Przeprowadziła serię manewrów — sedan pełnym pędem przedostał się przez Autostradę 16, ale gdy opracowała sposób przekroczenia alei Axtattle, dwa oblężone zespoły przestały wzywać pomocy. Albo wszyscy zginęli, albo dostali się w ręce wroga.
Wtedy ostrzelano Zespół 151, który zaczynał akcję w budynku za aleją — zaskoczono ich, gdy nieśli swojego towarzysza do samochodu ewakuacyjnego. Zespół 167 usiłował im pomóc, ale obie grupy zostały pokonane, nim Sula zdążyła swoim samochodem przeciąć autostradę 16 i dotrzeć z odsieczą. Dwóch członków Zespołu 499 złapano na dworze i zmuszono do poddania się. I w tym momencie Sula przypomniała sobie, że porucznik-kapitan Hong zabrał samochód Zespołu 499 wraz z kierowcą, by przeprowadzić zaimprowizowany plan wysadzenia wiaduktu.
Wszystko się waliło. Prawie połowę członków Grupy Operacyjnej Blanche zabito lub pojmano, i to zaledwie w ciągu kilku minut. A równocześnie Hong mówił do ucha Suli radosnym tonem, wydawał rozkazy, usiłował koordynować akcję, która uratowałaby zespoły, znajdujące się w rozpaczliwym położeniu.
Sula nic nie mogła dla nich zrobić. Usiłując zachować spokój w głosie, poleciła Macnamarze zwolnić i jechać jedną z wcześniej zaplanowanych tras ewakuacyjnych.
Przypuszczalnie Zespół 491 zdołał się wymknąć tylko dlatego, że Zespół 211 — który początkowo był w budynku Suli — podjął błyskawiczną ucieczkę przed zgrają policji, odciągając dodatkowe siły Naksydów. W końcu 211 rozbiła swój samochód i dowódca zespołu wysłał wiadomość, że spróbują uciec na piechotę. W tym momencie byli już tak daleko, że transmisja radiowa została zerwana, i Sula, jadąca w przeciwnym kierunku, nie dostała od nich żadnej informacji.
Hong w ostatnim komunikacie przypomniał wszystkim zespołom, żeby zapadły się pod ziemię, po czym on również zamilkł.
Sula zsunęła z głowy kaptur, zdjęła hełm i wyłączyła komunikator radiowy. Wyjęła komunikator mankietowy — specjalnie przeznaczony do tej akcji — odłączyła baterie i wyrzuciła je z samochodu z taką siłą, by roztrzaskały się o krawężnik. Potem odchyliła się w fotelu i poddała znużeniu i gorzkiemu uczuciu porażki.
Następnym razem lepiej się sprawimy, pomyślała.
Jeśli będziemy żyć.
OSIEMNAŚCIE
Gdy dotarli do swojej dzielnicy, Spence miała tak sztywną i obolałą nogę, że nie mogła chodzić, więc Sula kazała Macnamarze pojechać na Nadbrzeże do ich mieszkania. Zaparkowali samochód w uliczce za domem. Sula otworzyła drzwi do tylnej klatki schodowej, gdzie z podestu pierwszego piętra wiodły drzwi do kuchni. Na schodach rozbrzmiewał dziecięcy śmiech. Sula pomogła umieścić zabandażowaną Spence na plecach Macnamary, który zaniósł ranną na górę do łóżka. Sama została przy samochodzie wypełnionym wojskowym sprzętem.
— Widziały nas jakieś dzieci — meldował Macnamara po powrocie. — Powiedziałem im, że mieliśmy wypadek na regatach, że noga utknęła jej między łódką a nabrzeżem.
— Skąd ci przyszła do głowy taka historyjka? — spytała zdumiona Sula. Macnamara tylko wzruszył ramionami. Wetknęła pistolet z tyłu za pas spodni i starannie sprawdziła, czy nie wystaje spod cywilnej kurtki. Zostawiła samochód Macnamarze.
— Pojedź do swojego mieszkania — powiedziała mu. — Ja się zajmę Spence. Jutro zrób zwykły objazd, ale pamiętaj, żebyś przed wejściem do mieszkania sprawdził, jak stoi doniczka. — Zawahała się. — Jeśli otrzymasz sygnał, że coś czeka na nas w skrytce, nie bierz tego sam, tylko zapłać komuś, żeby to zrobił, a potem sprawdź, czy nikt go nie śledzi, gdy będzie ci to oddawał.
— W ten sposób zdradzimy miejsce skrytki — zauważył Macnamara.
— Skrytek jest dużo — odparła — ty jesteś jeden.
Zostawiła Macnamarę z tą myślą i wbiegła na schody. Minęła dzieci, które rozstawiły na podeście dziecięcy serwis do herbaty, i wpadła do mieszkania. Przestawiła doniczkę w oknie z hasła „Nikogo tu nie ma” na „Ktoś tu przebywa i jest bezpiecznie”, i poszła do Spence.
Zdjęła z jej nogi opatrunek i obejrzała ranę. Zgodnie z przypuszczeniem Spence, kula przeszyła prawą łydkę. Krwawienie było niewielkie. Opuchniętą łydkę opinała skóra gładka jak skórka winogrona. Przybrała już fioletowawy odcień, ale rana wyglądała na czystą i była prawie niepostrzępiona; Sula ją zdezynfekowała, nie znalazła obcych ciał, żadnych odłamków ani strzępków materiału. Rozpyliła trochę antybiotyku i hormonów szybkiego gojenia, nałożyła nowy opatrunek, który zawierał więcej antybiotyków i hormonów, a potem załadowała iniektor ze standardowym środkiem przeciwbólowym, analogiem endorfiny.
Spence odchyliła głowę, odsunęła włosy z karku i Sula przystawiła iniektor do jej arterii szyjnej. Serce Suli zabiło mocniej, ciemność zasnuła pole widzenia. Sula zobaczyła, że trzęsą się jej ręce.
— Może lepiej, żebyś sama sobie zrobiła zastrzyk — powiedziała.
Sula musiała wyjść z pokoju, nim syczenie iniektora dotarło do jej uszu. Z frontowego pokoju patrzyła w dół na ulicę, widziała wózki i stragany sprzedawców, widziała ludzi, którzy szli ulicą.
Frustracja smaliła nerwy Suli. Żadna z tych osób nie wiedziała, że tego dnia stoczono i przegrano bitwę o Zanshaa. Bardzo możliwe, że żadna z nich nigdy się o tym nie dowie, chyba że Naksydzi im o tym powiedzą.
W wyobraźni widziała pełznącego korytarzem pana Guei z krwawiącym okiem; słyszała wzywających pomocy ludzi z ostrzelanego Zespołu 317; przypomniała sobie, jak Caro Sula, otępiała po narkotykach, leżała na poduszce w aureoli rozsypanych złotych włosów, a najlepsza przyjaciółka wstrzeliwała jej w szyję serię dawek analogu endorfiny…
Sula uderzyła pięścią w parapet i wróciła do pokoju. Spence spojrzała na nią spod półprzymkniętych, nabrzmiałych po narkotyku powiek. W dłoni trzymała iniektor. Pokój cuchnął środkiem dezynfekującym.
— Potrzebujesz czegoś? — spytała Sula. — Dać ci coś do jedzenia?
— Nie mogę jeść. — Spence machnęła ręką w stronę ściany wideo. — Może wideo?
Sula wydała polecenie włączenia ściany wideo i usiadła na łóżku. Bohaterem komedii romantycznej był starszy mężczyzna, przystojny i cyniczny par, bohaterką olśniewająco piękna dziewczyna, która dzięki swej urodzie odblokowała osobowość bohatera, a nawet zakłóciła jego równowagę psychiczną. Mężczyzna wygenerował niesamowite ilości biżuterii, ubrań, podróży do egzotycznych krain, po czym odprawił długoletnią kochankę i wprowadził dziewczynę do pałacu w Górnym Mieście. Bohaterka, trochę oszołomiona rozwojem wydarzeń, zrozumiała przynajmniej, jak cenny jest ten pałac, i zgodziła się na małżeństwo z parem.
Sula miała więcej niż Spence doświadczenia ze starszymi, cynicznymi parami, więc z rozdrażnieniem obserwowała absurdalny rozwój akcji. Jej matce bardzo by się ta opowieść podobała, co więcej, matka zrobiła wszystko, by żyć jak bohaterka tej komedii. Większość życia służyła jakimś mężczyznom, a jej główny problem polegał na tym, że urodą przyciągała wielbicieli nie z klasy parów, lecz z drugiego końca drabiny społecznej, i do tego przeważnie żonatych.
Matka… Sula nie widziała jej od lat.
Klaustrofobia zaczęła ściskać umysł Suli palcami z waty. Siedzę w tym mieszkaniu i czekam. Na co? — pomyślała Sula. Na przystojnego para z walizką biżuterii? Na hordę Naksydów z karabinami? Na Martineza, żeby mnie zabrał do swojego pałacu w niebie, do pałacu, który kupił mu Maurice Chen?