— Ty i Martinez? — Morgan spojrzał na nią pytająco.
Sula nie widziała powodu, by ujawnienie tego faktu miało ją peszyć. Lord Gareth Martinez należał do nielicznych bohaterów wojennych po stronie lojalistów i w odróżnieniu od innych nadal pozostawał przy życiu.
Sula zjadła trochę mdłej siekaniny, a odpowiadając, starała się, by jej głos brzmiał równie donośnie jak głos Foote’a.
— Martinez i ja jesteśmy starymi znajomymi, ale lord porucznik Foote zawsze wymyśla dla mnie jakieś romanse. Usiłuje w ten sposób wyjaśnić, dlaczego nie mam ochoty się z nim przespać.
Podziałało. Zauważyła, że drgnęła mu powieka. Morgan znów dyskretnie się uśmiechnął.
— Mam nadzieję, że dobrze o nas mówisz — powiedział. Sula przyszpiliła Foote’a spojrzeniem zielonych oczu i odparła tonem doskonale naśladującym jego wymowę.
— O większości z was. — Upiła łyk wody. — A nawiasem mówiąc, ciekawe, jak lord porucznik Foote dobiera się do mojej korespondencji.
— Jestem cenzorem — odparł Foote i pokazał w uśmiechu bielutkie, idealnie równe zęby. — Oglądam wszystkie kawałki twoich namiętnych wideo.
— To cenzura nadal istnieje? — Sula była zdziwiona tym niedorzecznym faktem. — Czy Foote nie ma nic lepszego do roboty?
Lecieli zniszczonym krążownikiem, którego załoga w większości zginęła, uzbrojenie nie działało, a jedna trzecia statku od strony dziobu była nadtopionym złomem otwartym na kosmiczną próżnię. Z pewnością oficer — jeden z niewielu pozostałych przy życiu — mógł lepiej wykorzystać swój czas, niż przeglądając cudzą korespondencję.
Owalna twarz Morgana spoważniała.
— Obecnie cenzura jest ważniejsza niż w innych czasach. Powinniśmy zapobiec przedostaniu się wiadomości o wydarzeniach przy Magarii.
Sula pośpiesznie popiła wodą kawałek płaskiego chleba, by móc omówić temat nieco szerzej.
— Przedostaniu się do kogo? Do wroga? Wróg doskonale wie, że zmasakrował czterdzieści osiem naszych statków! Wie, że pozostało nam tylko sześć we Flocie Macierzystej i na pewno wie, że „Delhi” to wrak.
Morgan ściszył głos, jakby chciał zachęcić Sulę do zachowania tajemnicy przed żołnierzami, którzy i tak przecież znali wszystkie fakty.
— Musimy zapobiec panice wśród ludności cywilnej — stwierdził.
Sula uśmiechnęła się kwaśno.
— Właśnie, nie możemy sobie pozwolić na panikę wśród cywili. A przynajmniej wśród nieodpowiednich cywili. — Spojrzała drwiąco na Foote’a. — Jestem pewna, że rodzina naszego szanownego cenzora właśnie teraz panikuje. Jedyna różnica między nimi a szarymi obywatelami polega na tym, że klan Footów, panikując, zwiększa własne zyski. Z pewnością ich pieniądze są wymieniane na coś… — zabrakło jej pomysłu — …wymienialnego, co da się przewieźć w bezpieczny zakątek imperium w oczekiwaniu na lepsze czasy. Może nawet transportuje je pod poduszką senior rodu Foote’ów.
— Mój stryjeczny dziadek jest zbyt chory, by opuścić pałac na Zanshaa — oznajmił spokojnie Foote.
— W takim razie jego dziedzic — rzekła Sula. — Cenzura jest po to, żeby nam, parom, umożliwić zachowanie monopolu na informację, niezbędną do przeżycia w czasach, które nadejdą. Ludzie spoza naszej grupy mają żyć swoim dawnym normalnym życiem, przysparzając parom bogactw, aż nadleci flota Naksydów i zacznie spuszczać z nieba bomby z antymaterii. Dopiero wtedy może pozwoli się ludziom zauważyć, że media były nieuczciwe.
Morgan jeszcze bardziej zniżył głos.
— Podporuczniku lady Sula, to nie jest odpowiedni temat do rozmów przy stole.
Usta Suli wykrzywiły się w grymasie rozbawienia.
— Jak sobie życzysz, milordzie — odparła. Prawdopodobnie również krewni Morgana robili na tym zamieszaniu interesy.
Krewni Suli nie robili interesów z tego prostego powodu, że Sula nie miała żadnych krewnych. Znajdowała się w nietypowej sytuacji: była parem bez pieniędzy i wpływów. Choć dzięki tytułowi lady Sula stawała się przywódczynią całego klanu Sulów, to w istocie nie istniał taki klan ani żadna własność, ani majątek, jedynie skromny fundusz powierniczy, założony przez przyjaciół zmarłego lorda Suli. Jego córka dostała się do floty tylko dzięki temu, że tytuł para automatycznie dawał jej miejsce w jednej ze szkół wojskowych. Sula nie miała jednak patrona ani w wojsku, ani w cywilu.
Mimo tak żałosnego położenia, jej pozycja pozwalała na wyjątkowy wgląd w to, jak parowie w istocie działają. Obcy Shaa, którzy krwawo podbili Terran, Naksydów i inne gatunki zamieszkujące imperium, stworzyli kastę parów jako pośredników między sobą a masami poddanych. Teraz, gdy ostatni Shaa zmarł, parowie znaleźli się u władzy… i już kilka miesięcy po zgonie ostatniego pana i władcy udało im się uwikłać w wojnę domową.
Sula dziwiła się, że to aż tak długo trwało. Przecież parowie działali dokładnie tak, jak można się spodziewać po klasie, która miała niemal monopol na władzę; tkwili we wszystkich dochodowych interesach i wraz ze swymi klientami posiadali prawie wszystko. Jedynym batem na ich chciwość był Legion Prawomyślności, który eliminował zbyt pazernych — to właśnie oni zlikwidowali ostatnich lorda i lady Sulów.
Jak zauważyła Sula, parami kierował czysty egoizm, ale z jakiegoś powodu nie wypadało mówić o tym głośno.
Skończyła mdły posiłek i wywołała chronometr na rękaw, by sprawdzić, czy zdąży jeszcze przejrzeć pocztę. Musiała przecież za chwilę przebrać się w skafander i objąć wachtę.
Zdąży.
Wróciła do kabiny, należącej pierwotnie do podoficera, który został zabity przy Magarii. W kabinie nadal znajdowały się jego rzeczy osobiste. Prawym kciukiem Sula pstryknęła displej wideo; poczuła przy tym ostry ból. Cofnęła dłoń i gdy displej się zaświecił, obejrzała wypukłą bliznę na opuszce kciuka. Po bitwie, gdy dokonywała pilnych napraw, dotknęła rury z przegrzanym chłodziwem i choć rana już się zagoiła, nieostrożne ruchy palca wywoływały przejmujący ból w całym ramieniu.
Ostrożnie ukryła kciuk w dłoni i palcem wskazującym przebiegła menu, aż znalazła bieżącą pocztę z tylko jedną wiadomością, którą przesyłano trzy dni za pośrednictwem silnych laserów łączności. Od kapitana lorda Garetha Martineza. Otworzyła list.
— „Korona” spartaczyła kolejne manewry — mówił znużonym tonem. Barczysty mężczyzna siedział rozparty w fotelu, wyraźnie zmęczony wieloma dniami ostrego przyśpieszania. Zielonkawą bluzę munduru rozpiął pod szyją. Miał kwadratową szczękę, grube brwi i oliwkową skórę. Słysząc jego prowincjonalny akcent, Sula czuła na nerwach ostre brzytwy.
Gdy przed wojną spotkali się po raz pierwszy, byli ze sobą krótko, a rozstali się burzliwie. Sula wiedziała, że to jej wina: panikowała, reagowała na wszystko paranoicznie, całkiem się pogubiła. Przez kilka miesięcy ukrywała się przed nim. Dawała sobie radę z kimś takim jak zarozumiały arystokrata Foote, ale Martinez to co innego.
Gdyby dopisało im szczęście i znów by się zeszli, Sula postanowiła nie dopuścić do ponownego rozstania.
— Powiedziałem przez zero-jeden-siedem! — krzyknął Martinez. — Co tam się dzieje?