Martinez wyjaśnił, że jeśli ona nie ma frajdy z oglądania młodego mężczyzny w akcie samostymulacji, to on, Martinez, miałby jej jeszcze mniej.
— Nie obchodzi mnie, co on robi, jeśli robi to w swoim prywatnym czasie i jeśli nie robi sobie krzywdy — wyjaśnił i dodał: — Może to pani szybko przewertować. Szczerze wątpię, czy Vonderheydte przekazuje jakieś tajemnice państwowe w czasie tych seansów, ale proszę kazać komputerowi zrobić wyciąg i potem to ocenić.
Dalkeith westchnęła.
— Dobrze, lordzie.
Głowa do góry, pomyślał Martinez, czytanie może się okazać ciekawsze niż patrzenie. Czysta fantazja, bez wygibasów Vonderheydte’a.
Po tej rozmowie pozostała część zajęć na statku wydawała się bardzo nudna.
Dzwonek w interkomie przerwał Martinezowi wspomnienia. Odebrał. W słuchawkach usłyszał głos Vonderheydte’a.
— Milordzie, osobisty przekaz od dowódcy eskadry.
Po rewelacjach poprzedniego poranka Martinez zauważył, że choć Vonderheydte przekazywał całkiem niewinną wiadomość, w jego głosie pobrzmiewały lubieżne tony. Jednakże wszelkie sugestywne obrazy wypędziła z myśli Martineza wizja wiszącego mu nad głową, przerażającego berła dowódcy eskadry. Już sobie wyobraził naganę — „Korona” znów się nie spisała na porannych manewrach.
— Przyjmę — odparł i gdy na displeju pojawiła się głowa Do-faqa, powiedział: — Milordzie, tu kapitan Martinez.
Kołkowate zęby kłapały w pysku Do-faqa.
— Lordzie kapitanie, otrzymałem rozkaz z dowództwa. Pańska eskadra ma zwiększyć przyśpieszenie, zostawić ciężką eskadrę i wejść do układu Hone-bar przed nami, po czym wrócić na Zanshaa z największą możliwą prędkością.
— Tak jest milordzie. — W istocie Martinez od pewnego czasu przewidywał ten rozkaz. Przy Hone-bar nie oczekiwano żadnych wrogów, a wszystkie statki z Sił Do-faqa potrzebne były w stolicy. Już wcześniej się zastanawiał, czy nie zasugerować rozdzielenia eskadr, ale wstrzymywał się z obawy, by go nie posądzono o pazerne dążenie do uzyskania niezależnego stanowiska dowódczego. Nie bez znaczenia było również to, że truchlał na myśl o jeszcze ostrzejszym przyśpieszaniu.
— Zaczyna pan natychmiast — oznajmił Do-faq. — Oficjalne rozkazy otrzyma pan, gdy tylko mój sekretarz je powieli. Życzę panu wiele szczęścia.
— Dziękuje, milordzie.
Złociste oczy Do-faqa złagodniały.
— Chciałbym panu powiedzieć, kapitanie Martinez, że nie żałuję, że wyznaczyłem pana na dowódcę eskadry.
Serce Martineza drgnęło gwałtownie.
— Dziękuję, lordzie dowódco. — Poczuł, jak kamienne brzemię zwątpienia, przygniatające jak zwielokrotniona siła ciężkości, spłynęło w nieważkości z jego ramion.
— Był pan w niekorzystnej sytuacji, mając niedoświadczoną załogę, ale pod pańskim dowództwem spisuje się coraz lepiej i z czasem na pewno dorównają najlepszym we flocie.
Przez chwilę Martinez obawiał się, że wdzięczność sparaliżuje mu mowę, ale się pozbierał.
— Dziękuję za zaufanie, lordzie. To zaszczyt służyć pod pana dowództwem. — Odchrząknął, bo przyszła mu do głowy inna myśl. — Lordzie, może przypomina pan sobie naszą dyskusję na temat taktyki. Gdy… przedstawiłem dość niesprecyzowane sugestie na temat taktyki floty.
Z twarzy Do-faqa nie dało się nic wyczytać.
— Tak, lordzie kapitanie, pamiętam tamtą dyskusję — odparł.
— Moje pomysły… nabrały teraz kształtu. — W skrócie przedstawił próbę włączenia struktur nowych formacji w eleganckie matematyczne formuły. — To szczególny wkład porucznika Shankaracharyi.
Do-faq zareagował natychmiast:
— Przekazał pan dane z Magarii swoim porucznikom?
— Taaak, lordzie dowódco.
— To niemądre. Nasi zwierzchnicy postanowili, że to informacje reglamentowane.
Jacy zwierzchnicy? — pomyślał Martinez i przypomniał sobie teorię Suli.
— Milordzie, moi porucznicy to ludzie wiarygodni. Mam całkowite zaufanie co do ich dyskrecji — stwierdził. Lepiej nie wspominać mu o Alikhanie, pomyślał.
— Mogą czuć zniechęcenie. Mogą siać defetyzm. Martinez chciał zaprotestować: przecież wszyscy wiedzą, że ponieśliśmy klęskę przy Magarii.
— Milordzie, te informacje pobudziły ich do zwiększonego wysiłku — powiedział zamiast tego. — Wiedzą, jak istotną rolę mógłby on odegrać w zwycięstwie wojennym.
Przez dłuższą chwilę złociste oczy Do-faqa obserwowały go uważnie.
— Teraz już za późno — rzekł. — Ufam, że pouczył pan swoich oficerów, by tego nie rozpowszechniali.
— Oczywiście, milordzie. Czy zechce pan spojrzeć na wzory i analizę rozwiązań? Otrzymaliśmy nieoczekiwane wnioski.
Dość istotny polegał na tym, że efektywny zasięg pocisków był znacznie mniejszy niż oczekiwano. Nawet Shankaracharya przewidywał, że pociski dolecą znacznie dalej niż obronne uzbrojenie statków, lecz analiza walk przy Magarii wykazała, że wprawdzie statek może wystrzelić pocisk dalekiego zasięgu, ale dłuższy czas lotu dawał statkowi będącemu celem więcej czasu na wyśledzenie i zestrzelenie pocisku. Pociski, które miały większe prawdopodobieństwo rażenia, były wystrzeliwane gromadnie z dość bliskiej odległości i odpalane poza zasłoną pocisków eksplodującej antymaterii, która dezorientowała czujniki wroga.
— Bezwzględnie, proszę mi przesłać tę analizę — polecił Do-Faq. — Zapoznam się z nią wraz ze swoim oficerem taktycznym.
— Tak jest, milordzie.
Martinez przejrzał wyniki, które przygotował dla Do-faqa, pogimnastykował się trochę, wygładzając sformułowania, potem przesłał wszystko prywatnym kanałem do dowódcy eskadry. W tym momencie rozległo się ostrzeżenie o zmniejszaniu przyśpieszenia. Klatka akceleracyjna skrzypiała, gdy grawitacja puściła, a lekkie ciśnienie skafandra zwolniło ucisk na ramiona i nogi. Martinez poczuł, jak jego klatka piersiowa rozszerza się, a przepona z ulgą się odpręża. Odpiął przyłbicę hełmu i posmakował chłodnego, sterylnego powietrza sterowni.
Teraz miał dwadzieścia sześć minut na kąpiel, odpoczynek i przekąskę w grawitacji jeden g, a potem znów ostre przyśpieszanie. Tak ostrego nikt jeszcze nie doświadczył.
— Vonderheydte?
— Tak, proszę pana.
— Wiadomość ogólna dla eskadry. Przekaż im, że otrzymaliśmy rozkazy, by przyśpieszyć przed ciężką eskadrą i wracać na Zanshaa. Powiedz im, że gdy o 19:26 skończy się przerwa, przyśpieszamy do 3,2 g.
Krótkie wahanie w głosie Vonderheydte’a zdradzało przerażenie.
— Tak jest, lordzie.
Duże przyśpieszenia odbiorą sporo pikanterii fantazjom Vonderheydte’a, pomyślał Martinez. Odpiął displeje klatki i pchnął je nad głowę, żeby mu nie zawadzały. Pochylił klatkę, aż mógł dotknąć butami podłogi, uwolnił się z uprzęży i wstał.
Krew zawirowała mu w czaszce. Zaciskał dłoń na rurach klatki, aż minęły zawroty głowy.
Napiję się wody albo może soku; wezmę dodatkowe lekarstwa pomagające przetrwać przyśpieszenia, postanowił.
Od tej chwili radość dowodzenia znacznie się zmniejszy, pomyślał.
Cztery godziny później została wielokrotnie zmniejszona podczas nadzwyczajnej przerwy, gdy przyszła wiadomość od kapitana Kamarullaha, osobiście do Martineza. Martinez odebrał ją w swoim biurze, gdzie pogryzał kanapkę, równocześnie nadrabiają, zaległości w pracy administracyjnej. Wokół biurka, w specjalnym stojakach, zabezpieczających w czasie dużych przyśpieszeń, stały dwa trofea Floty Macierzystej, zdobyte przez drużyny piłkarskie kapitana Tarafaha, puchary za drugie miejsce i jego liczne nagrody w innych jednostkach.