Выбрать главу

– Twoja stara użalała się przed senatorową, że chcesz na San Marcos – powiedział.

– Niech się skarży, przed kim chce – powiedział Santiago.

– Jak ich tak złości San Marcos, to idź na Katolicki, co ci zależy – powiedział Popeye. – A może w Katolickim więcej wymagają?

– Moi starzy gwiżdżą na to – powiedział Santiago. – Nie podoba im się San Marcos, bo tam są kolorowi i wszyscy gadają o polityce, tylko dlatego.

– Też sobie wykombinowałeś, nie ma co – powiedział Popeye. – Stawiasz im się, wszystko krytykujesz i za bardzo bierzesz do serca. Nie obrzydzaj sam sobie życia, chudy.

– Schowaj swoje rady do kieszeni – rzekł Santiago.

– Nie rób z siebie, takiego mądrali, chudy – powiedział Popeye. – W porządku, możesz sobie być kujonem, ale to nie powód, żeby wszystkich innych uważać za osłów. Wczoraj wieczorem tak się obszedłeś z Coco, że nie wiem, jak on to mógł ścierpieć.

– Jeżeli nie mam ochoty iść do kościoła, to nie muszę się tłumaczyć temu świętoszkowi – powiedział Santiago.

– A teraz znów chcesz pokazać, jaki to z ciebie ateista – rzekł Popeye.

– Wcale się nie zgrywam na ateistę – powiedział Santiago. – Że nie lubię księży, to nie znaczy, że nie wierzę w Boga.

– A u ciebie w domu co mówią na to, że nie chodzisz do kościoła? – powiedział Popeye. – Na przykład Teté, co ona mówi?

– Wiesz, piegus, gryzę się tą historią ze służącą – powiedział Santiago.

– Coś ty, głupi, zapomnij o tym – powiedział Popeye. – A propos Teté, dlaczego nie była dziś rano na plaży?

– Pojechała z przyjaciółkami do Regatas – powiedział Santiago. – Kiedy ty wreszcie zrozumiesz.

– A, ten rudy, z takimi piegami-mówi Ambrosio. – Synek senatora don Emilio Arévalo, już wiem. Wyszła za niego?

– Nie lubię piegów i nie lubię czerwonych kudłów – skrzywiła się Teté. – A on ma i to, i to. Brr, niedobrze się robi.

– Najbardziej się gryzę, że to przeze mnie ją wylali – powiedział Santiago.

– Raczej przez Chispasa pocieszył go Popeye. – Ty nawet nie wiedziałeś, co to yohimbina.

Na brata Santiago mówili teraz tylko Chispas, ale dawniej kiedy brylował na Terrazas w podnoszeniu ciężarów, nazywali go Tarzan Chispas. Kilka miesięcy był kadetem w Szkole Morskiej, a kiedy go wyrzucili (jak on sam twierdził, za to, że uderzył podporucznika), przez dłuższy czas pętał się bez żadnego zajęcia, nic tylko chodził po domach gry i pił, i przechwalał się, jaki z niego chojrak. Zjawiał się w Ovalo de San Fernando i zaraz z pogróżkami do Santiago, napuszczał go na Popeye’a, Toña, Coco czy Lalo: no jazda, mądralo, popróbuj swoich sił z którymś z nich. Ale teraz spoważniał, odkąd zaczął pracować w biurze don Fermina.

– Właśnie, że wiem, co to takiego, tylko nigdy tego nie widziałem – mówił wtedy Santiago. – Myślisz, że babki tak szaleją od yohimbiny?

– E tam, gadanie Chispasa – szeptał Popeye. – Tak ci mówił? Ze dostają szału?

– Tak, szaleją, ale jak pan przeholuje, to dziewczyna może się przejechać na tamten świat, paniczu Chispas – powiedział Ambrosio. Niech mnie panicz nie pakuje w awanturę. Bo jak się o tym dowie pański tatuś, to już po mnie.

– I mówił ci, że wystarczy mała łyżeczka tego proszku, a już każda na ciebie leci, tak? – szeptał Popeye. – Gadanie, chudy.

– Trzeba by sprawdzić – powiedział Santiago. – Chociażby po to, żeby się przekonać, czy nie buja, no nie, piegus?

Umilkł i zachichotał nerwowo, a Popeye też się zaśmiał. Trącali się łokciami, najtrudniejsza rzecz to znaleźć taką babkę, podnieceni, hałaśliwi, tak, w tym cały sęk, i stolik z mlecznymi cocktailami podrygiwał od wstrząsów: jacy z nas byli idioci, chudy. Co to mówił Chispas, kiedy się tak przechwalał? Chispas i Santiago nie znosili się jak pies z kotem, Chispas jak tylko mógł, robił na złość bratu, a Santiago znowu Chispasowi: wiesz co, chudy, może braciszek ci zrobił kawał. Nie, piegus, Chispas przyszedł do domu w świetnym humorze, bo wygrał kupę forsy na wyścigach, i jak nigdy, zanim się położył, przyszedł do pokoju Santiago z dobrymi radami: pora, żebyś się wreszcie ruszył, nie wstyd ci, że jeszcze z ciebie prawiczek, choć wyrosłeś już całkiem całkiem? I dał mu papierosa. Nie zgrywaj się, powiedział Chispas, masz kobitę? Santiago skłamał, że tak, a na to Chispas, z troską w głosie: najwyższy czas, chudy, żebyś się oddziewiczył, naprawdę.

– Przecież tyle razy cię prosiłem, żebyś mnie wziął do tej twojej meliny, nie? – powiedział Santiago.

– Jeszcze ci się co stanie i stary się wścieknie – powiedział Chispas. – A poza tym mężczyznę poznaje się po tym, że ma siłę w ręku, a nie po forsie. Niby tak się na wszystkim znasz, ale o dziewczynach nie masz zielonego pojęcia, mądralo.

– Wcale nie mówię, że się znam na wszystkim – powiedział Santiago. – Atakuję, kiedy i mnie atakują. Nie bądź taki, Chispas, zaprowadź mnie tam.

– I po co się stawiasz staremu – powiedział Chispas. – Drażnisz go, jak się tak we wszystkim sprzeciwiasz.

– Tylko wtedy się sprzeciwiam, kiedy on zaczyna bronić Odríi i wojskowych – powiedział Santiago. – No jazda, Chispas, nie daj się prosić.

– A co ty masz przeciw wojskowym – powiedział Chispas. – Gówno cię to obchodzi, zrobił ci coś Odria czy jak?

– Siłą zdobyli władzę – powiedział Santiago. – Odria wsadził do więzienia całą kupę ludzi.

– Tylko apristów i komunistów – powiedział Chispas. – I tak był dla nich za dobry, ja tam bym wszystkich powystrzelał. Za Bustamantego w kraju był jeden wielki bajzel, porządni ludzie nie mogli spokojnie pracować.

– No to ty w każdym razie nie należysz do tych porządnych ludzi – powiedział Santiago. – Bo za Bustamantego cały czas się wałkoniłeś.

– Te, mądrala, bo dostaniesz po gębie – powiedział Chispas.,

– Ja mam swoje poglądy, a ty swoje – powiedział Santiago. – No już, zabierz mnie do tej meliny.

– Do meliny nie ma po co – powiedział Chispas. Ale pomogę ci rozpracować jakąś babkę.

– A yohimbinę można kupić w sklepie? – powiedział Popeye.

– Można ją dostać na lewo – powiedział Santiago. – To jest zakazane.

– Dodasz odrobinę do coca-coli, do hot-doga – powiedział Chispas – i poczekasz na rezultat. A jak się zacznie robić nerwowa, no to już tylko od ciebie zależy.

– Ile lat musi mieć dziewczyna, żeby jej to dać, co, Chispas? – spytał Santiago.

– Przecież nie będziesz taka świnia, żeby dawać dziesięcio-latce – zaśmiał się Chispas. – Takiej, co ma czternaście, to już możesz, tylko niedużo.

– Prawdziwa? – powiedział Popeye. – A może ci dał soli albo cukru?

– Spróbowałem na koniec języka – powiedział Santiago. – Nie ma żadnego smaku, taki proszek, trochę szczypie.

Na ulicy było coraz więcej ludzi, którzy tłoczyli się wokół przepełnionych mikrobusów. Nie stali w kolejce, tylko gromadą, i wymachiwali rękami przed każdym niebiesko-białym wozem, a wozy przejeżdżały nie zatrzymując się. Nagle, wśród tych ludzkich ciał, dwie identyczne drobne figurki, dwie czarne główki: bliźniaczki Vallerriestra. Popeye odsunął zasłonę i zawołał na nie, ale go nie zobaczyły albo nie poznały. Niecierpliwie stukały obcasami, i coraz to zwracały świeże i opalone buzie w stronę zegara na Banku, popatrz, chudy, pewno jadą na poranek do śródmieścia. Ilekroć nadjeżdżał autobus, ze zdecydowanymi minami przedzierały się w stronę wejścia, ale zawsze je odpychano.