Выбрать главу

— Udzielę jej z największą przyjemnością.

Lord Roland rzucił najpierw okiem na salonik, potem pochylił się ku lordowi Chenowi.

— Mój brat Gareth usilnie nakłania rodzinę do opuszczenia Zanshaa — powiedział ściszonym głosem. — Wiem, że zasiada pan w Zarządzie Floty i zna pan rozmieszczenie i ruchy floty. — Patrzył uważnie na Chena ciemnobrązowymi oczami. — Ciekawe, czy pan też by to doradzał?

Lord Chen usiłował pozbierać myśli.

— Czy pański brat… czy uzasadnił swoją opinię?

— Nie. Ale chyba uważa, że klęska przy Magarii stanowi oczywisty, wystarczający powód.

A więc Gareth Martinez nie przekazywał tajemnic wojskowych swojej rodzinie. Gdyby doszło do złamania tajemnicy, lord Chen mógłby się obawiać, czy długo jeszcze jego stosunki z klanem Martinezów pozostaną poufne.

— Powiedziałbym — zaczął ostrożnie — że są powody do niepokoju, ale obecnie nie ma konieczności ewakuacji.

Lord Roland skinął poważnie głową.

— Dziękuję, lordzie Chen.

— Nie ma za co.

Lord Roland wyciągnął rękę i dotknął dłoni lorda Chena. Ten spojrzał zdziwiony.

— Wiem, że nie boi się pan o siebie — powiedział lord Roland — ale człowiek ostrożny nie powinien wystawiać własnej rodziny na ryzyko. Chciałem tylko, by miał pan poczucie bezpieczeństwa i wiedział, że jeśli lady Chen i Terza zdecydują się na opuszczenie Zanshaa, znajdą gościnę w posiadłości mojego ojca na Laredo… i serdecznie zapraszam, mogą nawet polecieć naszym statkiem rodzinnym wraz z moimi siostrami.

Miejmy nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, pomyślał lord Chen z przerażeniem. Uśmiechnął się jednak i rzekł:

— Dziękuję, to uprzejmie z pańskiej strony, ale już się postarałem, żeby nasz statek czekał w pogotowiu.

* * *

— Błąd Floty Macierzystej przy Magarii polegał na tym, że nie udało im się zachować ścisłej formacji — perorował kapitan Kamarullah. — Powinni zmasować ogień obronny, by przedrzeć się przez nadlatujące pociski.

Martinez obserwował pozostałych kapitanów, chłonących tę mądrość. Świat wirtualny w jego głowie składał się z czterech rzędów po cztery głowy w każdym, cuchnące uszczelkami skafandra i nieświeżym ciałem. Martinez nie potrafił zbyt dobrze odczytać wyrazu twarzy ani Do-faqa, ani jego ośmiu kapitanów Lai-ownów, a twarze dwóch kapitanów Daimongów były w ogóle pozbawione wyrazu. Czterej ludzie natomiast sprawiali wrażenie, że poważnie traktują słowa Kamarullaha.

— Jak blisko wroga powinniśmy dolecieć? — spytał nawet jeden z nich.

Martinez spojrzał na szesnaście wirtualnych głów, unoszących się w jego umyśle, głęboko zaczerpnął tchu i ośmielił się zaprezentować własną opinię:

— Z największym szacunkiem, milordzie, moje wnioski są inne. Uważam, że eskadry zbyt późno się rozdzieliły.

Prawie wszyscy zwrócili na niego zdziwiony wzrok, ale tylko Kamarullah się odezwał.

— Optuje pan za przedwczesnym rozlotem? To oznacza całkowitą utratę kontroli i możliwości dowodzenia!

— Milordzie — rzekł Martinez — to i tak lepsze niż utracić kontrolę i możliwość dowodzenia, gdy zostaje zlikwidowana cała eskadra. Gdyby milordowie zechcieli mi poświęcić trochę czasu… przygotowałem krótką prezentację.

Przekazał wszystkim wybrane fragmenty bitwy przy Magarii wraz z oceną liczby nadlatujących pocisków, pocisków zniszczonych przez inne pociski, lasery obrony bezpośredniej i promieni antyprotonowych.

— Formacja obronna sprawdza się bardzo dobrze tylko do pewnego momentu — wyjaśniał Martinez — a potem system katastrofalnie się załamuje. Nie mogę jeszcze niczego udowodnić, ale przypuszczam, że eksplozje pocisków antymaterii i związane z tym wybuchy ciężkiego promieniowania oraz powłoka ekspandującej plazmy powodują w końcu takie zakłócenia i zamieszanie w czujnikach statków, że koordynacja skutecznej obrony jest prawie niemożliwa.

— Proszę zauważyć — znów pokazał dane z bitwy — że w pierwszej fazie walki straty były nagłe i katastrofalne, i takie same po obu stronach. I dopiero gdy obie strony straciły mniej więcej po dwadzieścia statków, zaważyła przewaga liczebna wroga i aż do końca stopniowo traciliśmy nasze statki. Lady Sula zniszczyła pięć krążowników wroga i była to jedyna tak skuteczna akcja nie okupiona stratami równoważnymi.

— Podsumowując… — znów spojrzał na szesnaście głów w czterech rzędach — standardowa taktyka naszej floty będzie powodować mniej więcej takie same straty po obu stronach, ale ponieważ, niestety, wróg ma więcej statków, obawiam się, że nie przetrzymamy wojny na wyniszczenie.

Zapadła długa cisza, którą przerwał jeden z kapitanów Martineza, Daimong.

— Czy ma pan jakieś propozycje co do taktyki, w której można by wykorzystać pańskie sugestie? — spytał głosem dźwięcznym jak kuranty.

— Niestety, nie, lordzie. Poza tym, żeby na wcześniejszym etapie bitwy zarządzać rozlot.

Kamarullah sapnął pogardliwie do mikrofonu — w słuchawkach Martineza zabrzmiało to jak wystrzał.

— To mi dopiero dobra rada! — kpił. — Nasze statki rozproszą się po całym kosmosie, a wróg zostanie w formacjach i po kolei nas wyłapie.

Frustracja głaskała Martineza po krzyżu kościstymi palcami. Nie o takie wnioski mu chodziło. Miał wrażenie, że gdyby tylko mógł rozmawiać osobiście z kapitanem, potrafiłby go przekonać.

— Lordzie kapitanie, nie sugeruję, żeby nasze statki wałęsały się po galaktyce — rzekł.

— A gdyby obie strony zastosowały tę taktykę, to co? — dopytywał się Kamarullah. — Jeśli nie będziemy latać w formacjach, bitwa zamieni się w chaotyczną bijatykę, statki będą walczyły jeden na jednego lub jeden przeciw dwóm i właśnie w takich sytuacjach decydująca okaże się liczebna przewaga wroga. Wróg powinien nas błagać o wcześniejszy rozlot. — Na jego twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. — Oczywiście, jeśli nie wymagamy zachowania formacji czy wykonywania jednoczesnych manewrów, łatwiejsze życie będą miały te statki, które nie potrafią prawidłowo przeprowadzić tych ćwiczeń.

Zapłacisz za to, pomyślał Martinez i zobaczył, jak identyczna myśl odzwierciedla się na twarzach dwóch innych kiepskich kapitanów. Czuł, jak jego ręce — w świecie, którego obecnie nie mógł widzieć — zaciskają się w rękawicach.

— Nasi przodkowie lepiej od nas rozumieli te sprawy — rzekł jeden z Daimongów. — Powinniśmy doskonalić przekazaną przez nich taktykę. Dzięki tej taktyce nasi przodkowie zbudowali imperium.

W tamtym okresie stoczyli tylko jedną prawdziwą wojnę, pomyślał Martinez.

Dowódca eskadry Do-faq spojrzał na Martineza złocistymi oczami.

— Czy ma pan jakiś środek zaradczy na ten problem, lordzie kaporze?

Martinez starannie dobierał słowa:

— Sądzę, że powinniśmy rozszerzyć koncepcję formacji. Najlepiej by było, gdyby statki leciały w znacznie luźniejszym szyku, na tyle oddalone od siebie, żeby pojedyncza salwa nie zniszczyła ich wszystkich, ale równocześnie, żeby były zdolne do koordynacji działań.

Kamarullah znów głośno sapnął do mikrofonu, Do-faq drgnął z irytacją, jego włosy grzbietowe nastroszyły się.

— Ale jak pan rozwiąże problem łączności? — spytał Cho-hal, kapitan flagowy Do-faqa.

Standardowo statki komunikowały się za pomocą laserów, które potrafiły przesłać informację przez plazmową żagiew statku, a ponadto miały tę zaletę, że gwarantowały poufność — żaden wróg nie mógł odkodować precyzyjnie skierowanego promienia. Alternatywę stanowił sygnał radiowy, który nie zawsze mógł pokonać zakłócenia wywoływane żagwią, a wróg mógł go podsłuchać — poważne niebezpieczeństwo, gdyż w czasie wojny domowej obie strony miały na początku te same kody oraz takie same komputery dekodujące.