Służby Bezpieczeństwa. Jej dokładną kopię.
– Nazywa się Hipólito i jest największym osłem na świecie – powiedział Ludo vico. – Zaraz przyjdzie, to ci go przedstawię. On też nie jest na etacie i nigdy nie będzie. Ja mam nadzieję, że pewnego pięknego dnia wskoczę na etat. To jak, Ambrosio, będziesz z nami, prawda?
– Nasze archiwa są nienaruszalne, to tajemnica wojskowa – powiedział kapitan Paredes. – Przekażę pana propozycję pułkownikowi Molinie, ale on też nie może tu decydować. Najlepiej będzie, jak Espina wyśle pismo do ministra Wojny.
– Twoja kuma wzięła nogi za pas, jakby zobaczyła diabła – roześmiał się Trifulcio. – Słuchaj no, Tomasa, daj mi co zjeść. Głodny jestem.
– Właśnie tego należałoby uniknąć, kapitanie – powiedział Bermúdez. – Kopia archiwum powinna znaleźć się u nas tak, żeby się o tym nie dowiedział ani pułkownik Molina, ani sam minister Wojny. Czy mnie pan rozumie?
– Mordercza robota, Ambrosio – mówi Ludo vico. – Przez całe godziny zdzierasz głos, tracisz siły, a potem przychodzi któryś ze stałych pracowników i cię obcina, a pan Lozano grozi, że będzie mniej płacił. To mordercze dla każdego prócz tego osła Hipolita. Wiesz czemu?
– Nie mogę panu dać kopii ściśle tajnych akt bez wiedzy moich zwierzchników – powiedział kapitan Paredes. – Tam są szczegółowe dane dotyczące wszystkich oficerów i tysięcy cywilów. To jak złoto w Banku Centralnym, señor Bermúdez.
– Tak, musisz uciekać, no, no, uspokój się, łyknij sobie, ty biedny głupcze – powiedział don Fermín. – A teraz mi opowiedz. I przestań już płakać.
– O, właśnie, kapitanie, sam wiem najlepiej, że to jest na wagę złota – powiedział Bermúdez. – I pański wuj też to wie. Ta sprawa musi pozostać tylko do wiadomości odpowiedzialnych pracowników Bezpieczeństwa. Nie, nie chodzi przecież o to, żeby urazić pułkownika Molinę.
– Bo, uważasz, ten osioł Hipólito, jak pół godzinki poobra-bia jakiegoś faceta, to nagle bęc! i wpada w trans – powiedział
Ludovico. – Jednemu nie starcza odwagi, inny ma dość. A on nie, on się podnieca. Jak go poznasz, sam zobaczysz.
– Chodzi tylko o to, żeby pchnąć go wyżej – powiedział Bermúdez. – Dać mu władzę nad wojskiem, nad koszarami. I nikt wtedy nie powie, że pan nie jest najodpowiedniejszą osobą na miejsce pułkownika Moliny. Możemy więc z całkowitą dyskrecją wymienić usługi, kapitanie.
– Nie zostaniesz tutaj ani na jedną noc, ani na godzinę – powiedziała Tomasa. – Ani minuty tutaj nie będziesz. Wynoś się, i to już, Trifulcio.
– Podbił pan bez reszty mojego wuja, przyjacielu Bermúdez – powiedział kapitan Paredes. – Zna pana niecałe pół roku, a już bardziej panu ufa niż mnie. No, no, żartuję, Cayo. Bo chyba możemy sobie mówić po imieniu, prawda?
– Łgają nie przez bohaterstwo, tylko ze strachu – powiedział Ludovico. – Ciekawe, czy ty byś się choć raz z nimi dogadał. Kto jest twoim szefem? Ten i ten. Od kiedy jesteś apristą? Nie jestem. No to czemu gadasz, że ten i ten to twój szef? Nie, to nie mój szef. Mordercza robota, mówię ci.
– Twój wujaszek wie, że nasz ustrój stoi na Służbie Bezpieczeństwa – powiedział Bermúdez. – Teraz wszyscy tylko przyklaskują, ale niedługo każdy zacznie ciągnąć na swoją stronę, i w tej walce sprzecznych interesów wszystko będzie zależało od tego, co robi Służba Bezpieczeństwa dla złagodzenia różnych ambicji i pretensji.
– Nie mam zamiaru zostawać, przyszedłem z wizytą – powiedział Trifulcio. Mam robotę u jednego bogacza z Ica, nazywa się Arévalo. Naprawdę, mówię ci, Tomasa.
– Doskonale się w tym orientujesz – powiedział kapitan Paredes. – Kiedy już nie będzie apristów, prezydentowi zagrożą nieprzyjaciele z jego własnego obozu.
– Coś ty za jeden, komunista? aprista? Ale skąd, wcale nie komunista, wcale nie aprista – mówi Ludovico. – No to baba z ciebie, kolego, jeszcześmy cię nie dotknęli, a już kłamiesz. I tak godzinami, i tak noc po nocy, Ambrosio. A jego to podnieca, tego Hipolita, masz pojęcie, co za facet?
– Dlatego nasza współpraca musi być długofalowa – powiedział Bermúdez. – Teraz najbardziej niebezpieczny element to cywile, jutro będzie nim wojsko. Więc rozumiesz, czemu trzeba zachować w tajemnicy sprawę archiwum?
– Nawet nie pytasz, gdzie pogrzebano Perpetua i czy
Ambrosio jeszcze żyje – powiedziała Tomasa. – Już nie pamiętasz, że miałeś synów?
– To była wesoła kobieta, lubiła życie, dom – powiedział Ambrosio. – Biedaczka, musiała trafić na łobuza, co był zdolny zrobić coś takiego własnemu synowi. No ale gdyby Murzynka się w nim nie zakochała, to ja bym się nie urodził, jasne. Tak że mnie to wyszło na dobre.
– Musisz mieć dom, Cayo, nie możesz ciągle mieszkać w hotelu – powiedział pułkownik Espina. – A poza tym to nie ma sensu, żebyś nie korzystał z samochodu, który ci przysługuje jako szefowi Służby Bezpieczeństwa.
– Zmarli mnie nie obchodzą – powiedział Trifulcio. – Ale Ambrosia chętnie bym zobaczył. Mieszka z tobą?
– Nigdy nie miałem samochodu, a poza tym taksówka jest wygodniejsza – powiedział Bermudez. – Ale masz rację, Góral, będę jeździł samochodem. Po co ma stać bezczynnie.
– Ambrosio jutro jedzie do Limy, do pracy – powiedziała Tomasa. – Po co ci go widzieć?
– Nie wierzyłem, że Hipólito jest taki, ale to prawda, Ambrosio – powiedział Ludo vico. – Sam widziałem, nie żeby mi ktoś opowiadał.
– Nie bądź taki skromny, korzystaj z tego, co ci przysługuje – powiedział pułkownik Espina. – Siedzisz tutaj piętnaście godzin na dobę, a przecież coś trzeba mieć z życia, nie tylko pracę. Czasami trzeba się trochę rozerwać, Cayo.
– Tak z ciekawości, chcę zobaczyć, jak wygląda – powiedział Trifulcio. – Zobaczę Ambrosia i już mnie nie ma, mówię ci, Tomasa.
– Na pierwszy raz to nam dali takiego jednego z Vitarte, byliśmy z nim sami – powiedział Ludovico. – Nikt z tych etatowych nie przyszedł, żeby nas obcinać, brakowało im ludzi. No i wtedy to widziałem, Ambrosio.
– Przyjdzie czas i na rozrywkę, jasne, Góral, ale jak będę miał trochę mniej roboty – powiedział Bermudez. – No i wyszukam sobie mieszkanie, urządzę się wygodniej.
– Ambrosio pracował tutaj, był szoferem na autobusach – powiedziała Tomasa. – Ale w Limie będzie miał lepiej, no to go namówiłam i wyjeżdża.