— Czy zauważyłeś, jak wiele kontraktów poszło do Laredo? — szepnął lord Pezzini. — Myślałem, że to wiejski raj mocarnych drwali i bukolicznych pasterzy, a okazuje się, że to centrum przemysłowe.
— Doprawdy? — spytał lord Chen. — Nie zauważyłem.
— Dlaczego przegraliśmy przy Magarii? — Na displeju w swojej klatce dowodzenia Martinez widział mizerną i zmęczoną po długim hamowaniu twarz Caroline Suli. Mówiąc, sapała, z czego wnioskował, że jest poddana przyśpieszeniu przynajmniej trzech g.
Jest wiele powodów — ciągnęła. — Między innymi byli przygotowani na nasze przybycie i mieli więcej statków. Wszystko lepiej zaplanowali, ale nie mogę za to winić Jarlatha, stworzył plan najlepszy, jaki mógł przy dostępnych informacjach. — Zaczerpnęła tchu, płuca walczyły z grawitacją. — Główna przyczyna: za późno wykonaliśmy rozlot. Wszystkie formacje zostały pokonane jednocześnie. Taktyka wrogów miała tę samą wadę, ale ponieważ mieli więcej statków, mogli sobie pozwolić na straty.
Martineza ucieszyła ta analiza, zgodna z jego wnioskami. Czuł, że mu to pochlebia.
Od kiedy tak mi zależy na opinii Suli? — pytał sam siebie.
Znów wzięła głęboki oddech i Martinez zauważył, że on oddycha w tym samym rytmie. Też był poddany dużemu przyśpieszeniu, przypięty do fotela akceleracyjnego, tkwił w skafandrze próżniowym.
Nie możemy cieszyć się swoim wspólnym towarzystwem, pomyślał, ale przynajmniej łączy nas wspólna niedola.
Sula westchnęła i przez krótką chwilę Martinez dostrzegł szelmowski błysk w jej znużonych oczach.
— Tamtego dnia rozmawialiśmy w mesie o cenzurze i o tym, dlaczego rząd tłumi informacje o wydarzeniach przy Magarii. Powiedziałam, że w cenzurze nie chodzi o ukrycie pewnych faktów, ale o to, by niewłaściwi ludzie ich nie poznali. Gdyby większość ludzi znała prawdę, zaczęliby działać tak, jak kazałby im egoistyczny interes, a przy tym wcale nie byłby to oświecony egoizm. Trzymani w niewiedzy, są znacznie bardziej skłonni działać w egoistycznym interesie innych. — Nabrała powietrza. — Jeden z naszych oficerów… nazwiska nie wymienię… stwierdził, że chodzi głównie o to, by zapobiec panice wśród cywilów. Ale ja uważam, że powinno nas przerażać to, co stanie się potem. Gdy ludzie przestaną panikować, a zaczną myśleć. — Poważnie patrzyła w kamerę zielonymi oczyma. — Ciekawe, co ty o tym sądzisz.
Uśmiechnęła się smętnie.
— Ciekawe również, czy twój przyjaciel Foote pozwoli, żebyś to zobaczył, zwłaszcza moje rozważania na temat natury i celów kontroli informacji. Ale jeśli coś z tego wytnie, dowiedzie tylko, że mam rację. — Przesłała promienny uśmiech. — Czekam na wiadomość od ciebie. Powiedz, jak poszły kolejne ćwiczenia.
Na ekranie pojawił się pomarańczowy symbol oznaczający koniec transmisji. Widocznie Foote próbował zaprzeczyć argumentom Suli, niczego więc nie usuwał.
Spryciara z tej Suli, pomyślał Martinez.
Zapisał wiadomość do prywatnego katalogu, rozmyślając o cenzurze. Zawsze była obecna i nigdy nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi, z wyjątkiem sytuacji, kiedy zabierała mu czas, gdy na przykład musiał cenzurować pocztę.
Oficjalne cenzurowanie zawsze uważał za grę między nim a cenzorami: oni próbowali coś ukryć, a on próbował czytać między wierszami, by zrozumieć, co się naprawdę dzieje. Z nawoływania do nieustannej pracy przy robotach publicznych wnioskował, że budowa głównych obiektów opóźnia się; podobnie informacje wychwalające służby ratownicze oznaczały, że nastąpiła katastrofa, do której ściągnięto te służby, ale o samej katastrofie władze nie chciały mówić. Wyrazy uznania dla pewnych ministrów były ukrytą krytyką pod adresem tych, których nie wymieniono, a krytyka jakiegoś młodszego urzędnika stanowiła w istocie zawoalowaną napaść na jego zwierzchnika.
Czytanie podtekstów to gra, w której Martinez stał się ekspertem. Jednakże w odróżnieniu od Suli, nigdy w cenzurowaniu nie dopatrywał się jakiegoś celu; wydawało się zbyt arbitralne. Co wycinano, a co przepuszczano, zależało od kaprysu, było niemal przypadkowe; czasami przypuszczał, że cenzorzy dla rozrywki usuwają wszystkie zdania z czasownikami nieregularnymi czy blokują wiadomości ze słowem „słońce”.
Pogląd Suli, że cenzura ma na celu zapewnienie niektórym osobom monopolu na prawdę, był dla niego odkrywczy. Kim były te osoby? Nie znał nikogo, kto nie musiał mieć do czynienia z cenzurą. Gdy pracował w sztabie Dowódcy Floty Enderby’ego, odkrył, że nawet publiczne oświadczenia Enderbyego musiały być przejrzane przez cenzorów.
Możliwe, że nikt nie wiedział, co się rzeczywiście dzieje. Martinez uznałby to za bardziej przerażające od wysuniętej przez Sulę teorii spisku elit.
Na przykład trudno byłoby mu pogodzić z jakąś teorią rozmowę, którą odbył z Dalkeith dzień wcześniej. Przy śniadaniu mieli spotkanie na temat rutynowych spraw na statku, a pod koniec, przy kawie, Dalkeith spojrzała na niego zagadkowo, jakby nie wiedziała od czego zacząć, i oznajmiła:
— Wie pan, ja cenzuruję pocztę innych poruczników. Cenzurowanie, jak wszystkie zadania, których nikt w zasadzie nie chciał, spadało szybko po drabinie starszeństwa. Najmłodsi kadeci kontrolowali pocztę szeregowców, a najmłodsi porucznicy cenzurowali kadetów. Dalkeith cenzurowała dwóch podporuczników młodszych od siebie i Martinez został uwolniony od całej odpowiedzialności; jedynie przeglądał jej listy — łatwa praca, ponieważ Dalkeith wysyłała monotonne, choć serdeczne pozdrowienia do rodziny na Zarafan.
— Tak? Są jakieś problemy? — spytał.
— W zasadzie nie. — Dalkeith wykrzywiła usta, jakby szukała stosownych słów wstępu. — Wie pan, że Vonderheydte ma przyjaciółkę na Zanshaa. Lady Mary.
— Tak? Nie wiedziałem. — Przypuszczał, że imię tej damy nie ma wielkiego znaczenia.
— Vonderheydte i lady Mary przesyłają sobie wideo, a są one… są bardzo lubieżne. Wymieniają się fantazjami i… no… usiłują to odegrać przed kamerą.
Martinez wziął kubek z kawą.
— Wcześniej nie zetknęła się pani z czymś takim? Jestem zdziwiony. — Gdy był na statku nowym kadetem, szokowała go pomysłowość i perwersja skoczków wormholowych, których wiadomości kazano mu przeglądać. Po dwóch miesiącach tego przymusowego dokształcania z natury ludzkiej stał się zatwardziałym cynikiem, chodzącą encyklopedią degeneracji. Żadna niegodziwość, nawet najbardziej odrażająca, nie była w stanie go zaskoczyć.
— Nie o to chodzi — odparła Dalkeith. — Dziwi mnie tylko ta uporczywość. Spędzają na tym całe godziny. Jest to bardzo wyszukane i pomysłowe. Nie wiem, skąd Vonderheydte ma tyle energii, bo przecież cały czas przyśpieszamy. — Patrzyła mu w oczy zatroskanym wzrokiem. — W tym jest jakieś nieokiełznanie, które wydaje mi się niezdrowe. Nie sądzi pan, że on robi sobie fizyczną krzywdę?
Martinez odstawił kubek z kawą i przewertował w myślach encyklopedię perwersji, którą uzupełniał jako kadet.
— Nie bawi się w… podduszanie?
Dalkeith pokręciła głową.
— Nie stosuje podwiązań wokół, powiedzmy, istotnych części ciała?
— To zależy za jak istotne uzna pan ręce i stopy. W zasadzie jedną rękę. — Spojrzała na Martineza. — Czy zechciałby pan zobaczyć kolejny wysyłany pakiet?