Akurat wystarczy czasu na kilka niezłych scen paniki w sklepach spożywczych, pomyślała Sula i miała rację. Miejscowy targ, czynny zawsze do późna w nocy, zamknięto tylko dlatego, że sprzedano absolutnie wszystkie towary.
Jej własne zapasy zostały już dawno zgromadzone. W zamyśleniu pogładziła lakierowany regał, skonstruowany przez Macnamarę, potem dotknęła spustu otwierającego skrytkę i odsłoniła kolbę pistoletu. Wyciągnęła go i zważyła w ręce. Był solidny.
Nie, to nie sen. Sezon nadziei właśnie się kończył.
Wkrótce potem poszła do wspólnego mieszkania, gdzie czekała Spence. Ściana wideo powtarzała w kółko te same wiadomości. Macnamara pojawił się chwilę później. Zeszli się w jednym miejscu, jakby szukali u siebie wzajemnie pocieszenia, kiedy na świat spadła noc.
Następnego popołudnia przenieśli się na dach, skąd mieli niezakłócony widok na pierścień Zanshaa. Sula trzymała swój ręczny komunikator włączony, nastawiony na kanał wiadomości. Było tam już kilka osób. Siedziały w fotelach z drinkami w dłoniach. Ludzi wciąż przybywało, w miarę jak dzień się kończył, aż wydawało się, że cała ludność miasta to uchodźcy, chroniący się na dachu przed nadciągającą powodzią. Sula zobaczyła nawet Daimonga-woźnego; bladoskóry, wyglądał złowieszczo wśród napływających Terran.
Syreny znowu zaczęły lamentować późnym popołudniem, gdy flota Naksydów wleciała do układu. Zagłuszyły ręczny komunikator Suli i słowa gubernatora Pahn-ko, który przekazywał zapewnienia, że ani w pierścieniu, ani na planecie Zanshaa nie będzie żadnego oporu.
Te obietnice nie dotyczyły jednak hordy pocisków-wabików, nadal krążących w układzie po orbitach, i kiedy noc okryła miasto, Sula widziała wśród pierwszych gwiazd rozbłyski świadczące o anihilacji wabików. Zapach haszyszu przepływał między dachami. Tłumy krzyczały „aach” i „ooch”, jak na pokazie ogni sztucznych. Narkotyki, noc, tłum ludzi — na dachach utrzymywała się atmosfera ogólnej zabawy. Kilkoro młodych ludzi zaczęło tańczyć przy muzyce.
Wtedy na komunikatorze Suli pojawił się gubernator Pahn-ko. Sula razem z innymi osobami zaczęła uciszać sąsiadów.
— Naksydzkie pociski odpalono w układzie Zanshaa — oznajmił gubernator. Był starszym Lai-ownem, z prawie łysą głową nad pomarańczowymi oczyma, w pysku jaśniały mu implantowane zęby. Miał na sobie czerwony mundur konwokata ze wstęgą swej funkcji na stępkowatej kości piersiowej.
— Mamy podstawy, by obawiać się o pierścień Zanshaa — oznajmił Pahn-ko. — Proszę obywateli, by w przypadku zaatakowania pierścienia zachowali spokój. Jeśli wystąpi sytuacja grożąca zniszczeniem pierścienia, nakazałem inżynierom, by zniszczyli go w sposób nie zagrażający mieszkańcom planety.
Tłum zamilkł przerażony.
— Genialne! — Westchnienie Suli słychać było na tle ciszy. Nie mówiąc tego bezpośrednio, lord gubernator zasugerował, że jeśli pierścień zostanie zniszczony, będzie to wina Naksydów.
— Dziękuję wam za lojalność w przeszłości — ciągnął Pahn-ko — i bardzo ufam, że pozostaniecie lojalni. Pamiętajcie, że Konwokacja wróci i wszyscy współpracujący z przestępczym rządem Naksydów zostaną pociągnięci do odpowiedzialności.
A ilu w to uwierzy? — zastanawiała się Sula.
Około dwudziestu minut później syreny zabrzmiały po raz trzeci i pierścień Zanshaa został zniszczony. Żałobne, jęczące rogi zdawały się protestować z głębi planety. Jaskrawe błyski na wielkim łuku pierścienia rozświetliły noc; migoczący blask umalował srebrem obrócone ku górze twarze ludzi. Sula słyszała krzyki i łkania; patrzyła zafascynowana, jak owocują plany ostatecznej obrony, przygotowane przez starych, dawno zmarłych inżynierów, i jak resztki zrujnowanego pierścienia zaczynają powoli oddzielać się od siebie.
Nie wierzyła, że naprawdę zniszczą pierścień, dopóki nie zobaczyła tego na własne oczy.
Górny pierścień najwyraźniej zahamowano i sczepiono, ponieważ jego resztki nie rozdzieliły się i nie odleciały. Zamiast tego fragmenty pierścienia wzniosły się powoli w statecznej ciszy — tak powoli, że przez pewien czas linie podziału pozostawały niewidoczne. Sula wiedziała, że te szczątki nie opuszczą Zanshaa na zawsze — miały na to o wiele za mało energii; przeniosą się jednak na wyższą orbitę, ciągnąc za sobą swoje liny. Duża część tej materii mogła zostać w przyszłości odzyskana, gdyby pierścień odbudowywano.
Syreny umilkły, a tłum nagle wytrzeźwiał i patrzył oburzony, jak wielki symbol dobrobytu i dominacji Zanshaa odlatuje z zasięgu wzroku.
Kiedy budowano pierścień Zanshaa, rasa ludzka była podzielona na prymitywne państwa narodowe, których ludność beztrosko zajmowała się wzajemną bijatyką za pomocą kawałków żelaza. Teraz ten wielki pomnik pokoju i cywilizacji przestał istnieć.
Zanshaa pozostała sama.
Światła w mieście przygasały. Dużą część energii elektrycznej planety generowano w reakcjach antymaterii na pierścieniu i wysyłano na Zanshaa kablami lub przekazywano mikrofalami do wielkich pól antenowych w pustynnych zakątkach świata. Sula, jako pracownik Zarządu Konsolidacji Logistycznej, zorganizowała transport na powierzchnię globu wielkich ilości antymaterii do generacji energii. Jednak antymateria przestała napływać. Taki stan może potrwać całe lata i racjonowanie elektryczności było nieuniknione.
Zapalono nieliczne lampy awaryjne i ludzie zaczęli się rozchodzić. Sula pozostała, patrzyła w górę, kącikami oczu dostrzegła jasne błyski — to niszczono następne wabiki.
A potem głęboka trwoga, którą czuła w duszy zaczęła ustępować uczuciu rosnącej satysfakcji.
Mój plan. Przeprowadzono mój plan, myślała.
O czym mogą teraz myśleć Naksydzi? — zastanawiała się.
CZTERNAŚCIE
Następnego dnia po zniszczeniu pierścienia Sula zabrała wazon Ju-yao z magazynu i zaniosła do swego mieszkanka. Ustawiła go na regale w niszy przy oknie, gdzie północne światło oświetlało delikatną krakelurę cienkimi srebrnymi nićmi.
To miejsce jest moim domem, myślała, pierwszym, jaki w ogóle miałam. Apartament w Górnym Mieście się nie liczył; nabyła go nie dla siebie, ale dla Martineza. Ten pokoik — przeciwnie — cały należał do niej.
Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na materacu i wpatrywała się w wazon — mały, starożytny przedmiot cudem ocalały, przeniesiony do życia w tej niedorzecznej, wrzaskliwej dzielnicy. Ze straganów na ulicy wpływały przez okno kuchenne zapachy, mieszając się z wonią farby i lakieru.
Zapach domu. Domu. Mały, pachnący świeżością pokój, dzielony ze starym wazonem — czcigodnym świadkiem upadłych dynastii.
Miała nadzieję, że to omen.
— Och, zapomniałem. Nie pijesz. Cztery-Dziewięć-Jeden, czy mam kazać Ellroyowi, by zrobił ci herbatę?
— Nie, dziękuję, Blanche — powiedziała Sula. — Jest mi bardzo wygodnie.
— Dobrze. Skoro tak uważasz.
„Blanche” — porucznik kapitan Hong — wziął z tacy kieliszek brandy, którą służący częstował towarzystwo.
Hong skrupulatnie przestrzegał używania imion kodowych, ale w tej chwili wydawało się to zbędne. Spotykał się z jedenastu dowódcami zespołów w swym apartamencie, rozległym penthousie z tarasem i ogrodem, i oczywiście wszyscy doskonale się znali ze wspólnego szkolenia.
— Milordowie i damy — wzniósł toast Hong — Piję za Konwokację.
— Za Konwokację — odpowiedzieli mu półgłosem i pociągali brandy. Sula, która nie zorientowała się wcześniej, że ma nastąpić toast, teraz uśmiechała się, kiedy inni pili.