Выбрать главу

Wiadomość wysłana do Zarządu Floty na Zanshaa jeszcze tam nie dotarła i Martinez nadal był dowódcą.

W układzie Hone-bar wszystko wydawało się normalne: panował spokój, lojaliści byli u władzy, nie istniało żadne bezpośrednie zagrożenie ze strony wroga. Ruch cywilny był słaby, w okolicy odnotowano jedynie obecność transportowca „Klan Chenów”, opuszczającego układ przez Wormhol Jeden z prędkością 0,4 c.

Układ Hone-bar dysponował statkiem wojennym — potężnym krążownikiem, który teraz przechodził w pierścieniu modernizację; miała jeszcze potrwać co najmniej miesiąc, na razie więc krążownik się nie liczył.

Martinez niczego nie planował w okolicach Hone-bar. Wyznaczył więc skomplikowaną serię przejść w pobliżu gwiazdy układu i przy jego trzech gazowych gigantach; chciał, żeby eskadra śmignęła wokół systemu i z największą szybkością wyleciała z powrotem przez wormhol Hone-bar Jeden.

Zgodnie z wojennymi standardami, przy przechodzeniu wormholi cała załoga tkwiła na stanowiskach bojowych. Gdy włączyły się silniki i „Korona” wleciała na długą trajektorię, prowadzącą w pole grawitacyjne pierwszego z gazowych gigantów, klatka akceleracyjna Martineza trzeszczała. Jego ciało i kościec musiały wytrzymać narastające przeciążenia. Usiłował wyobrazić sobie coś przyjemnego.

W myślach ukazała mu się Caroline Sula; jej blada, niemal przezroczysta twarz, usta, wykrzywione figlarnym uśmiechem, roziskrzone szmaragdowe oczy…

— Żagwie silników! — usłyszał w słuchawkach głos Tracy, jednej z dwóch kobiet obsługujących displeje czujników. — Lordzie kapitanie, żagwie silników! Sześć… nie, dziewięć! Dziesięć! W pobliżu wormholu Dwa! Milordzie, to statki wroga!

Martinez z trudnością zaczerpnął tchu.

O, cholera, mamy kłopoty, pomyślał.

TRZY

Sula widziała oczami duszy perfekcyjnie szkliwioną porcelanę: niebieskozielony celadon kinuta seiji, gros bleu z Vincennes, delikatnie spękaną junyao. Wykwintna porcelana była jej pasją i gdy Sula zasypiała, w centrach wzrokowych mózgu pojawiały się w przypadkowym porządku obrazy dzbanów, wazonów i figurek.

Widok tych kształtów działał na nią kojąco, podobnie jak dotyk rzeczywistych wyrobów pieścił jej palce. Starożytne nazwy porcelany — ko-ku-yao-lan, Muscheln, faience, deutsche Blumen, kuei kung, rose Pompadour, Flora Danica, sgraffito, pate tendre — przywoływały na myśl dawne dzieje, egzotyczne miejsca, arystokratyczne dwory i obsadzone lipami drogi starej Ziemi.

Język Suli bezgłośnie formował te słowa, ze zmysłową lubością smakując każdą sylabę. Cicha wyliczanka przywoływała ponadczasową doskonałość. Tego Suli teraz brakowało — była brudna, zmęczona, z trudem oddychała. Załoganci „Delhi” prawie się nie odzywali. Wychodzili z foteli tylko po to, by pogrzebać w zapasach jedzenia i wykonać niezbędne zadania. Resztę czasu spędzali w fotelach akceleracyjnych, w cuchnących skafandrach, i żywili umysł bezmyślną rozrywką — komediami, które już nikogo nie bawiły, lub tragediami, które wydawały im się banalne w porównaniu z tym, co sami przeżyli. Duże przeciążenie trwało zbyt długo.

Odezwał się alarm, sygnalizujący hamowanie, i Sula niechętnie otworzyła oczy — porcelanowe cacka znikły z jej myśli. Wydostała się ze skafandra, poszła pod prysznic, potem włożyła świeży kombinezon. Mdłą kolację zjedzono w milczeniu. Foote nie miał nawet sił na drwiny, a Sula była zbyt wyczerpana, by go prowokować.

Przykleiła sobie za uchem przylepiec — postanowiła skorzystać z jego pomocy na czas kolejnego przyśpieszania. Potem włożyła skafander próżniowy. Przedtem spryskała go sprejem dezynfekującym, by przynajmniej częściowo zlikwidować nieprzyjemną woń; teraz jego ostry zapach wiercił ją w nosie. Za chwilę miała stanąć — a w zasadzie lec — na wachcie w sterowni pomocniczej, a jej zwierzchnicy spróbują złapać trochę snu. Jeśli nie nadciągnie flota Naksydów, jeśli nie wrócą Shaa, cała praca Suli sprowadzi się do obserwacji displejów, a statek wykona zaprogramowane wcześniej zadania.

Po dwudziestu minutach nużącego dyżuru zauważyła na displejach światełko, sygnalizujące nadchodzącą wiadomość. Okazało się, że to od Martineza — przedstawiał całkowicie nowatorski system walki w kosmosie.

Znużenie Suli ustępowało, gdy zachłannie studiowała jego pomysły: prawidłowe były modele matematyczne, opisujące nowe formacje, oraz dotychczasowe założenia taktyczne.

Miała jednak wrażenie, że to wszystko nie idzie dostatecznie daleko. W modelu Martineza statki lecą w bezpieczniejszej odległości od siebie i efektywne pola rażenia ich broni defensywnych częściowo się nakładają, ale cała formacja nadal jest statyczna. Martinez zastąpił zwartą, sztywną formację formacją luźniejszą, choć nadal sztywną. Sula czuła, że cały układ można, a nawet należy jeszcze uelastycznić.

Długo o tym myślała, potem wywołała displej matematyczny. Zaczęła od Martinezowego równania, które postanowiła uzupełnić. Umieszczała na displeju wzory i symbole, precyzyjnymi ruchami dłoni sporządzała niewielkie wykresy. Obiekty na displeju natychmiast się powiększały.

Kazała komputerowi sprawdzić obliczenia, podstawiała pod zmienne różne dane, by się upewnić, czy model jest prawidłowy. Robiła postępy i rosło w niej poczucie siły, zadowolenia, radości z dokonanego odkrycia. Te liczby i opisywana przez nie rzeczywistość czekały całe wieki, myślała, ale to właśnie ja je odkryłam.

Tak jak tysiące lat temu ktoś odkrył doskonały kształt ceramicznych wazonów z dynastii Sung, których forma zawsze istniała potencjalnie.

Gdy już minęła pierwsza gorączka twórcza, Sula wysłała rezultaty swojej pracy do Martineza.

— To moje pierwsze podejście do problemu — powiedziała mu. — Do twojego szyku dodałam trochę chaosu… chaosu w matematycznym sensie. Wróg zaobserwuje ciągłe zmiany formacji, sprawiające wrażenie lokalnie stochastycznych, ale twoje statki będą się poruszać po powłoce wypukłej chaotycznego układu dynamicznego — według wzorca fraktalowego — i jeśli się założy, że wszystkie startowały z tego samego miejsca, każdy z nich będzie wiedział, gdzie są pozostałe jednostki.

Musiała kilka razy głębiej odetchnąć, by wystarczyło jej tchu na dalszą wypowiedź. Przyrzekła sobie, że ostrożniej będzie zużywać powietrze.

— Musisz tylko wyznaczyć punkt centralny swojej formacji. Może to być twój okręt flagowy, któraś z prowadzących jednostek lub jakiś statek wroga, albo punkt w kosmosie. Twoje statki będą manewrowały wokół tego centrum po zagnieżdżonych trajektoriach fraktali, przez co ich ruch stanie się całkowicie nieprzewidywalny dla wroga. Możesz modyfikować zmienne w zależności od tego, jaki zasięg jest ci potrzebny.

Znów zaczerpnęła tchu.

— Mam nadzieję, że Foote bawi się teraz w cenzora i prześle ten pakiet niezwłocznie. Jestem pewna, że matematyczne wyliczenia są poza jego zasięgiem, ale przecież nie ma w tym nic wywrotowego. Wyślę ci więcej w wolnych chwilach, jak tylko będę miała czas się zastanowić.

Nadała przekaz i znów kilkakrotnie odetchnęła. Powietrze miało podwyższoną zawartość tlenu, by podczas akceleracji utrzymać przy życiu mózg i ciało. W świecie, gdzie swobodny oddech stawał się najcenniejszą walutą, smak powietrza był jak alkohol dla pijaka. Sula rozejrzała się po pomieszczeniu. Gdy ona analizowała równania Martineza, tutaj wszystko spokojnie pomrukiwało, najwyraźniej nie zauważając braku nadzoru z jej strony.

I nagle jej oczy zapaliły się na widok błyskającego alarmu na displejach drugiego pilota Annie Rorty. Rozdrażnienie zaczęło buzować we krwi Suli.