– Prezydent jest z ciebie bardzo zadowolony, Cayo – powiedział pułkownik Espina. – Nie do wiary, bardziej mi dziękuje za to, że ciebie tu ściągnąłem, niż za wszystko inne, co zrobiłem dotąd.
– Dołożył mu i facet zaczął puszczać farbę, jeszcze raz, i tamten jeszcze bardziej, a w końcu tak mu przywalił, że gość zaczął gadać głupstwa – rzekł Ludovico. – I nagle patrzę, a Hipolitowi rozporek się wydyma jak bania. Słowo daję, Ambrosio.
– To ten, co tu idzie, ten kawał chłopa? – powiedział Trifulcio. – To jest Ambrosio?
– Po co go walisz, on już i tak całkiem zgłupiał, po co, jak już go załatwiłeś – mówił Ludovico. – Wcale mnie nie słuchał, Ambrosio. Podniecił się, rozporek jak bania. No mówię ci, przysięgam. Zobaczysz, poznam cię z nim.
– W panach teraz cała nasza nadzieja, że jakoś wybrniemy z tej sytuacji bez wyjścia – powiedział don Fermín.
– Od razu cię poznałem-powiedział Trifulcio. – Chodźno, Ambrosio, uściskaj mnie, niech na ciebie popatrzę.
– Nasz ustrój w sytuacji bez wyjścia? – powiedziałpułkownik Espina. – Pan chyba żartuje, don Fermín? Uważa pan, że nasza rewolucja nie jest wielkim osiągnięciem?
– Pojechałbym po ciebie – powiedział Ambrosio. – Ale nawet nie wiedziałem, żeś wyszedł.
– Fermín ma rację, pułkowniku – powiedział Emilio Aré-valo. – Nic się nie powiedzie, póki nie odbędziemy wyborów, tak aby generał Odria mógł objąć władzę uświęconą przez głosowanie wszystkich Peruwiańczyków.
– Przynajmniej ty mnie nie wypędzasz tak jak Tomasa – powiedział Trifulcio. – Myślałem, że z ciebie jeszcze chłopiec, a ty jesteś prawie taki stary jak twój czarny ojciec.
– Wybory to formalność, zgoda, pułkowniku – powiedział don Fermín. – Ale formalność konieczna.
– Jakeś go zobaczył, to już sobie idź – powiedziała Tomasa. – Ambrosio jutro wyjeżdża, musi się spakować.
– A na to, żeby przystąpić do wyborów, kraj musi być spacyfikowany, to znaczy oczyszczony z apristów – powiedział doktor Ferro. – W przeciwnym razie wybory mogą nam same wybuchnąć w ręku jak petarda.
– Chodźmy na jednego, Ambrosio – powiedział Trifulcio. – Pogadamy trochę, a potem wrócisz i będziesz się pakował.
– A pan nawet nie otworzył ust, Bermudez – powiedział Emilio Arévalo. – Wygląda na to, że ma pan dość polityki.
– Chcesz, żeby zaczęli nie wiem co wygadywać o twoim synu? – powiedziała Tomasa. – Po co go ciągniesz ze sobą na ulicę?
– Otóż to, naprawdę mam dosyć – powiedział Bermúdez. – A poza tym nie znam się na polityce. Proszę się nie śmiać, to prawda. Dlatego wolę słuchać, jak panowie mówią.
Szli w ciemnościach krętymi, spadzistymi uliczkami, pomiędzy trzcinowymi szałasami, wśród których z rzadka trafiał się dom z cegły; za oknami widzieli niewyraźne sylwetki ludzi – przy świecach i lampkach jedli kolację i rozmawiali. Czuć było zapach ziemi, ekskrementów i winogron.
– Ale nie znając się na polityce, doskonale pan sobie z nią radzi na stanowisku szefa Służby Bezpieczeństwa – powiedział don Fermín. – Jeszcze kieliszek, don Cayo?
Na drodze zobaczyli leżącego osła, niewidzialne psy ogłuszyły ich szczekaniem. Byli niemal jednego wzrostu, szli milcząc, niebo wisiało nad nimi, bezchmurne, gorące, bezwietrzne. Kiedy znaleźli się w pustej knajpie, mężczyzna odpoczywający w bujanym fotelu wstał na ich widok, podał im piwo i znów usiadł. W półmroku szklanki uderzyły o siebie, ciągle jeszcze nie powiedzieli ani słowa.
– Dwie podstawowe sprawy – rzekł doktor Ferro. – Pierwsza to utrzymać jedność w grupie, która objęła władzę. Druga to w.dalszym ciągu twardą ręką prowadzić czystkę. Uniwersytet, związki zawodowe, administracja. A potem wybory i praca dla kraju.
– Niby czym bym chciał być, paniczu? – mówi Ambrosio. – Bogaczem, to jasne.
– To jutro jedziesz do Limy – powiedział Trifulcio. – A po co jedziesz?
– A pan mówi, że chciałby być szczęśliwy, tak, paniczu? – mówi Ambrosio. – Pewnie, ja też, ale przecież bogaty i szczęśliwy to jedno i to samo.
– Najważniejsza jest sprawa pożyczek i kredytów – powiedział don Fermín. – Stany Zjednoczone są skłonne pomóc rządowi o tej samej orientacji, dlatego poparły rewolucję. Teraz chcą wyborów i należy uczynić zadość temu żądaniu.
– Jadę za pracą – powiedział Ambrosio. – W stolicy lepiej się zarabia.
– Gringowie to formaliści, trzeba ich zrozumieć – rzekł
Emilio Arévalo. – Im jest dobrze z generałem i żądają tylko zachowania demokratycznych form. Odria przejdzie w wyborach, a wtedy oni nam otworzą ramiona i dadzą kredyty.
– Jak dawno jesteś za szofera? – powiedział Trifulcio.
– Ale przede wszystkim trzeba wyciągnąć na światło dzienne Narodowy Front Patriotyczny czy Ruch Odnowy, czy jak tam to się nazywa – powiedział doktor Ferro. – Jest to program podstawowy i dlatego tak się przy nim upieram.
– Dwa lata, jako zawodowy – powiedział Ambrosio. – Za cząłem jako pomocnik, prowadziłem pożyczony wóz. Potem jeździłem ciężarówką, a teraz to już byłem nawet za kierowcę w autobusie.
– Program narodowy i patriotyczny, który skupia wszystkie zdrowe siły – powiedział Emilio Arévalo. – Przemysł, handel, urzędnicy, właściciele rolni. Program prosty, ale skuteczny.
– To z ciebie poważny chłop, nie boisz się pracy – powiedział Trifulcio. – Tomasa miała rację, nie chciała, żeby cię ludzie widzieli ze mną. Myślisz, że dostaniesz jaką pracę w Limie?
– Trzeba nam czegoś, co by przypominało wspaniałą formułę marszałka Benavides – powiedział doktor Ferro. – Porządek, Pokój i Praca. Ja już myślałem, że może na przykład Zdrowie, Oświata, Praca. Co o tym sądzicie, panowie?
– Pamiętasz mleczarkę Tumulę? Ona miała córkę, pamiętasz? – powiedział Ambrosio. Wyszła za syna Sępa. Pamiętasz Sępa? Ja pomogłem jego synowi wykraść tę dziewczynę.
– Oczywiście, kandydatura generała powinna być wylanso-wana przed wszystkimi innymi – rzekł Emilio Arévalo. – Wszystkie sektory powinny ją przyjąć spontanicznie?
– Sęp, ten lichwiarz, ten co był alkadem? – powiedział Trifulcio. – Tak, pamiętam.
– Wybiorą go, don Emilio – rzekł pułkownik Espina. – Generał jest coraz bardziej popularny. Przez tych kilka miesięcy ludzie zdążyli już porównać obecny spokój z zamieszkami, jakie mieliśmy w kraju, kiedy apriści i komuniści byli na swobodzie.
– Syn Sępa jest w rządzie, to teraz ważny facet – powiedział Ambrosio. – Może on mi co poradzi i pomoże znaleźć robotę w Limie.
– Nie poszedłby pan ze mną napić się czegoś, don Cayo? powiedział don Fermín. – Nie rozbolała pana głowa od tych przemówień naszego przyjaciela Ferro? Ja zawsze dostaję zawrotu głowy.
– Jak jest taki ważny, to nie będzie chciał o tobie słyszeć – powiedział Trifulcio. – Będzie na ciebie patrzył z góry.
– Z przyjemnością, señor Zavala – powiedział Bermúdez. – Tak, doktor Ferro lubi mówić. Ale ma duże doświadczenie, to widać.
– Zanieś mu co w prezencie, to go sobie zjednasz – powiedział Trifulcio. – Coś, co by mu przypomniało jego miasto, co by go chwyciło za serce.
– Tak, doświadczenie ogromne, bo od dwudziestu lat jest przy każdym rządzie – zaśmiał się don Fermín. – Chodźmy, mam tu samochód.
– Zawiozę mu kilka butelek wina – powiedział Ambrosio. – A ty co teraz ze sobą zrobisz? Wrócisz do domu?
– Proszę bardzo, co pan sobie życzy – rzekł Bermúdez. – Tak, señor Zavala, whisky, czemu nie.
– Chyba nie wrócę, widziałeś, jak mnie przyjęła twoja matka – powiedział Trifulcio. – Ale to nie jest zła kobieta, nie, wcale tak nie mówię.